Kryzys ukraiński, poza tragiczną fazą na Majdanie w Kijowie, toczy się głównie w sferze głośnych słów i cichych faktów dokonanych. Jego rozwiązanie i wpływ na przyszłość Europy, a pewnie w dużym stopniu świata, będzie zależał od tego, czy poza Rosją, metodę cichych faktów dokonanych zastosują też kraje naszego obozu. W jakim stopniu te działanie będzie skuteczne. Jednym z podstawowych działań, które Zachód musi podjąć, by się zabezpieczyć, jest rozbrojenie gazowego straszaka Rosji.

Czy to możliwe? Nie wiem. Nie sposób na razie przewidzieć, czy w Europie i Stanach Zjednoczonych przeważy opinia o konieczności ograniczenia wpływów Rosji, jej możliwości zarabiania pieniędzy i szantażowania świata z pomocą gazociągów. Dotychczasowe doświadczenia są mało optymistyczne, a doniesienia o rychłym przejęciu przez rosyjski Gazprom części sieci gazociągów i magazynów gazowych w Niemczech tylko potwierdzają, że w tej sprawie Europa straciła instynkt samozachowawczy, a metoda faktów dokonanych ze strony Rosji jest skuteczna.

Na razie jednak, przynajmniej do lata bieżącego roku, sytuacja się nie zmienia. Co to oznacza? Ciekawym przyczynkiem do całej sprawy jest opublikowana właśnie w czasopiśmie "PLOS ONE" praca brytyjskich matematyków, którzy we współpracy z naukowcami z Holandii, Szwajcarii, Włoch i Słowacji kreślą mapę potencjalnych zagrożeń dla bezpieczeństwa gazowego. Zastanawiają się też, co przy istniejącej sieci gazociągów można zrobić, by zwiększyć odporność systemu na kryzys związany nie tylko z Rosją, czy Ukrainą, ale też na wypadek możliwych ataków terrorystycznych.

Ogólne wnioski są pesymistyczne i część z nich znamy bez pomocy matematyków z Queen Mary's School of Mathematical Sciences, wschodnia Europa jest znacznie bardziej zagrożona gazowym kryzysem niż zachodnia. Są też jednak delikatne powody do optymizmu, naukowcy twierdzą, że już tylko przyjęcie przez Europę odpowiedniej strategii dystrybucji, może nasze bezpieczeństwo znacznie poprawić. I proponują konkretne rozwiązania.

Podstawowy problem polega na tym, że ewentualne ograniczenia dostaw błękitnego paliwa mogą doprowadzić do zaburzenia przepustowości fragmentów sieci gazociągów, które mogłyby awaryjnie służyć do pompowania gazu w umownym kierunku z zachodu na wschód. W takim wypadku konieczne działania wymagałyby już nie tylko wykorzystania zdolności technicznych, ale i znaczących gestów solidarności poszczególnych krajów, w tym udostępnienia gazociągów na własnym terytorium, ograniczenia poboru gazu i zgody na poważne różnice cen. A z tym - jak dobrze wiemy - nigdy nie jest łatwo.

Autorzy policzyli, że gdyby w razie wstrzymania dostaw z Rosji zachodziła konieczność transportu gazu do Europy wschodniej z Holandii i Norwegii, nawet przy znacznie obniżonym poziomie zużycia surowca na zachodzie Europy nie udałoby się dostarczyć Ukrainie więcej niż 5 procent jej zapotrzebowania. Poważne kłopoty miałaby wtedy także Austria, nie tylko ze względu na obecną zależność od gazu z Rosji ale i konieczność wykorzystania jej gazociągów do tworzenia takiego awaryjnego korytarza Zachód - Wschód. Tam udałoby się dostarczyć około 20 procent otrzymywanego obecnie od Rosji gazu. W przypadku Czech i Słowacji byłoby to od 40 do 50 procent.

Autorzy pracy złożyli ją do druku w grudniu ubiegłego roku, kiedy istniał już Majdan Niepodległości, ale daleko było jeszcze do obecnej skali kryzysu. Sami pisali, że chcą, by ich obliczenia stały się pretekstem do poważnej dyskusji. Od tego czasu wydarzenia gwałtownie przyspieszyły, pod koniec grudnia Gazprom dogadał się z niemiecką firmą BASF, w sprawie przejęcia znacznej części niemieckiej infrastruktury dystrybucji gazu ze zbiornikami na paliwo w Niemczech, co może wywrócić awaryjne plany, a ostatnio Moskwa przystąpiła już do praktycznego testowania skuteczności gazowego straszaka w kontaktach z Europą. W wyścigu na ciche fakty dokonane zostaliśmy z tyłu. Czy ta świadomość wystarczy Europie, by się obudzić?

Pozostaje oczywiście jeszcze pytanie o stan obudzenia polskiego rządu. Obecna, ewidentnie przedwyborcza aktywność to dobry objaw o tyle, że sugeruje orientację Donalda Tuska w tym, czego potencjalni wyborcy od niego oczekują. Szkoda, że przez minione lata do spełnienia tych oczekiwań, tak w przypadku gazoportu, jak i gazu łupkowego, kompletnie się nie przykładał. Może nie wszystko jednak jeszcze stracone. A tak na marginesie, mam nadzieję, że premier zapytał panią kanclerz Niemiec o plany pogłębienia Gazociągu Północnego, gdyby okazało się, że swobodniejszy dostęp do gazoportu w Świnoujściu będzie nam – i Europie - potrzebny.