Bezsenność, brak apetytu, kłopoty z koncentracją, czy podwyższona drażliwość, wszystko to mogą być objawy... wyborczego rozczarowania. Potwierdzają to wyniki badań naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Co więcej, fakt, że się owe objawy tak intensywnie odczuwa może być dowodem na to, że nie stają na wysokości zadania dwa istotne rejony naszego mózgu. Wydaje się bowiem, że w sprawach politycznych mamy w głowie coś, co można by nazwać "maścią na ból… duszy", tyle że nie zawsze poprawnie to coś działa.

Wybory prezydenckie 2016 roku, w których Donald Trump - przyznajmy szczerze - dość niespodziewanie pokonał Hillary Clinton, okazują się dla części Amerykanów przeżyciem traumatycznym. Tak zwana liberalna część opinii publicznej nie może się do tej pory po tym ciosie pozbierać, a jej zachowania, komentarze, deklaracje pokazują, że osobliwy zespół politycznego stresu pourazowego, wcale jej nie minął. Choć Ameryka to nie Polska, można odnieść wrażenie, że właśnie nam stosunkowo łatwo tę sytuację zrozumieć. I u nas bowiem szok części opinii publicznej po wyborczym zwycięstwie Prawa i Sprawiedliwości wydaje się nie ustępować, a może nawet narasta. Amerykańscy psycholodzy szybko zabrali się za opisywanie owego efektu za oceanem, ich wnioski, w moim głębokim przekonaniu, mogą się i nam przydać. Przydać głównie do diagnozy, bo wydaje się, że przynajmniej na razie, do czasu kolejnych, a może nawet jeszcze kolejnych wyborów, prostego lekarstwa na ową traumę nie ma.

Badacze z Brain Research Institute przy UCLA krótko po wyborach zorientowali się, jak silna jest negatywna reakcja wyborców pani Clinton. Dostrzegli w tym szansę na badania mechanizmów, które ową reakcję mogą wzmacniać, bądź łagodzić. Swój eksperyment rozpoczęli zaledwie miesiąc po wyborach, kontynuowali do marca 2017 roku. Próbowali ustalić, co sprawia, że mimo zgodnie negatywnej oceny zwycięstwa Donalda Trumpa, jedni wyborcy Clinton są co najwyżej rozczarowani, a inni popadają w odmęty rozpaczy. Okazało się, że owa różnica może mieć swoje społeczne i... neurologiczne podstawy.

Jak pisze czasopismo "Journal of Neuroscience", do udziału w eksperymencie zaproszono 40 osób "głęboko dotkniętych' wyborem Donalda Trumpa i przekonanych, że jego prezydentura osobiście im zaszkodzi oraz 20 osób, które wyników elekcji 2016 roku nie uznawały za katastrofę. Te 20 osób pełniło rolę grupy kontrolnej. Wszystkich pytano o to ewentualne fizyczne objawy powyborczego stresu, w tym nudności, podwyższone tętno, kłopoty ze snem, czy brak apetytu. W ankietach odpowiadali też na pytania o to jak bardzo zawiodły ich wyniki wyborów, czy odczuwali objawy wskazujące na depresję i czy mogli liczyć na wsparcie swojej rodziny, albo przyjaciół. Wszystkich uczestników eksperymentu poddano też badaniom z wykorzystaniem aparatury funkcjonalnego rezonansu magnetycznego, umożliwiającej bezinwazyjne monitorowanie aktywności mózgu.

U 23 proc. osób z pierwszej grupy zauważono objawy wskazujące na możliwą, związaną z wynikami wyborów, depresję. Pozostałe 77 proc. wyborczego rozczarowania nie odczuwały aż tak dramatycznie. Co różniło obie grupy rozczarowanych wyborców? Jak się okazało, kluczowe znacznie miała aktywność dwóch rejonów mózgu i... wsparcie najbliższej rodziny. Badacze już od pewnego czasu wiedzieli, że ryzyko depresji w obliczu przeciwności losu wiąże się z niedostateczną aktywnością dwóch rejonów mózgu istotnych dla odczuwania nagrody, jądra półleżącego i środkowej kory przedczołowej. Okazało się, że i w tym przypadku ma to znaczenie. Po raz pierwszy udało się pokazać, że zarówno podwyższona aktywność odpowiadających za odczuwanie nagrody rejonów mózgu, jak i bliskie relacje rodzinne mogą pełnić rolę emocjonalnego bufora w obliczu zdarzeń o charakterze politycznym. Co ciekawe, pomoc przyjaciół nie była już tak skuteczna. Jak można się było spodziewać, w przypadku kontrolnej grupy 20 osób żadnego związku między depresją i wynikami wyborów nie było. Niezależnie od aktywności mózgu i relacji rodzinnych.

Autorzy pracy przyznają, że u niektórych z nas centra nagrody, które normalnie reagują w mózgu na obiecujące bodźce, choćby natury pieniężnej, nie aktywują się tak silnie, jak u innych. To właśnie te osoby, które w odpowiedzi na przeciwności losu mają kłopot ze znalezieniem sobie innych satysfakcjonujących form aktywności, czy zainteresowań, są bardziej narażone na depresję. Do tej pory wydawało się, że rozczarowania natury politycznej nie mają w sobie natury traumatycznej, doświadczenia współczesnej Ameryki (jak myślę i Polski także) wskazują jednak, że może być inaczej. Dla totalnej opozycji w Ameryce i u nas rada jest czytelna. Trzeba jakoś ów mechanizm "maści na ból... duszy" uruchomić, albo u siebie, albo w formie wsparcia najbliższych. Łatwiej będzie do kolejnych, albo i jeszcze kolejnych, wyborów doczekać..

(m)