Od razu na wstępie chcę wyraźnie podkreślić, że tytułowe głupienie jest zjawiskiem powszechnym i obiektywnym, wolnym od politycznych uwarunkowań. Nie zamierzam tym razem dopatrywać się objawów głupienia u nikogo konkretnego, bowiem naukowcy, których chcę zacytować, uznają, że stopniowa utrata zdolności intelektualnych i emocjonalnych dotyka nas wszystkich. To nie oznacza oczywiście, że nie mam zdania co do tego, gdzie można szukać przypadków szczególnej głupoty. Ale tym razem nie to jest najważniejsze.

Dr Gerald Crabtree z Uniwersytetu Stanforda opublikował właśnie na forum "Science & Society" w czasopiśmie "Trends in Genetics" raport, w którym pisze o najnowszych odkryciach genetyki, antropologii i neurobiologii, które jego zdaniem przekonują o naszej intelektualnej i emocjonalnej niestabilności. Pokazują one, jak wielka liczba genów przyczynia się do naszego IQ i jak łatwo o mutacje, które mogą nam iloraz inteligencji istotnie zredukować. Crabtree twierdzi, że gdyby nagle pojawił się wśród nas przeciętny mieszkaniec Aten, powiedzmy z 1000 roku przed naszą erą, to prawdopodobnie natychmiast stałby się jednym z najbardziej bystrych intelektualistów. Nie tylko przewyższałby zdecydowaną większość z nas pamięcią, otwartością spojrzenia i umiejętnością zwracania uwagi na to, co jest naprawdę ważne, ale dodatkowo byłby od nas znacznie bardziej stabilny emocjonalnie.

Zaskakujące? Niekoniecznie, jeśli weźmiemy pod uwagę dwa istotne czynniki. Po pierwsze, olbrzymią, sięgającą od 2 do nawet 5 tysięcy liczbę genów, które mają udział w kształtowaniu naszych zdolności intelektualnych. Po drugie, związane z rozwojem cywilizacji okoliczności, które nie wymuszają ewolucyjnej promocji inteligencji jako cechy niezbędnej do przetrwania. Mutacje sprawiają, że w porównaniu z ludźmi sprzed kilku tysięcy lat mamy zauważalnie słabszy materiał genetyczny. Równocześnie rzeczywistość, w której żyjemy, sprawia - mówiąc wprost - że przynajmniej przez jakiś czas możemy przetrwać będąc totalnymi idiotami. Dr Crabtree twierdzi wręcz, że maksimum możliwości osiągnęliśmy jako gatunek mniej więcej w czasie, gdy nasi praprzodkowie opuszczali Afrykę. Późniejszy rozwój rolnictwa i stopniowa urbanizacja upraszczały życie, ale nie robiły nam dobrze na głowę.

Nie oznacza to oczywiście, że ograniczenie zanieczyszczenia środowiska, poprawa opieki nad małymi dziećmi, upowszechnienie szkolnictwa i inne podobne czynniki nie wpływają przejściowo na poprawę na przykład przeciętnych wyników testów IQ. Taką poprawę w minionym stuleciu obserwowano. Nie zmienia ona jednak ogólnego trendu, który jest dla nas niekorzystny. Co prawda naukowcy pocieszają, że postęp wiedzy i techniki pomoże nam ewentualnym dalszym mutacjom zapobiec, pozwoli wyrównać straty i nie dopuścić do tego, że nagle przestaniemy rozumieć, co się do nas mówi, ale... nie jestem pewien, czy można w to wierzyć. Kto wie, może przekonanie o tym, że żyjemy w czasach postępu wręcz pogarsza naszą sytuację, sugeruje, że w nowoczesnym świecie inteligencja nie jest już tak bardzo potrzebna i skłania, by godzić się z tym, że od myślenia to my mamy komputery. 

Wspomniana praca pisze o procesach przebiegających w skali setek, tysięcy lat, które dla bieżącej rzeczywistości mają tylko umowne znaczenie. Jest jednak w tezie o powolnym, ale jednak nieuchronnym, głupieniu naszej cywilizacji myśl, od której trudno się uwolnić. I jeśli dokładnie obserwuje się to, co się wokół nas dzieje, co dzieje się w Europie i na świecie, nietrudno znaleźć dowody na to, że teza ta się potwierdza. Czy zadając sobie odpowiednie pytania i odsiewając przy szukaniu odpowiedzi fakty od propagandy, jesteśmy jeszcze w stanie coś z naszej kurczącej się inteligencji ocalić? Dobrze by było.