Mówimy czasem, że kłamstwo ma krótkie nogi. Z drugiej strony jednak przyznajemy, że kłamstwo wielokrotnie powtarzane staje się prawdą. Jak to więc jest? Wydaje mi się, że w przypadku kłamstwa, jakoby stan wojenny był mniejszym złem, raczej to drugie powiedzenie jest bliższe prawdy. Kłamstwo to na dobre zagościło w świadomości nadspodziewanie dużej części Polaków. Dlaczego? Coś na kształt odpowiedzi znalazłem w niedawnych doniesieniach psychologów z USA i Chin.

Dla każdego, kto pamięta te czasy i był wtedy poza systemem władzy dość oczywiste jest, jakie w istocie były intencje generała Jaruzelskiego. Gdyby chciał Polskę przed czymkolwiek chronić, nie rozpętywałby trwającej przez tyle lat kampanii pogardy i nienawiści wobec wszystkich, którzy myśleli inaczej. Nie doprowadzałby kraju do tej miary beznadziei, jaką przy akompaniamencie jedynie słusznej propagandy mediów przyszło Polakom przeżywać. Tamtych codziennych podłości nic nie tłumaczy, żadne prawdziwe, czy wyimaginowane zewnętrzne zagrożenie. Można było szybko z nich zrezygnować. Nie zrezygnowano jednak, bo były częścią systemu stworzonego po to, by utrzymać się przy władzy. A po latach tylko wyraźniej teraz widać, jak bardzo nam, jako wspólnocie, owe podłości lat 80-tych zaszkodziły.

Jedno kłamstwo bardzo blisko wiąże się z drugim kłamstwem, o tym, jakoby Kościół Katolicki był w Polsce źródłem wszelkich problemów, instytucją tłumiącą wolność i mieszającą się do polityki. Młodzi ludzie mogą tego już nie pamiętać, ale w stanie wojennym, jak i w czasach wcześniejszego PRL-u, ów Kościół rozumiany i jako instytucja i jako wspólnota wiernych był właśnie siłą, która trzymała Polaków przy zdrowych zmysłach. Utrwalacze stanu wojennego dobrze to pamiętają, stąd chęć, by teraz po latach się na Kościele odegrać. Nawet przy pomocy bardzo podobnej, jak ówczesna, retoryki. Jest w tym ponury chichot historii, bo w istocie Kościół przyczynił się przecież do tego, że przemiana 89 roku była dla osób z "tamtej strony" okrągłego stołu wyjątkowo łagodna.

Czemu te - jak uważam - kłamstwa nie mają owych "krótkich nóg"? Czemu trwają? Czy to nie świadczy jednak o tym, że nie są kłamstwami? Właśnie do tego zmierzam. Naukowcy z Northwestern University i Zhejiang Normal University w Jinhua w Chinach twierdzą, że zaskakująco łatwo można nauczyć się kłamać tak, by kłamstwo było nieodróżnialne od prawdy.

Wcześniejsze wyniki badań, pokazywały z czego wynika dotykający większości ludzi problem z kłamstwem. Oszukiwanie wymaga dużego nakładu energii, potrzebnego, by w głowie godzić skonfliktowane odpowiedzi, tę wymyśloną i te prawdziwą, która sama nam się ciągle narzuca. Dlatego nieprawdziwych odpowiedzi udzielamy zwykle wolniej i częściej zdarza nam się "mylić w zeznaniach". Wszystko to jednak można w drodze odpowiedniego treningu zmienić.

Na łamach czasopisma "Frontiers in Cognitive Science" badacze piszą teraz jak łatwo można sobie z tą "narzucającą się" prawdą poradzić, nauczyć się kłamać automatycznie, bez zastanowienia. Ich badania pokazały, że uczestnicy testów, odpowiednio poinstruowani, jak kłamać, okazywali się niemal mistrzami oszustwa nawet, gdy nie zostawiano im czasu na przygotowanie odpowiedzi. Prawdę i fałsz głosili równie szybko i równie bezbłędnie.

Czy to właśnie dlatego kłamstwo wielokrotnie powtarzane, zwłaszcza przez osoby, które dobrze to robią, staje się tak "podobne" do prawdy? Czy dlatego ma takie "długie nogi"? Być może. Czy jest na to jakiś sposób? Może po to, by lepiej orientować się, co jest prawdą, a co nie, wszyscy powinniśmy przejść odpowiednie szkolenie i nauczyć się kłamać, jak z nut? Skoro inni umieją...