Na kilka dni przed Bożym Narodzeniem powinniśmy zajmować się przede wszystkim przygotowaniami do Świąt, umawiać się na wigilijną wieczerzę i spierać co najwyżej o to, kto przyniesie uszka, a kto kutię. Powinniśmy też namawiać się do przeżywania wspólnoty i może nawet - w ostatniej chwili - podejmować decyzję, że zadzwonimy i umówimy na spotkanie z tymi, z którymi może za długo się nie spotykaliśmy. Decyzja Komisji Europejskiej, by teraz właśnie zawracać nam głowę rzekomym naruszaniem przez Polskę standardów demokracji to dysonans, którego być nie powinno. Mam nadzieję, że nas przy świątecznym stole nie podzieli. Lepiej, żeby nie podzieliło…

Nie bagatelizuję jednak znaczenia akcji Timmermansa i spółki, bez względu na to, jak ostatecznie się zakończy. Wręcz przeciwnie. Wpisuje się ona w wyraźnie widoczną i bardzo niepokojącą politykę ograniczania wpływów naszego kraju na arenie międzynarodowej. Mam wrażenie, że - jak już kiedyś pisałem - w Brukseli nie interesują się już tak bardzo bieżącą sytuacją polskiej totalnej opozycji. W razie czego, zatopią ją bez żalu. Interesuje ich tylko to, by Polska pod dłuższymi lub krótszymi rządami Prawa i Sprawiedliwości, nie mogła przekonać do swoich racji innych. By nikogo swoją niepokornością nie "zaraziła". Trzeba ją więc na arenie międzynarodowej kompromitować. O tym, które kraje z naszego sąsiedztwa mogą być tym najbardziej zainteresowane nie trzeba nawet spekulować, fakt, że przyłącza się do tego Bruksela, jako symbol całej Unii, jest smutne i rozwiewa wiele złudzeń.

Wstępowaliśmy do Unii Europejskiej jako ostoi demokracji i wolności, spodziewaliśmy się, że dzięki niej nie tylko będziemy mieli szanse się zmodernizować, ale też będziemy wolni od zewnętrznych nacisków, które tak bardzo przez stulecia dały się nam we znaki. Mamy bowiem prawo do szczególnego przywiązania do naszej suwerenności, a nawet pewnego przewrażliwienia na jej punkcie. W 2004 roku byliśmy wdzięczni losowi i Europie, pokorni, solidarni, gotowi do pracy i entuzjastyczni. Nawet kiedy potem dyskutowano o słynnym pierwiastku, kiedy krzyczano "Nicea albo śmierć" nie martwiliśmy się zmianami zasad głosowania w Unii, byliśmy przekonani, że przecież Bruksela niczego na siłę, wbrew naszym interesom, wciskać nam nie będzie. To nie pod rządami PiS zaczęliśmy zauważać, że Unia Europejska jakoś tak dziwnie i "niesymetrycznie" się zachowuje, znacznie wcześniej, niż w 2015 roku dostrzegliśmy skutki dyktatury politycznej poprawności i twardą grę interesów, które mają wyraźne narodowości. Już wykręcając nam ręce w sprawie uchodźców Bruksela jednoznacznie już pokazała, gdzie nasze miejsce w szeregu, że ani do równych, ani tym bardziej równiejszych, nie należymy. Miodowe lata się skończyły. Obecna decyzja jest tego ostatecznym potwierdzeniem.

Jestem zwolennikiem powściągliwości w komentowaniu tego, co się wydarzyło, ale trudno nie odnieść wrażenia, że europejska biurokracja nie ma ochoty wdawać się w stosunkach z Polską w żadne subtelności, czy dzielenie włosa na czworo. Ma być tak, jak ona zechce. Nie trzeba być szczególnie biegłym w dziejach Polski i Polaków, by wiedzieć, że to nastrojów nad Wisłą nie uspokoi i popularności Brukseli nie przysporzy. Dlatego właśnie mam wrażenie, że działania te mają dalekosiężne cele, niezależne od tego, czy PiS wygra kolejne wybory, czy nie. W tym sensie, ktokolwiek PiS-owi władzę odbierze, jeśli tylko będzie chciał działać na rzecz interesów Polski, będzie miał ten sam problem.

A obecna totalna opozycja? Myślę, że w swoim własnym interesie zrobiła wiele, by sytuację Polski, a więc nas wszystkich, na arenie międzynarodowej skomplikować. Myślę też, że procesy, którym kibicuje dawno już wymknęły się spod jej kontroli. Jestem przekonany, że jej samej, najpierw w kraju, a w konsekwencji i zagranicą, to zaszkodzi. A na razie, zajadłość po obu stronach naszej barykady będzie jeszcze większa, zaś szanse na kompromis, już praktycznie żadne. Myślę, że Bruksela jest tego świadoma. I choć mogła działać na rzecz zmniejszenia tego napięcia, zdecydowała inaczej.

Nie twierdzę, że w sporze z Brukselą nie można było postępować bardziej umiejętnie, czy po prostu sprytniej. Nie mam przy tym wrażenia, że w sprawach fundamentalnych miałoby to znaczenie rozstrzygające. W przyszłości jednak trzeba się do odcinka "zagranica" zdecydowanie bardziej przyłożyć. Rząd stoi w obliczu od dawna zapowiadanej rekonstrukcji i - jak rozumiem - premier ma już za sobą precyzyjną analizę naszych atutów i obciążeń także na tym polu. Czas najwyższy. Od nowego roku wypada nam założyć, że będziemy działać w nowych, znacznie trudniejszych, być może nawet kryzysowych warunkach. Nikt nam niczego ot tak nie ułatwi. Musimy być na to gotowi. Musimy mieć pomysł, jak w takich warunkach postępować... Będzie to miało istotne skutki dla przyszłości nas wszystkich, niezależnie od strony po której w sądowym sporze stoimy...