W pokoju nauczycielskim coraz większe zdumienie i zaskoczenie postawą negocjacyjną rządzących. To już nawet nie kwestia złości. To, jak pisał Zbigniew Herbert, cichy śmiech, który - oprócz aktywnych działań - staje się obecnie jedynym sposobem na wyrażenie niezgody na dziejący się absurd. Nie wiem, czy Pani Premier wie, ale praktycznie wszyscy nauczyciele w Polsce mają wyższe wykształcenie, a nawet nauczyciele-humaniści (także dzięki maturze z matematyki) potrafią dodawać i liczyć procenty. To, ale nie tylko to, pozwala nam odróżnić prawdę od kłamstwa, poważne traktowanie negocjacji jako formy dialogu od wizerunkowej gry pozorów nastawionej tylko i wyłącznie na rozegranie przeciwnika.

Nie wiem czy czytelnicy mają wiedzę, iż w  Polsce prawie 50% nauczycieli to nauczyciele dyplomowani. To ważne, ponieważ oznacza, że tym pięćdziesięciu procentom wczoraj Pani Premier pokazała figę z makiem. Dlaczego?

Większość z pięciu propozycji dla nauczycieli to propozycje skierowane do rozpoczynających pracę w zawodzie albo odbywających staż na wyższe stopnie awansu zawodowego. Nie dość, że niewiele zmieniają one w sytuacji nauczyciela najwyższego stopnia awansu, to jeszcze są jedynie działaniem pozornym skierowanym dla rozpoczynających przygodę w szkole. Bazują bowiem na cofnięciu pochopnych i błędnych decyzji Minister Edukacji Narodowej Anny Zalewskiej. To ona wydłużyła przecież  ścieżkę awansu zawodowego. To ona, mimo hucznych zapowiedzi, nie ograniczyła biurokracji w szkołach. To wreszcie ona odebrała tym samym najmłodszym nauczycielom ponad 4000 zł brutto dodatku na zagospodarowanie, proponując teraz uroczyście w zamian... 1000...

Wśród ogłoszonych postulatów jest jednak taki, która jeszcze bardziej zmobilizuje samorządy do poparcia żądań nauczycieli. Ta propozycja to ustalenie kilkuset złotowego dodatku za wychowawstwo, którego przecież wysokość ustalają...samorządy i które finansują... same samorządy.

Gdyby przeprowadzić w Polsce badania socjologiczne, która z grup zawodowych najchętniej uczestniczy czynnie w wyborach, bez wątpliwości można stwierdzić, że w pierwszej trójce znaleźliby się zapewne nauczyciele. Raczej chętnie biorą udział w wyborach - traktują tę czynność poważnie jako spełnienie obowiązku obywatelskiego, ale też wyraz troski o kierunek rozwoju polskiego państwa. Znam przypadki, kiedy nauczyciel nie chciał jechać na zagraniczną wycieczkę, aby po prostu zagłosować. W każdej rodzinie jest także przecież jakiś nauczyciel. Nauczyciele mają żony, przyjaciół, utrzymują kontakt z absolwentami. Jedno można stwierdzić po tej formie negocjacji i retoryce medialnej obozu władzy - spindoktorzy partii rządzącej nie doceniają potencjału wyborczego nauczycieli, ich rodzin, przyjaciół i osób, dla których edukacja jest bardzo ważna. I to może się okazać bardzo kosztownym błędem.