Powtarzające się sny nierzadko bywają koszmarne. Najgorzej, gdy to koszmar przewidywany. Koszmar, który się dzieje. Zapamiętujemy go wtedy jeszcze mocnej.

Rozczarowanie, niedowierzanie i - jak nigdy - rosnąca mobilizacja naszego środowiska to nastroje, które chyba najlepiej oddają emocje większości nauczycieli po wczorajszym spotkaniu związków zawodowych z przedstawicielami rządu.

Usłyszałem na nim, że rząd by chciał, żeby nauczyciel dyplomowany w roku 2020 zarabiał 6000 zł.

Wszystko wydaje się możliwe w logice, w której "Teleexpress" pokazuje średnią pensję nauczyciela dyplomowanego (a więc najwyższego stopnia awansu zawodowego) - 5603 zł (nie dodając nawet: "brutto", bo i po co), a ów nauczyciel dostaje do kieszeni tak naprawdę między 2700-3000.

Wszystko wydaje się możliwe w logice, w której Pani Minister Edukacji Narodowej ogłasza wielkie wsparcie dla nauczycieli zaczynających pracę w wysokości jednorazowego dodatku 2x 1000 zł, kilka miesięcy wcześniej odbierając tej grupie zawodowej dodatek na zagospodarowanie, który wynosiłby obecnie koło 4500 zł brutto.

Wszystko wydaje się możliwe w logice, w której nie umie się dodawać, odejmować i mnożyć, z dzieleniem - zwłaszcza tym sprawiedliwym - mając... jednak coraz większe trudności.

Klasa trzecia w liceum, prezentacja Bartka. Uczeń wygłasza ją świetnie. Zadowolony, dumny i szczęśliwy wstawiam ocenę celującą. I sugeruję mu, żeby pomyślał nad karierą nauczyciela. Bartek po chwili odpowiada: "Myślałem o tym Panie Profesorze, ale nie... preferuję wolontariatu...".