"To, że ktoś mówił innym językiem, nie świadczyło - aż do XVIII wieku - o jego obcości" – tłumaczył w „Daniu do myślenia” Bartłomiej Chromik, etnolog z Wydziału "Artes Liberales" z Uniwersytetu Warszawskiego. Gość Tomasza Skorego jest jedną z ok. 50 osób posługujących się językiem wilamowskim. Językiem, który przetrwał w Europie przez 800 lat i jest mieszanką języków: dolnosaksońskiego, niderlandzkiego, fryzyjskiego, polskiego, jidysz, angielskiego, a nawet szkockiego.

Tomasz Skory: Jest pan jedną z nielicznych osób, posługujących się językiem wilamowskim. 

Bartłomiej Chromik: Skiöekumt.

To znaczy?

Dzień dobry.

Mało kto zdaje sobie sprawę, że na pograniczu małopolsko-śląskim znajduje się miasteczko Wilamowice, w którym od XIII wieku mówi się językiem nieznanym nigdzie indziej. Tam właśnie za parę dni spotkają się badacze wymierających języków. Ale za nim o spotkaniu - proszę powiedzieć, skąd wziął się ten język? Taki dziwaczny, gardłowy?

Z zachodu Europy. Dokładnie nie wiemy skąd, pewnie nigdy nie uda się potwierdzić, z jakiego miejsca pochodzili przodkowie Wilamowian. Być może były to tereny Niderlandów, zachodnich Niemiec, okolice Luksemburga. Przybyli na zaproszenie Piastów śląskich, którzy chcieli lepiej zagospodarować swoje ziemie. Przybyli w XIII wieku i do tej pory zachowali odrębność. To o tyle sytuacja specyficzna, że wszędzie indziej kolonizatorzy z Zachodu albo spolonizowali się albo zaczęli mówić bardziej literackim niemieckim. Natomiast Wilamowianie zawsze podkreślali swoją odrębność od Niemców, od Polaków - czuli się sobą.

Coś nieprawdopodobnego, bo to 800 lat... Z lingwistycznych cech języka wynika, że jest to mieszkanka niderlandzkiego, jidysz, szkockiego, dolnosaksońskiego, polskiego, angielskiego... Tak jest rzeczywiście?

Ten język ma dużo cech charakterystycznych dla języków średniowiecznych, germańskich. Z drugiej strony dużo zapożyczeń z języka polskiego, również strukturalnych - oni w końcu 800 lat nie żyli w puszczy, nie żyli na pustyni - żyli wśród sąsiadów.

Potomkowie fryzyjskich osadników pod przywództwem pochodzącego ze Szkocji Wiliama - bo stąd nazwa miasta - okazali się ludźmi bardzo zaradnymi, co pomogło im przetrwać. Zorganizowali prawa miejskie, wykupili się od pańszczyzny, wykupili swoje ziemie. Czy bycie Wilamowianinem to jest zespół cech, który pozwala przetrwać?

Z pewnością jest coś takiego w małych społecznościach, że one musiały być skonsolidowane po to, aby zachować swoją odrębność. Musimy dodać, że to wykupienie się z pańszczyzny było możliwe dzięki handlowi tkaninami i ich produkcji.

Dzięki temu byli bogaci.

Oni jeździli po całej Europie - od Londynu, Hanoweru, Hamburga, aż po Stambuł. Tam sprzedawali swoje wyroby. Kupowali miejscowe tkaniny, które później wszystkie razem złożyły się na strój wilamowski - niesamowicie eklektyczny, bogaty.

Od akcentów tureckich po szkocką kratę.

Oprócz języka - strój jest wyróżnikiem tej kultury.

Czy nauka może wyjaśnić, jak język może przetrwać 800 lat? Jeśli się uwzględni to, że ci ludzie kontaktowali się z otoczeniem? Nie mieszkali na wyspie, nie mieszkali w trudno dostępnym obszarze górskim, oazie otoczonej pustynią - nie integrowali się z otoczeniem, tylko przetrwali. To się da wyjaśnić naukowo? Czy tylko samozaparciem i poczuciem tożsamości?

Piszę o tym doktorat, jak to się stało, że ten język przetrwał. Na pewno musimy mieć na uwadze to, że w przeszłości było zupełnie inne podejście do związków języka z narodem. To, że ktoś mówił innym językiem, nie świadczyło - aż do XVIII wieku - o jego obcości. To było rzeczą zupełnie normalną, że ludzie mają swój własny język. Ale między innymi to bogactwo Wilamowian, związane z zaradnością sprawiło, że byli grupą trudniej dostępną z zewnątrz. Panowała tam endogamia - zawierano małżeństwa w obrębie jednej wspólnoty. Wilamowice miały to szczęście, że nie było tam dworu, dziedzic rezydował we wsi obok, więc wpływy nie były tak silne.

W Wilamowicach za 3 dni zbiorą się badacze wymierających języków, którzy nimi mówią - przyjadą potomkowie Azteków, Wikingów, Celtów, będą Łemkowie, Kaszubi. Będziecie rozmawiać o sposobach zachowania, rewitalizacji, odżycia tych języków. Jakie są na to sposoby, jak można to robić? Reaktywować coś, co zamiera, zanika wraz z odchodzeniem kolejnych pokoleń?

Nie jest to proste. Trzeba działać wielotorowo. Podstawą do rewitalizacji językowej jest dokumentacja języka, czyli zbieranie możliwie jak największej ilości próbek języka i rozmawianie z tymi ludźmi, którzy jeszcze się tym językiem posługują. Jeżeli mówimy o zagrożeniu - na szczęście takich ludzi jest coraz mniej. Ale zamknięcie się na tym etapie dokumentacji, doprowadziłoby do stworzenia zombi-języka, który mamy nagrany i odkładamy do szafy.

Język sztuczny, nieżywy, martwy - aczkolwiek znany.

Do tego musi dojść edukacja. Bardzo często jest tak, że przekaz międzypokoleniowy zanika, trzeba uczyć się języka nawet w tym miejscu, w którym on był używany - tak jak języka obcego - z podręczników. Kolejnym ważnym elementem przy rewitalizacji języków jest tworzenie przestrzeni do mówienia. Czasami jest tak, że tych ludzi jest niekoniecznie dużo i społecznie przyjmuje się, że w takim języku nie powinno się mówić publicznie, bo to jest wstyd, bo wiąże się z używaniem takiego języka trauma. Ludzie boją się ich używać. Ważne jest, żeby tworzyć miejsca, w których mogliby bezpiecznie się czuć. 

Przyjaznego używania języka. 

Skąd się biorą uprzedzenia do posługiwania się językami zagrożonymi? Przeczytaj całą rozmowę na www.rmfclassic.pl