"PiS nie odniosło spektakularnego sukcesu, wyrażonego w milionach głosów. To zwycięstwo, które dostało symboliczny bonus i powinni go lansować bez uzurpowania prawa do fundamentalnych zmian" - mówi gość "Dania do Myślenia" w RMF Classic, politolog z Uniwersytetu SWPS Mateusz Zaremba. Jego zdaniem "to staje się śmieszne". Politolog uważa, że w naszym systemie bardziej dopasowany do konstytucji jest rząd koalicyjny. "Jest wtedy wzajemna kontrola partii i silniejsza reprezentacja" - tłumaczy. Zaremba pytany o kompromis w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, odpowiada, że jest tutaj niedopuszczalny. "Każdy kompromis niszczy konstytucję. To tak, jakby ukraść komuś coś, a później próbować się dogadać, że zwróci mu się część" - uważa gość RMF Classic.

Tomasz Skory: W ognistym sporze politycznym ostatnich miesięcy często pada argument: "Wyborca tak zdecydował 25-ego października, suweren oddał nam władze". Pan zajmując się zachowaniami wyborczymi badał, w jakim stopniu suweren zaufał rządzącym. Co panu wyszło?

Mateusz Zaremba: Wyszło mi tyle, że PiS nie odniosło spektakularnego sukcesu, wyrażonego w milionach głosów, który pozwalałby na fundamentalne zmiany. Oczywiście wygrali wybory i to jest ich święte prawo.

Zdobyli ponad połowę głosów w Sejmie.

Ale w porównaniu do wyników PO - mają niewiele wyższy wynik niż w 2011 roku i mniejszy niż w 2007 roku.

Znamy sumę tych głosów oddanych na PiS - to jest 5 000 711, co dało 37.5 proc. liczby ogólnie oddanych głosów.

W demokracji jest tak, że niekoniecznie liczba głosów - to już jest pewne przeliczanie. To zależy od konstelacji sił politycznych - ile partii wchodzi itd. PiS uzurpuje sobie - zagraniami specjalistów i PR-wców - prawo do wypowiadania się, do spektakularnego, historycznego wręcz zwycięstwa. Tego - moim zdaniem i na podstawie danych, które są dostępne w PKW - nie ma.

Jak zwykle w takich sytuacjach istota jest w tle, na jakim prezentuje się wynik PiS. Przypomnijmy to tło: PO 24 proc., Kukiz niecałe 9 proc., Nowoczesna 7,5 proc., PSL niewiele ponad 5 proc. Kilkanaście procent głosów poszło w pustkę, czyli nie ma reprezentacji w sejmie tj. SLD, Korwin itd.  Czy na tej podstawie można kwestionować wygraną PiS - może skalę wygranej?

Nie uzurpuje sobie prawa do kwestionowania zwycięstwa PiS, bo ono jest bezapelacyjne. Pierwsze symboliczne zwycięstwo i możliwość samodzielnego rządzenia, którą uzyskało PiS w wyborach, nadało temu nadznaczenia - co powoduje, że staje się to troszkę śmieszne. Z drugiej strony nie widzę takiej ułomności rządu koalicyjnego, który moim zdaniem w tym systemie, który mamy w Polsce - jest bardziej dopasowany do konstytucji. Jest wtedy wzajemna kontrola partii i silniejsza reprezentacja. Bo PiS ma dokładnie tyle samo głosów w sejmie, ile miało PO i PSL na początku - zawsze w sejmie są jakieś zmiany - ale mniej głosów niż PO i PSL w 2007 roku. PiS nie odniosło spektakularnego sukcesu, wyrażonego w milionach głosów. To zwycięstwo, które dostało symboliczny bonus i powinni go lansować bez uzurpowania prawa do fundamentalnych zmian.

To są rzeczy z gatunku "wiedzieć warto", ale to nic nie zmienia. PiS to w gruncie rzeczy nie tylko PiS, ale i partie Zbigniewa Ziobry i  Jarosława Gowina, więc Zjednoczona Prawica - też swego rodzaju koalicja.

Koalicja przedwyborcza idąca jako blok.

Prezes PiS w jednym z tygodników mówi: "Bronimy demokracji". Z działań PiS wynika, że jest to obrona przed czym, przed konstytucją?

Przed konstytucją, przed obywatelami, którzy uchwalili konstytucję.

Bo obywateli, którzy poparli konstytucję jest więcej niż tych, którzy głosowali na PiS. Mówimy oczywiście w istocie o "dobrej zmianie". Wydawało się, że w sprawie o Trybunał Konstytucyjny, który jest trzonem sporu, nastąpiło przed długim weekendem jakieś przesilenie. A nawet dwa - jeśli liczyć wystąpienie pani premier w sejmie. Pan zauważył jakieś objawy kompromisu, który został dość obficie obwieszczony, proklamowany? Z tym, że nie wiadomo na czym on polega i komu został przedstawiony - mimo, że został przedstawiony, jak twierdzi pani premier?

Każdy kompromis niszczy konstytucję. To tak, jakby ukraść komuś coś, a później próbować się dogadać, że zwróci mu się część. Trochę niezręczna metafora z tym złodziejstwem, ale oddaje sens, że najpierw się coś zabiera, później się negocjuje: "To my trochę oddamy". Nie, tak się nie robi - oddaje się całość.

Czy istnieje wyjście z obecnej sytuacji, które satysfakcjonowałoby wszystkie strony i nie łamało prawa? Przeczytaj całą rozmowę na www.rmfclassic.pl