"Za pomocą bluzgów przekazujemy swój stan emocjonalny, wyrzucamy coś z siebie. Są nawet badania, które pokazują, ze jesteśmy w stanie znosić bodźce bólowe w momencie, kiedy pozwala nam się bluzgać" - mówi gość "Dania do myślenia" w RMF Classic, psycholog społeczny z Uniwersytetu SWPS Konrad Maj. Badanie przeprowadzone przez agencję IQS dotyczące wulgaryzmów pokazuje, że używa ich na co dzień 9 na 10 badanych. Maj dodaje, że obelgi bardzo często są substytutem agresji fizycznej. "Wystarczy zobaczyć, jak to jest na stadionie – odległość pomiędzy grupami kibiców daje tylko taką możliwość, że możemy sobie ich powyzywać" - mówi gość RMF Classic. Zdaniem psychologa "Polacy mają skłonność do tego, że konsumują dużo mięsa, ale mięsa jest też dużo w ich języku". "Powinniśmy czasami bardziej zachowywać się po wegetariańsku, bo wiadomo, że nadużywanie tego mięska szkodzi" – apeluje Konrad Maj.

Tomasz Skory: Będziemy rozmawiać o przekleństwach i wulgaryzmach, które - według ostatniego badania agencji badawczej IQS - stosuje na co dzień 9 na 10 badanych, czyli niemal wszyscy, bo należy się liczyć z tym, że pozostali być może lekko koloryzują tę swoją skłonność. Proszę powiedzieć, czy psychologowie mogą wyjaśnić, jaką funkcję pełnią w życiu człowieka przekleństwa i tzw. bluzgi?

Konrad Maj: Skoro tak często je stosujemy, to jakąś funkcję mają.

Są niezbędne najwyraźniej.

Myślę, że to nie jest jedna funkcja, to jest wiele funkcji. Jedną z kluczowych jest funkcja ekspresyjna. Za pomocą bluzgów przekazujemy swój stan emocjonalny, wyrzucamy coś z siebie. Są nawet badania, które pokazują, że jesteśmy w stanie znosić bodźce bólowe w momencie, kiedy pozwala nam się bluzgać. Drażniono ludzi nieprzyjemnymi bodźcami - w jednym warunku mówiono im, że mają się nie odzywać, w drugim, że mogą sobie pozwolić na jakieś ekspresje, bez skrępowania mogą sobie pobluzgać. Potem się okazało, że ci, którzy sobie pobluzgali, rzeczywiście lepiej znosili tę sytuację.

Ale to jest osobliwa funkcja "lecznicza". Czytałem o tych badaniach...

Oczyszczająca - może bardziej.

To jest osobliwy plus przeklinania. Ciekawe, że to działa głównie na osoby powściągliwe. Bo kiedy się na co dzień z przeklinaniem przesadza, to nie działa aż tak dobrze. Pojawia się zjawisko odporności i tolerancji, czyli zupełnie jak z lekiem. Przeklinanie można stosować jak lek znieczulający?

Zdecydowanie. Jeśli używamy przekleństw w funkcji kropki czy przecinka, to tracą moc. Proszę zwrócić uwagę: czasami się nawet cytuje jakieś anegdoty na temat określonych ludzi, których cenimy za intelekt, za kwieciste przemowy, ale jeśli się dowiadujemy, że ta osoba w określonej sytuacji sobie przeklęła, to ma to dla nas od razu znaczenie. To jest coś niezwykłego, że ten ktoś w danej sytuacji potrafił sobie również rzucić jakiegoś bluzga. Zatem wartość tej sytuacji od razu wzrasta, staje się ona jakaś niezwykła, ważna, kluczowa wręcz. To może rzeczywiście spowodować, że osoba w tym momencie wychodzi z pewnej "codziennej" roli, jaką pełni.

Ale takie przekleństwo ma znaczenie?


Ma znaczenie, oczywiście, że tak.

Np. kiedy Jan Himilsbach miał wejść do "Kameralnej" i powiedzieć: "Wszyscy inteligenci..." - oddalcie się w pośpiechu, mówiąc elegancko. Wtedy elegancki Gustaw Holoubek wstał i oświadczył: "Nie wiem jak panowie, ale ja wy..." - oddalam się w pośpiechu...

Dokładnie.

Ale osobliwością istnienia przekleństw w życiu jest też czasami ich zastępczy względem działania charakter. Zygmunt Freud miał to kiedyś opisać słowami: "Człowiek, który pierwszy cisnął obelgę zamiast kamienia, był twórcą cywilizacji." Można było użyć siły bezwzględnej, fizycznej i zaszkodzić przeciwnikowi, ale posunięcie się do obelgi łagodzi to działanie, nie wywołuje skutków. Mamy kolejną zaletę przekleństw, dość krępujące...  Ale wygląda na to, że to jest dość korzystne, tak?

Obelgi to bardzo często substytut agresji fizycznej. Jeśli nie jesteśmy w stanie kogoś fizycznie uszkodzić, to zastępujemy to bluzgami. Wystarczy zobaczyć, jak to jest na stadionie - odległość pomiędzy grupami kibiców daje tylko taką możliwość, że możemy sobie ich powyzywać.

I głośno trzeba to zrobić, żeby dobiegło... Czy nauka potrafi odpowiedzieć na pytanie, czemu to grube słowo tak często musi mieć wulgarny charakter? Ja nie mówię już o infantylnym, jakimś zastępczym "motyla noga" czy naiwnym "jakież to niefortunne wydarzenie" - to byłoby mało wiarygodne. Tylko czemu to nie może być jakieś staropolskie? Np. "wciórności" czy rumcajsowo-książęce "sacré bleu" czy marynistyczne "do stu tysięcy beczek łoju" czy czegoś takiego? Dlaczego to zawsze musi być nawiązanie do części anatomii, do rozrodczości czy innej fizjologii?

To jest wszystko uwarunkowane czasem i kulturą. Proszę zwrócić uwagę, że w określonym kontekście, w konkretnym czasie historycznym dane sformułowania brzmiały mocno, obraźliwie. Przecież kiedyś się mówiło "do licha", "do diabła" i to też było wtedy bardzo silne. Natomiast w tej chwili popularne są inne określenia. Ale być może za jakiś czas... Dlatego, że one zaczynają wchodzić bardzo powszechnie do dyskursu publicznego. W tej chwili już nie ma nic złego, jak się powie: "zajebiście"...

Nie jest to eleganckie słowo, aczkolwiek zdarza się.

Dlatego, że jest już powoli dopuszczalne.... Nawet w takim charakterze bardziej publicznym się o tym mówi. To być może przestanie być już takie obraźliwe, mocne. Może za moment ktoś wymyśli coś innego, bo to się staje zbyt powszechne. Nastaje taka swoista habituacja. Jeśli wszyscy nagle zaczynają dane sformułowanie wyrażać w rozmaitych sytuacjach, czy to już jest obelga? Obelga, przekleństwo, bluźnierstwo ma wtedy moc, kiedy potrafi nami wstrząsnąć, kiedy potrafi spowodować: "Ojej..."

"...ale jestem oburzony".

Czy powinniśmy zaakceptować publiczne przeklinanie? Przeczytaj całą rozmowę na www.rmfclassic.pl