Zastanawiam się od czasu do czasu nad wielką antypolską kampanią prowadzoną tak w naszym kraju jak zagranicą i ostatnio doszedłem do wniosków zaiste generalnych, żeby nie powiedzieć - globalnych. Potraktowałem fronty, pootwierane w Polsce po wyborach prezydenckich i parlamentarnych wygranych przez PiS, jako sytuację modelową. Uświadomiłem sobie, że w mojej ojczyźnie toczy się lokalna bitwa w konflikcie światowym nowego typu. Nie chodzi mi jednak o słynną wojnę hybrydową, w której obok militarnych prowadzi się działania niewojskowe, wykorzystując presję ekonomiczną, aktywność służb specjalnych, ofensywę w cyberprzestrzeni, czy intrygi dyplomatyczne. To jest strategia, a ja mam na myśli aktorów wojennych gier. Zadaję pytanie: kto wojuje z obecną władzą w naszym kraju? Spójrzmy najpierw tylko na polski plac. Oto moje subiektywne zbliżenie na wrogie stronnictwa, które ostatnio mocno się uaktywniły.        

Media po obu stronach partyjnej barykady oskarżają się wzajemnie o sianie zamętu i propagandy. Zwolennicy nowego gabinetu winią opozycję o próbę przewrotu, pełzającego anty-kaczyńskiego puczu. Publicyści kibicujący zmianom w III Rzeczypospolitej, przez przeciwników z "Gazety Wyborczej" uroczo nazywani "dziennikarłami"- dostrzegają bliskie związki pomiędzy demonstracjami ulicznymi organizowanymi przez Komitet Obrony Demokracji a czarnym antypisowskim pijarem w mediach zagranicznych oraz pohukiwaniami na politycznych salonach na Zachodzie. Dla obrońców prezydenta Dudy i premier Szydło to KOD-y włażą Polsce w szkodę. A my wcale nie włazimy nowej władzy tam, gdzie wy ten "reżim" możecie całować. -ripostują swoim wrogom nasi patrioci, bo nie dają sobie w kaszę dmuchać "puczymordom".           

Aliści (strasznie) Oburzeni nie zadowalają się tą odpowiedzią. Nie pozwoliłby im na to ich wódz, nowy witkacowski Gnębon Puczymorda. Ten "alimenciarz" z siwym kucem i koluchami w uchu, na krwawą rozprawę z faszystami nareszcie się wybrawszy, porzucić musiał przecież swe kobiety. I liczne dzieci swe bez grosza. Wszelkie wątpliwości (mającym jakieś obiekcje) rozwiał natychmiast niewątpliwy autorytet - red. Jacek Żakowski, starszy już wiekiem żurnalista, ale żartobliwym żakiem wciąż w sercu będący. Słusznie powołał się na naszą polską powstańczą tradycję, do której tak zawsze było mu blisko, choć tę swoją miłość bardzo głęboko gdzieś do tej pory potrafił ukrywać: W Polsce od pokoleń mężczyźni zostawiają kobiety z dziećmi i idą na wojnę. Potrzeba nam znowu w Polszcze Artura Grottgera! On stworzyć mógłby nam nowy cykl na nowe czasy, z poruszającym obrazem:  "Branka Alimenciarza".  Spójrz na rycinę innym okiem i uroń swą łzę:     

Skoro wkleiłem tu słynną grafikę, wyjaśnię co oznacza obecnie ta słynna alegoria. Oto przez drzwi umyka chyłkiem na bój z wrogami ludowej ojczyzny wiecowy wódz, lider Komitetu Obrony Demokracji, Mateusz Kijowski. A na pierwszym planie- zrozpaczone utratą męża i pieniążków na życie- była żona (w bieli) i obecna (w czarnej pelerynie). Odważny "Alimenciarz", z tak mocnym patriotycznym żakowskim alibi, na barykady już może prowadzić dzieciaki, tym razem nie swoje, a ma ich wszystkich ze sto dwadzieścia troje, niby nowy ojciec Wirgiliusz ze starej szkolnej piosenki. Choć oddane mu media mówią, że dzieci rewolucji jest więcej, a będą ich setki tysięcy. Dwoją i troją im się w oczach zgromadzone grupki: Mateuszu, ty się już nie nazywaj Kijowski, ty się nazywasz Milijon, bo za milijony kochasz i cierpisz katusze! - wołają doń wersami skradzionymi Wieszczowi. A on, szalem szczelnie się owinąwszy, stoi na mrozie w milczącej improwizacji, aż jego lud zmieni się w lód.       

Oto jak romantyzm wybucha w sercach zaprawionych cynizmem! Oto jak wzniosłość zjawia się na ustach skrzywionych zazwyczaj antypolskim sarkazmem! Co tam!  Oto jak strugi  patriotyzmu wylewają się z tych pociesznych puczy-mordek, groteskowych jak u gargulców wykręconych antynarodową szyderą. Oto jak ojczyźniany patos wypływa retoryką konfederatów barskich z otworów gębowych tych wszystkich rzygaczy na polską tradycję powstańczą! Nawet radio publiczne, które nie tak dawno hejnał Mariacki skróciło, bo wydał się komercyjnie nieznośny, teraz ku niebu w eter hymny gra podniosłe! Tylko, że "Mazurek Dąbrowskiego" stał się nagle... "Mazurkiem Dąbrowy"- Kamila Dąbrowy- radiowego szefa zagrożonego w swym jestestwie PiS-owskim atakiem. Płyną w eter nowe strofy starego mazura: Już tam Kamil znów się łasi/ woła zapłakany/ Słuchaj Petru, pono wasi/ Biją w tarabany./  Na to wszystkich jedne głosy:/ "Dosyć tej niewoli/ mamy w sejmie swoje kosy,/ Schetynę, Bóg pozwoli". I tak to nasza tradycja narodowa nie ginie ... a gnije.       

Wyciągam tu cytaty z zatęchłego antykwariatu polszczyzny, starymi meblami słów urządzam się w tym filuternym do tej pory felietonie, jak w małym dworku, ale już właśnie z witkacowskiej, a nie mickiewiczowskiej,  Pana Tadeuszowej tradycji. Upiory jakieś nawiedzają moją wyobraźnię. Niestety, kiedy oglądam występy pewnej Aktorki o ex-prezydenckim nazwisku na wiecowych spektaklach KOD-u, przypomina mi się dramat Stanisława Ignacego Witkiewicza. W "Małym Dworku" mamy tak oto nakreśloną przez Autora postać: Widmo matki—Anastazji Nibek, z domu Wasiewicz. (...) Ubrana biało, powłóczyście, z wiankiem rumianków na głowie. Mówi uroczyście (chyba że zmiana tonu jest specjalnie wyszczególniona). Chodzi krokiem posuwistym.  Dostojnie chcą chodzić w narodowym polonezie postacie tego dramatu, ale cóż, zdradzają ich powłóczyste spojrzenia, oczy tęskniące za apanażami, milcząco wołające dawnych mecenasów kultury i sztuki - sztuki robienia z niczego teatrów ogromnych za publiczne pieniądze. No, bo jakże to tak?! To przecie my, od dawien dawna, od zawsze byliśmy tylko my. A teraz oni?! Jacy oni?! Ich nigdy nie było! Nie może to być! Oni nie istnieją!           

Absurdu teatrem cię tu raczę, Czytelniku, bo tak to wszystko według mnie wygląda z naszej krajowej, żabiej perspektywy. Śmieszne to, groteskowe, wykręcone jakieś i pełne żenady. Jak twarz w zbliżeniu na słitfoci: jakby spuchnięta i nieswoja, niby polska, a obca, egzotyczna, z dużymi kośćmi policzkowymi i skośnooka, azjatycka z wyglądu, mimo że z pozoru Europy wołająca, do Europy mrugająca, Europy jak kania dżdżu pragnąca. Tacy to Jewropejczycy u nas się objawili, z wymową wschodnią, jakby z nad Oki i z retoryką starych sowieckich politruków. Takie to ich DNA, z dna Oki, rzeki w starej sowieckiej ojczyźnie, dziś gombrowiczowsko na "synczyznę" zamienionej. Ba, dziś już na "wnuczyznę" nawet genetycznie przeszła przez bród ta Bolszewia, bo wnuki -z najgorszego resortowego sortu- dziadów swych spuściznę pragną pielęgnować, kultywować zdrady tradycję, wciąż niestety żywą. Podziwiam to wewnątrzkrajowe dziwowisko, ale nie ono najbardziej mnie dziwuje. Nasi romantycy też już to bowiem po wielekroć opisali, jak ów Kornel Ujejski w swym  słynnym "Chorale", cytowanym onegdaj przez Jarosława Kaczyńskiego:  Mnóstwo Kainów jest pośród nas. / Ależ, o Panie! oni niewinni, / Choć naszą przyszłość cofnęli wstecz, / Inni szatani byli tam czynni; / O! rękę karaj, nie ślepy miecz!                                

Nadużywany jest trochę ten cytat, zdaję sobie sprawę. Jednak pragnę teraz przy pomocy tych nieco zgranych wersów zmienić styl mojego tekstu, by przejść do meritum. To panoptikum, które obserwujemy w Polsce, to mało znaczący zbiór osobliwości. Opisałem je, choć ta rozwrzeszczana antypisowska  trzódka została już rozpracowana, a jeśli jeszcze nie do końca, to otwarcie na oścież archiwów po PRL-u i III RP pozwoli nam, ludziom nieuwikłanym w żadne kompromisy z komunistycznym i neokomunistycznym reżimem, na postawienie precyzyjnej diagnozy.  W mojej opinii w naszym kraju wcale nie rywalizują ze sobą autorzy i zwolennicy różnych koncepcji rozwoju Polski. Nie jest to żaden demokratyczny spór o przyszłość ojczyzny. Takie stawianie sprawy to największy polski mit ostatnich dekad. W moim kraju - według mnie - w dalszym ciągu walczą ze sobą autentyczni patrioci z obcymi, pełniącymi obowiązki Polaków. Jak na przykład za lojalnych obywateli Rzeczypospolitej uznać  reprezentantów finansowego grandziarza George’a Sorosa, człowieka roku "Gazety Wyborczej"? Poruszam niebezpieczny temat? Zostanę przezwany antysemitą, ksenofobem, nazistą?                     

Y cóż stąd? Zginę, skoro dola taka ... / Choć litość radzi, niestety daremnie: / Nie dręczyć, ale wspomagać biedaka. - jak pisał wierszem w "Wielkim Testamencie" słynny średniowieczny francuski rymopis François Villon w tłumaczeniu Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Nie będę jednak nigdy piórem wspierał "biedaków", atakowanych przez rzekomych "żydożerców". Nie zamierzam być nigdy sprzymierzeńcem "filantropów" spod znaku globalistycznej finansjery, pasożytujących na dorobku wypracowanym przez poszczególne narody. Kto bowiem dostrzega związki pomiędzy działaniami różnych "Sorosów" tego świata  z ich mondialistycznym zamordyzmem a kolonialną niewolą państw takich jak Polska, od razu jest stygmatyzowany i wykluczany z publicznej debaty. Muszę was jednak zmartwić różni "liberalni" cenzorzy, kneblujący wolność słowa i atakujący wszystkich, którzy nie godzą się na waszą "urawniłowkę" i "glajchszaltung". Mojej spostrzegawczości nie przesłonią błony waszej podłości. Nie śledzę krajowych wydarzeń przez pryzmat sprzedajnych środków masowej dezinformacji.  Są jeszcze źródła prawdziwej wiedzy o świecie.  

Aktualna sytuacja w naszym kraju nabiera zupełnie innego wymiaru, kiedy zapoznamy się globalnym kontekstem tej lokalnej próby sił. Chciałbym namówić Czytelników mojego bloga do zapoznania się z jedną z najważniejszych moim zdaniem debat początku XXI wieku. Odbyła się ona  prawie pięć lat temu w Inter-American Institute. Udział w niej wzięli: słynny konserwatywny myśliciel brazylijski profesor Olavo de Carvalho i rosyjski ideolog Aleksander Dugin. Tych z Państwa, którzy znają język angielski, zachęcam do przeczytania oryginału. Warto zapoznać się z zaprezentowanym tam obrazem. Wizja szeroko otworzyła mi oczy. Oto cały jej zapis:

Tych, którzy nie mają możliwości i czasu na zagłębienie się w tę lekturę, polecam jej streszczenie. Znajdziecie je Państwo na blogu niejakiego "Jaszczura". Tekst nosi tytuł: “Wokół debaty w The Inter-American Institute".   Moim zdaniem ciężko zrozumieć najnowszą "polską wojnę" bez umieszczenia jej w kontekście globalnym. Bloger "Jaszczur" tak streszcza koncepcję profesora Olavo de Carvalho: Współczesny, XX i XXI wieczny świat jest areną naprzemiennej rywalizacji i współpracy pomiędzy trzema, ponadnarodowymi projektami dominacji światowej, które profesor roboczo określa jako: Rosyjsko-Chiński, Zachodni i Muzułmański. "Zachodni" projekt globalistyczny nie jest tożsamy z polityką zewnętrzną państw anglosaskich: USA i Wielkiej Brytanii, choć jest mylnie określany jako "anglo-amerykański".  Struktury polityczne realizujące te projekty to odpowiednio: elita rządząca Rosji i Chin, w szczególności służby specjalne obydwu krajów; zachodnia elita finansowa, w szczególności reprezentowana w Klubie Bilderberg, Radzie ds. Stosunków Międzynarodowych i Komisji Trójstronnej; oraz Bractwo Muzułmańskie, przywódcy religijni kilku krajów islamskich i rządy niektórych państw islamskich. A jak to się ma według mnie do sytuacji w Polsce? 

Atakującymi obecny rząd globalnymi siłami są trzy agendy nowego światowego komunizmu. Pierwsza ma charakter neobolszewicki. Żeby zrozumieć pochodzenie agentury atakującej obecną władzę, trzeba pamiętać na czym polegała tak zwana "pieriestrojka": (...) Proces pieriestrojki, którego elementem była grabież na majątku narodowym, został przeprowadzony przez struktury komunistyczne; współczesna Federacja Rosyjska pod względem substancjalnym jest więc kontynuacją ZSRS, a "transformacja ustrojowa" była jedynie metamorfozą sowieckiego systemu władzy: [...] gdy jego [ZSRS - przyp. J.] zasoby zostały rozdane po oficjalnym rozpadzie reżimu, beneficjentami stali się członkowie nomenklatury,  którzy nagle stali się miliarderami, nie zrywając więzi łączącej ich ze starym aparatem państwowym, zwłaszcza z KGB (sam Władimir Putin przyznał, że "nie ma czegoś takiego, jak byłe KGB) [...]. Ponadto, krótko po oficjalnym "rozpadzie" ZSRS, agenci wpływu w Europie i Stanach Zjednoczonych przeprowadzili zakończoną sukcesem operację zablokowania jakichkolwiek dochodzeń w sprawie sowieckich zbrodni. Nikt nigdy nie został ukarany za wymordowanie dziesiątek milionów cywilów ani za stworzenie najskuteczniejszej znanej ludzkości machiny terroru państwowego [...] chaos i korupcja, jakie nastąpiły po rozpadzie państwa sowieckiego nie zostały spowodowane przez nowy system wolnej konkurencji a przez to, że pierwszymi beneficjentami byli władcy starego porządku - horda złodziei i morderców, jakich nie widział przedtem żaden cywilizowany kraj.  To jest jedna globalna siła, która nigdy nie pozwoli na emancypację jakichkolwiek  antykomunistycznych sfer władzy w kolonizowanych krajach. Jednak to nie jest jedyny globalny ośrodek dywersji w Polsce.      

Komunizm nie ogranicza się tylko do dawno minionego systemu, ani nawet do jego bolszewickich mutacji po 1989 roku. Inną jego potężną odmianą jest utopia globalizmu zgodnie z doktryną tak zwanego Syndykatu. Czym jest ten twór? Zacytuję raz jeszcze streszczenie blogera "Jaszczura": "Syndykat" jest to zorganizowana struktura istniejąca od ponad stulecia, spotykająca się okresowo by zapewnić spójność swoich planów i ciągłość ich realizacji z dokładnością i naukową precyzją, z jaką inżynier nadzoruje przekształcenie projektu w budynek. Został utworzony ponad 100 lat temu z inicjatywy Rotschildów, a obecnie skupia kilkaset klanów światowej plutokracji, m.in. Rockefellerów, Rotschildów, DuPont’ów, Onassis’ów. Nie ma własnej formy prawnej, działa jako sieć organizacji, które reprezentują zarówno całościowy interes "Syndykatu", jak i poszczególnych jego członków. Do najważniejszych z nich de Carvalho zalicza: Klub Bilderberg, Radę ds. Stosunków Międzynarodowych (Council on Foreign Relations), Komisję Trójstronną czy też administrację organizacji międzynarodowych, na czele z ONZ. "Syndykat" posiada swoją agenturę wpływu w rządach państw, zwłaszcza tych mających wpływ na politykę światową, których używa jako nośnika swych interesów, w tym także jako "bufora", który może być poświęcony, gdy wymaga tego sytuacja. Stąd wynika niezrozumienie polityki "Syndykatu", która błędnie utożsamiana jest zwłaszcza z polityką USA. Faktycznie - jest dokładnie odwrotnie; polityka prowadzona przez ekspozytury "Syndykatu" umieszczone w establishmencie amerykańskim stanowi wielkie niebezpieczeństwo dla Stanów Zjednoczonych, a co najmniej jest sprzeczna ze światowymi interesami amerykańskimi, z samą istotą polityki amerykańskiej.   To ostatnie rozróżnienie jest chyba najważniejsze: Syndykat jest strukturą globalistów, a nie Waszyngtonu!  Metodą, jaką posługuje się "Syndykat" w celu zdobycia ekonomicznej władzy nad światem jest kontrola światowej gospodarki przez "metakapitalizm" prowadzący do... socjalizmu. Jak widać: różne drogi prowadzą do tego samego celu. To stąd taka orkiestracja antypolskiego jazgotu!   Z powyższego wynika także fakt, iż "Syndykat" nie jest ani "antykomunistyczny", ani "antysowiecki", ani "antyrosyjski, ani "antychiński". "Syndykat" nie jest wrogi elitom sowieckim (i ChRL-owskim), co więcej - zachodni globaliści i sowieciarze z reguły wzajemnie się wspierają co najmniej od lat 40. XX wieku, a bardziej prawdopodobne, że od samej rewolucji bolszewickiej w Rosji bądź też NEP-u. Podobnie jest w przypadku współdziałania z trzecią globalną siłą - muzułmańskim kalifatem. Lewacka Europa Zachodnia pod wodzą lucyferycznych elit na czele z berlińską awangardą "postępu" zrobi wszystko, żeby przy pomocy islamskich hord rozbić resztki chrześcijaństwa na naszym kontynencie. Bez uświadomienia sobie, kim są wrogowie naszej zachodniej (łacińskiej i polskiej) cywilizacji nie będziemy w stanie się bronić przed ich atakami. To co mogę ja, skromny wyrobnik komputerowej klawiatury, to zalecać remedia na te trucizny, przepisywać lekarstwa na śmiertelne miazmaty. To dlatego oprócz własnego pisarstwa, tak wiele tu przepisałem od innych, mądrzejszych ode mnie, podobnie zdeterminowanych.