Pomnik Napoleona /PAP/DPA. /PAP/EPA

Ciekawym a prostym testem na to, jak działa negatywna i pozytywna propaganda,  czarny pijar i agitka  może być powszechne mniemanie o wzroście konkretnych polityków.  

Ogląd bardzo często zależy tu od poglądu i nie ma wiele wspólnego z prawdziwym wyglądem danego działacza: wszystko można ludziom wmówić, wdrukować, wbić do głów.   

 

Niechętni jakiemuś liderowi politrucy udający dziennikarzy mogą tak pokierować operatorami kamer, że człowiek powiedzmy średniego wzrostu będzie uchodził  za karła.  

Albo też jakiś mikrus może tak zostać wydłużony na propagandowym prokrustowym łożu, że wszystkim  będzie się zdawało, iż mają do czynienia niemalże z olbrzymem. 

Możliwości jakie daje współczesna telewizja są tu właściwie nieograniczone: dla jednych to wybawienie, dla innych przekleństwo, bo nie wystarczy znać te wszystkie sztuczki.  

 

Władza nad zaczarowanym okienkiem migoczącym halucynogennymi obrazami w mieszkaniach współczesnych proletów na szczęście nie jest już totalitarna, to się skończyło.    

Mogę na przykład w tej chwili skonfrontować mit o wysokim i przystojnym Aleksandrze Kwaśniewskim lub o tyczkowatym Donaldzie Tusku z prawdziwymi informacjami o ich wzroście.

Ów "przystojniak" z SLD tak lansowany przez lata przez komusze media ma ledwie 170 cm, z kolei nadymany były premier z PO niewiele więcej od niego, bo tylko 174 cm.      

Weźmy drugą, niszczoną propagandowo stronę: taki Jarosław Kaczyński, zwany przez "życzliwych" Niemców kartoflem, jest niższy od "pieszczocha" Kwaśniewskiego zaledwie o 3 cm.       

Internet jest źródłem realnej wiedzy, takie informacje można w sieci znaleźć bez trudu, ale wymaga to nieco wysiłku, woli weryfikacji tej przeżutej papki, pulpy podawanej przez media.  

Oczywiście nie każdy ma na to czas i ochotę, a co dopiero na czytanie książek, a przecież wciąż najzdrowsza jest taka intelektualna dieta, taką duchową strawą was tutaj karmię.     

"Nic bardziej mylnego" to książka Radka Kotarskiego, którą chciałbym polecić wszystkim - i tym wierzącym i tym sceptycznym wobec przekazów sączonych nam na co dzień.  

Oczywiście nie jest to żaden polityczny manifest, to jest tom popularnonaukowy, ale po jego lekturze na wszystko dokoła patrzymy już innym okiem, uzbrojonym w ... brak pewności.  

Bogdan Zalewski: Moim i państwa gościem jest Radek Kotarski, twórca "Polimatów" - popularnego internetowego programu, popularnego i popularyzującego wiedzę. Witam pana gorąco!

Radek Kotarski: Dzień dobry, bardzo mi miło.

Panie Radosławie, w rękach trzymam pana książkę "Nic bardziej mylnego". Nie mylę się? Taki jest tytuł?

Tak. Tytuł już bardzo wiele nam mówi. Wskazuje na to, że w książce jest mowa o jakimś myleniu się, a właściwie - w moim przypadku - o zapobieganiu, aby do tego mylenia się nie dochodziło.

No, właśnie. Wolę się upewnić, bo pan udowadnia, że to, co nam się wydaje takie oczywiste, jest często tylko mitem utrwalonym w świadomości.

I niestety bardzo często bywa tak, że ten przewrót, którego ja tą książką dokonuję, jest na tyle mocny, iż reakcje są bardzo różne. Niektórzy reagują bardzo pozytywnie i się śmieją, i jest w porządku. A niektórzy są na mnie realnie źli, że na przykład obaliłem mit o naszym mieczu koronacyjnym, czy o niskim wzroście Napoleona. Reagują bardziej nerwowo.

Czyli tak, jak był przewrót kopernikański, to tu mamy do czynienia z przewrotem "kotarskiańskim"?

Troszkę tak. (Śmiech) Nie wiem, czy to się na stałe zaznaczy w historii, natomiast u wielu osób to spowodowało pewnego rodzaju dysonans poznawczy. Też trudno się dziwić, bo wiele tych mitów zostało nam opowiedzianych przez ludzi, których szanujemy: przez naszych rodziców, przez dziadków, przez nauczycieli. No i teraz przychodzi taki młody człowiek, to znaczy jeszcze trochę młody, i mówi, że tak nie do końca było.

Skoro już wywołałem pana nazwisko - Kotarski, przy okazji tworząc termin "przewrót kotarskiański", to może zacznijmy od nazwisk obalać te mity. Zacznijmy od naszych nazwisk : Zalewski, Kotarski kończą się na "ski". W powszechnej świadomości ta końcówka to jest znak szlacheckiego pochodzenia. Fakt czy mit?

No, niestety mit. Możemy śmiało powiedzieć, że końcówka "ski" czy "cki" teoretycznie i w powszechnej świadomości uważana za szlachecką tak naprawdę jest nazwą odmiejscową. Zapewne pana przodkowie mieszkali przy jakimś zalewie, a moi pewnie pochodzili z Kotar. Czasami szlachcic był jednocześnie właścicielem dóbr, ale nie zawsze. Później takie nazwiska bardzo często przyjmowali chłopi, mieszczanie i ze szlacheckością niewiele to miało wspólnego.

I nie należy "zalewać", jak się nie ma tego szlacheckiego pochodzenia. Francuzi mówią "noblesse oblige", czyli "szlachectwo zobowiązuje" - do szlachetnego postępowania. No, ale skoro szlachecka końcówka "ski" o niczym jeszcze nie świadczy, to może zajmijmy się mniej szlachetnymi sprawami. Mawia się, że starożytni Rzymianie podczas uczt zmuszali się do... pardon ... wymiotowania, żeby móc spożywać kolejne potrawy. Jak to było naprawdę z tym womitowaniem?

To jest niestety taki mit, który jednocześnie pokazuje, że czasami nasze wyobrażenie jest trochę wyolbrzymione. Dlatego, że w powszechnej świadomości, każda uczta rzymska kończyła się spektakularnym zwróceniem zawartości żołądka. Natomiast, według moich badań i innych znacznie lepszych ode mnie historyków, to była praktyka, która zdarzała się mniej więcej tak często, jak zdarza się teraz. To słynne "womitorium", czyli miejsce, w którym miała się ta czynność dokonywać, ma nazwę bliską angielskiemu słowu "to vomit" czyli "wymiotować". Jednak nie było to miejsce, które służyło tym celom. Była to po prostu taka nawa w stadionie, do której wchodzi widz. Dzisiaj też na Stadionie Narodowym mamy womitoria, czyli podobne przejścia. Nie miało i nie ma to nic wspólnego z wiadomą praktyką. Mamy jedną potwierdzoną relację cesarza rzymskiego, że do takich działań dochodziło. U innych to było incydentalne. Jak podkreślam, zdarzało się to  równie często, jak zdarza się to dzisiaj.

Czyli to "womitorium" po prostu polegało na tym, że "wydalało" tłumy.

Otóż to! I dosłownie tak ten wyraz możemy tłumaczyć z łaciny.

Trzeba uważać, jaką się wiedzą karmimy, abyśmy nie dostali potem niestrawności.

(Śmiech.) To bardzo dobre podsumowanie!

A skoro o pożywieniu mowa, to mnie nie wolno jeść tutaj w studiu, w którym prowadzę z panem rozmowę. Ale to chyba dobrze, bo wokół, a zwłaszcza na klawiaturze, jest bardzo dużo bakterii.

Niektórzy twierdzą nawet, że więcej niż na desce klozetowej.

Właśnie! To jest też kolejny paradoks. Ale gdyby - powiedzmy - ta moja (wirtualna) kanapka spadła na klawiaturę, to mógłbym ją szybko podnieść, podmuchać na nią i już byłaby czysta?

Tak...  Słynna zasada "pięciu sekund". Mówi ona, że wystarczy podnieść w tym czasie kanapkę z ziemi, klawiatury, czy z jakiegokolwiek innego miejsca i wtedy - w tej teorii - bakterie czy jakieś inne drobnoustroje nie zdążą na nią "wskoczyć".

Kolejny mit?

Niestety! Dlatego, że bakterie nie mają w sobie zdolności na poziomie Adama Małysza. Nie potrafią skakać bardzo wysoko. A my nie mamy tu żadnych "sekund", bo nie o czas chodzi, tylko o to, z czym ma kontakt nasze pożywienie. Na przykład w przypadku podłogi w kuchni jest badanie, na które ja się także powołuję. Bywa, że ze względu na obecność bakterii na przykład z surowego mięsa taka powierzchnia jak podłoga może być dalece groźniejsza dla na pod kątem bakterii niż na przykład zwykły chodnik na ulicy.

Czyli lepiej już podnieść coś z trotuaru?

Taki wniosek można byłoby faktycznie wyciągnąć. Nawet gdybyśmy z prędkością naddźwiękową zamachnęli się i taką kanapkę podnieśli, to od razu właściwie, przy pierwszym kontakcie z podłożem, te bakterie od razu się tam znajdą. Niektórzy twierdzą nawet, że podłoga w kuchni to nie jest "strefa pięciu sekund", ale strefa "zera sekund". Wszystko zależy od powierzchni. Natomiast "zasada pięciu sekund" sama w sobie jest po prostu mitem. Jest fałszywa. Może nawet trochę groźna ze względu na to, że pozwala na zachowania, których nie powinniśmy się raczej dopuszczać.

Musimy uważać na to "podłoże", bo ono czasami może być ... nienaukowe.

Otóż to! (Śmiech)

Może być pożywką dla różnych naszych mniemań. Ja tak bardzo uważnie pana słucham i jednocześnie zezuję na pana książkę, szukając inspiracji do naszej rozmowy. Ale muszę chyba uważać z tym zezem, bo mi jeszcze zostanie!

Tak, a zwłaszcza wtedy - to już według takich młodzieżowych mitów - gdyby ktoś podszedł i jeszcze pana klepnął, na przykład w tył głowy. Wtedy szansa, że ten zez pozostanie jest wielokrotnie większa.

Albo jakbym się tak sam uderzył w czoło i krzyknął "eureka!".

I oczy zostaną w innej konfiguracji.

Też to jest niebezpieczne, tak?

Nie! Okazuje się, że możemy spać spokojnie, jeśli chodzi o to zezowanie. Zasadę związaną z oczami najlepiej zrozumieć porównując to do ćwiczeń na siłowni. Tak jak my ćwiczymy mięśnie i je czasami nadwyrężamy, to z oczami może być podobnie. Dlatego, że tam jest cała masa skomplikowanych mięśni. To jest faktycznie anatomiczne dzieło sztuki to nasze oko i to, co jest dookoła niego. Za to, że nasze oczy patrzą, odpowiadają między innymi mięśnie. W związku z tym, jeśli my je trochę nadwyrężamy, albo nimi pracujemy, to nie oznacza, że po wytężonym wysiłku na siłowni nasze mięśnie zastygną w takiej pozycji, w jakiej ostatnio podnosiliśmy sztangę. Z zezem jest bardzo podobnie. Raczej nie ma się co tego obawiać. Przede wszystkim to przypadłość uwarunkowana genetycznie. Można się jej wprawdzie nabawić w wypadku, ale na pewno nie ma to nic wspólnego z takim niewinnym zezowaniem, a nawet z uderzeniem. To uderzenie musiałoby być naprawdę potężne, żeby te oczy zostały w tej niewłaściwej pozycji.

Skoro już mówimy o oku, to jeszcze opowiedzmy o oku pirata. Tym nieistniejącym.

Tak, oko. Z nim każdy pirat nam się kojarzy.

Dlaczego morscy rabusie tak często noszą czarną opaskę?

Problem polega na tym, że nie wiadomo. Przede wszystkim mitem jest to, że tak wielu piratów miało taką ozdobę oka. Według najpopularniejszej teorii, piraci tracili oko w walce. Sprawa jest wtedy jasna - chcieli zasłonić tę część ciała, którą mili oszpeconą. Jednak wtedy okazałoby się, że to była "grupa zawodowa", która praktycznie w co drugim przypadku kończyła karierę kontuzją oka. Trudno trochę w to uwierzyć. Więc badacze zaczęli szukać i co się okazało? Jedna teoria jest dość prawdopodobna. Ona nie jest w stu procentach pewna, ale jest całkiem możliwa. Otóż w momencie, w którym dokonywano abordażu, pirat to swoje przykryte oko odkrywał, przekładał opaskę na drugie oko i już to pierwsze było dobrze przygotowane do ciemności i pozwalało mu na rozpoczęcie ataku. Faktycznie wiele eksperymentów jednoznacznie pokazuje, że to jest metoda genialna w swojej prostocie. Ja też taki eksperyment na sobie przeprowadziłem. Być może rzeczywiście ta opaska służyła takim celom. Natomiast mitem jest to, że było to aż tak rozpowszechnione kalectwo. Piraci nie tracili oczu tak często, jak może nam się wydawać.

Ja oczywiście nie namawiam do "piratowania" pana książki.

(Śmiech)

Warto sobie kupić legalny tom, który wyszedł właśnie w wydawnictwie "Znak", bo można się z niego bardzo wiele dowiedzieć. Na przykład o historii - naszej polskiej i nie tylko. Mnie najbardziej zaskoczyła historia o prawdziwym wzroście Napoleona. Pan już o tym wspomniał na początku naszej rozmowy. To może zakończmy ją tym wątkiem. Napoleon nie był wcale taki mały, jak go malują.

Rzeczywiście. Gdybyśmy się mieli zastanowić nad pięćdziesięcioma mitami z tej książki, to jest to ten najbardziej szokujący, śmiało mogę powiedzieć. Napoleon w rzeczywistości nie był niski. A dlaczego tak się stało, że uważamy go za osobę niską? Powody są prawdopodobnie dwa. Pierwszy z nich bierze się z tego, że w trakcie dokonywania sekcji zwłok jego lekarz, który go badał, zapisał jego wzrost jako pięć stóp i dwa cale i cztery linie. Z tym, że przeliczono tę miarę używając stóp brytyjskich.

A to były stopy francuskie!

Tak jest. Według stóp brytyjskich Napoleon miałby 157 cm wzrostu, a według stóp francuskich prawie 170 cm. Ale ktoś mógłby powiedzieć, że to i tak jest mało. Problem leży w tym, że to wcale nie było mało, bo w tamtym czasie -według różnych badań- wzrost przeciętnego Francuza wahał się między 162 a 164 cm.

Czyli Napoleon to był mężczyzna słusznego wzrostu!

On nie był bardzo wysoki, nie oszukujmy się, ale na pewno nie można go było nazwać osobą niską. Najprawdopodobniej tym powodem, który zadecydował o tym, że my go tak dzisiaj postrzegamy, jest po prostu brytyjska propaganda. Całkiem skuteczna, bo już tak wiele lat działa, aż do dzisiaj.

Radek Kotarski - człowiek, który walczy z propagandą.

(Śmiech.) Możemy tak powiedzieć.

Bardzo panu dziękuję za tę rozmowę.

Ja również.                                        

Egzemplarze książki Radka Kotarskiego trafią do rąk Dawida Duliana z Woli Radłowskiej, Danuty Adamczyk z Kielc oraz Amadeusza Calika z Olkusza. Hasło brzmiało: CO NAM WMÓWIONO. Gratuluję wygranym, dziękuję wszystkim za udział w zabawie i zachęcam do lektury kolejnych moich wpisów z książkowymi konkursami. Pozdrawiam serdecznie!