Oto grupa chłopców na wieżyczce czołgu. Telewizyjny serial w PRL-u pt. „Czterej pancerni i pies” rozsławił tę ofensywną maszynę na cały kraj. Jednak ten kraik, uchwycony w migawkowej scence z chłopakami, leży ledwie na paru metrach kwadratowych. To państewko jest o wiele mniejsze niż wszystkie monaka i lichtensteiny świata. Maleńkimi ojczyznami, ze stolicami w ludzkich sercach, zajęły się autorki projektu „Fotoświaty”.

Jedno ze zdjęć zebranych w unikatowym albumie przedstawia uczniów z podstawówki wspinających się na i stąpających po masywnym wojennym monumencie. Co tak naprawdę przedstawia ta scenka? Kogo tu widzimy? W jakich okolicznościach została uwieczniona ta sytuacja? Kto trzymał aparat? Co myśleli w tym czasie fotografowani? Właśnie takie konteksty pragnęły uchwycić pomysłodawczynie nowohuckich "Fotoświatów": Ola Paduch, Zosia Karnasiewicz i Małgorzata Szymczyk-Karnasiewicz. Z luźnej idei zrodziło się bardzo profesjonalne dzieło. Świadczy o tym oficjalny "glejt": "Fotoświaty" to zwycięska inicjatywa realizowana w ramach projektu ARTzony Ośrodka Kultury im. C. K. Norwida "Kreacje. W sieci kultury". Dofinansowano ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach programu Dom Kultury + Inicjatywy lokalne 2020.

Czym jest ta praca? Najlepiej jak od razu oddam głos twórczyniom:

Fotoświaty nawiązują do fotograficznego zapisu pewnych określonych rzeczywistości, które wyłoniły się podczas oglądania zdjęć z rodzinnych zbiorów fotograficznych naszych bohaterów-rozmówców. Oto świat relacji pozornie najdalszych - pełen śmiejących się i poważnych, skupionych lub nieobecnych twarzy w grupach koleżeńskich, przyjacielskich i sąsiedzkich. Bo koledzy i koleżanki, przyjaciele i przyjaciółki, sąsiedzi i sąsiadki, goście i przyjezdni kiedyś znajdowali się dużo bliżej nas, byli jak rodzina, z którą fotografuje się dla upamiętnienia ważnych chwil (czasami ważnych już tylko przez upływ czasu) lub po prostu dlatego, że akurat ktoś miał aparat! Z nimi wyjeżdżało się na wycieczki szkolne, bawiło na podwórku, leżało na tym samym oddziale szpitalnym, a nawet dopiero co poznawało się ich nad Zalewem Nowohuckim. Obejrzycie sami te mikrohistorie z Nową Hutą w tle. (Pamiętacie grabę, sztamę i spółę?)

Ton serio łączony z kolokwializmami. Jaki jest profil tego paradoksalnego małego Opus Magnum? O, taki!

To "profil" nowohuckiej Księgi, albumu wielkiej rodziny nowohucian. Gdy zajrzymy do środka, dowiemy się w jakich okolicznościach wykluła się pierwsza myśl. Pomysł na inicjatywę "Fotoświaty" stworzyłyśmy na warsztatach w ARTzonie, które były podsumowaniem raportu o diagnozie społecznej; 3 spotkania warsztatowe odbyły się między 8 a 15 lipca br. Przyszłyśmy i zgłosiłyśmy swój pomysł na kulturę!

Gdzie biją te kulturalne źródła? Panie czerpały z bogatych domowych archiwów fotograficznych, amatorskich zdjęć, na których tatusiowie, wujkowie, dziadkowie i mamusie utrwalili scenki z życia codziennego.

Odwiedziny u mieszkańców Nowej Huty, wspólne przeglądanie albumów, obfitowały w niezwykłe odkrycia.

Czy uwierzylibyście, że jeden z ojców samodzielnie zbudował swoim dzieciom samochód?

Intymne rozmowy na uniwersalne tematy takie jak dzieciństwo, młodość, dorosłość przerodziły się w swoistą archeologię wiedzy o Nowej Hucie.  

Z wielkiej fotofali, wywołanej przez trzy eksploratorki minionego czasu w naszej małej życiowej przystani, wypłynęły wyjątkowe postacie: pan targownik i dziadek Józef z Mogiły, ciocia Sybila, która przez całe swoje życie ukrywała prawdziwe imię, pan Aduś sąsiad z Ogrodowego, który pożyczył aparat dziadkowi, mama od skrzynkowego Kodaka, tata Stefan, na którego w rodzinie mówili Tadek, który zawsze miał przy sobie aparat, Jerzy, który pożyczoną od Irka Prakticą sfotografował kulturystów.

To duża sztuka homeryckie opowieści nowohucian przyciąć do znaczących zdań, jak inskrypcje na starych domach. Było też inne - dosłowne - przycinanie, tak by skany miały ząbkowane brzegi. Stylizacja jest wkładem artysty, tym różni się od zwykłej dokumentacji.

Używam wzniosłych słów, ale trzeba pamiętać, że to również świetna zabawa, wprawdzie całkiem serio, ale też najzwyczajniej przynosząca frajdę. To jak gra, turniej z czasem, rozgrywka na biało-czarnych polach, biało-czarnych zdjęciach, na osiedlach Nowej Huty: A0, B, C1, B2, D3, E. Gdzie jest finał? Na razie to pandemia zaszachowała nasze zawodniczki.       

Zwieńczeniem działań jest instalacja w nowohuckiej galerii ARTzony z użyciem 3 rzutników oraz nagłośnienia, pokaz wzbogacony dźwiękami naśladującymi odgłosy codziennego życia. Na razie koronawirusowe ograniczenia nie pozwalają na pełną realizację projektu. Czekam z nadzieją na ten oto element ambitnego planu Oli Paduch, Zosi Karnasiewicz i Małgorzaty Szymczyk-Karnasiewicz:

Na premierowy pokaz spotów zaprosimy w roli gości specjalnych te osoby, które użyczyły nam zdjęć. Dzięki instalacji oswoimy tę przestrzeń i urządzimy ją “po swojemu" z udziałem mieszkańców. Na finał zaprosimy Was poprzez specjalne wydarzenie na FB. Częścią instalacji będzie tradycyjny album fotograficzny z czarnymi kartkami, wyeksponowany na postumencie do przeglądania - będzie on zapisem inicjatywy.

Wygląda to bardzo nowocześnie, a przecież twórczynie nowohuckiej multimedialnej Księgi Pamięci na początku były po prostu ciekawe, jak wyglądało życie codzienne przed wielu laty. Wyruszyły więc w "bój" o zdobycie przyczółku przeszłego czasu, uzbrojone w skaner, laptop i notes. Ze zeskanowanych zdjęć powstały potem spoty, opracowane i udźwiękowione przez Krzysztofa Ridana, krótkie filmiki z napisami - fragmencikami zwierzeń bohaterów Fotoświatów.

To właśnie z jednego z tych teledysków pochodzi scenka z chłopcami baraszkującymi beztrosko na wojennym eksponacie. To od niej rozpocząłem wpis i za chwilę do niej powrócę, by skupić się na dodatkowych sensach i kontekstach takich mikrohistorii utrwalonych na starych kliszach.

Najpierw jednak słowo wyjaśnienia. Być może powiecie, że różnych tego typu lokalnych akcji w Polsce organizuje się wiele. Media społecznościowe są pełne podobnych sentymentalnych, pełnych melancholii fotograficznych wspominek. Dlaczego zatem właśnie ta twórcza praca ma być tak cenna?

Po pierwsze, nie będę tego ukrywał, jest związana z moim ukochanym miejscem rodzinnym - Nową Hutą. Panie zresztą same to przyznają, do kogo Fotoświaty są adresowane. Do nowohucian i nowohucianek na całym świecie! Ja jednak nie chcę ograniczać się do "lokalnego patriotyzmu" i  subiektywnego powodu. Spróbuję głębiej przeanalizować fenomen tego dzieła, bo rodzi on we mnie nie tylko refleksje, oceny, ale też pytania uniwersalne. Mam nadzieję, że moje pierwsze impresje, notatki ma marginesie, niewidzialne glosy na czarnych kartach nowohuckiej Księgi, choć w niewielkim stopniu będą godne uwagi. Wracam do zdjęcia małolatów na czołgu. Nie będę to cyfrowo wklejał tej fotografii. Spróbuję podziałać na waszą wyobraźnię, umysł i serce. Oraz liczę na wasze poczucie humoru i dystans.    

Z grupki młodych "żołnierzyków" w cywilu skaczących po sowieckim tanku wyróżnia się dwóch chłopaczków, identycznie ubranych, więc pewnie braci, jak to oceniam bez znajomości tła. Widzę i opisuję, widzę bez wiedzy. Pozują dumnie, na baczność. Być może w tym momencie w ich głowach rodzi się myśl: "być teraz jak Janek Kos!". Sam w tym wieku utożsamiałem się z bohaterami bardzo popularnego serialu wojennego. Należę do tej generacji telewizyjnych dzieciaków, która oglądała odcinek po odcinku premierowe emisje, a nie powtórki w późniejszych latach. Jako szczeniak nie zdawałem sobie oczywiście sprawy, że "bawiąc się w strzelanego" zostałem już w pewnym sensie zaprogramowany przez propagandę. Proszę jednak wytłumaczyć sześciolatkowi urodzonemu w latach 60. XX w. w PRL-u, żeby po obejrzeniu w telewizorze "Tosca" ostatniego epizodu "Czterech pancernych i psa" pt. "Dom", nie pokazywał małym koleżkom na trawniku przed nowohuckim blokiem na os. Kalinowym jak upadał bohaterski sowiecki saper - kapitan Pawłow, trafiony kulą smarkatego niemieckiego snajpera, krzyczącego dyszkantem "Heil Hitler!". (Słowo "naziści" było wtedy nieznane.) To moja prywatna historyjka, osobiste chłopackie "love story" związane z czołgiem. Gdy byłem już dużo starszy, odkryłem, że pozując na kapitana Pawłowa byłem jak pies. Nie, nie filmowy Szarik, ale biedny czworonóg ze słynnego eksperymentu innego Pawłowa - rosyjskiego fizjologa o imieniu Iwan. Na dźwięk filmowej czołówki zachowywałem się jak zwierzątko warunkowane na bodziec. Taki jest istotny wg mnie kontekst propagandowy zdjęcia z "Fotoświatów".  

Innym elementem, nieobecnym w projekcie Oli Paduch, Zosi Karnasiewicz i Małgorzaty Szymczyk-Karnasiewicz jest tło historyczne. To nie jest, pragnę to bardzo wyraźnie podkreślić, żaden zarzut pod adresem trzech pań. Inny sobie przecież wyznaczyły cel. To są prywatne mikrohistorie. To, o czym teraz napiszę, to tylko przypis topograficzny i makrohistoryczny.

Nowohucianie oczywiście znają dobrze miejsce na os. Górali i tę osobliwą pamiątkę po PRL-u. Czołg-hołd nadal stoi nieopodal Teatru Ludowego. Mimo kontrowersji i sporów po 1989 r. wokół jego usunięcia w ramach dekomunizacji na stałe wpisał się w miejski pejzaż. Zwiedzanie tego miejsca to obowiązkowy punkt w oficjalnych przewodnikach po Nowej Hucie. Nie będę tu się o nim rozpisywał. Zaznaczę tylko, że pomysł zdekomunizowania tego miejskiego terenu i jego osobliwego pomnika "czynu zbrojnego" nie było jakimś widzimisię. Ulica, przy której umieszczono wóz nazywała się Demakowa (jak pamiętacie z poprzednich odcinków podcastu "Nowa Huta krok po kroku" zmieniono jej patrona z sowieckiego towarzysza na prezydenta RP Ignacego Mościckiego), natomiast czołg to IS-2 (od "Józef Stalin").    

Maszyna stanęła na postumencie w 1969 r. przed Muzeum Czynu Zbrojnego. 25 stycznia o tym wiekopomnym wydarzeniu napisał "Dziennik Polski". Muzeum pamiątek II wojny światowej fabrycznego oddziału ZBoWiD-u (Związku Bojowników o Wolność i Demokrację - przyp.B.Z.) wzbogaciło się o nowy eksponat - czołg typu JS-2, który wczoraj w obecności mieszkańców Nowej Huty, młodzieży, dzieci i przedstawicieli WP został umieszczony na postumencie przed Klubem ZBoWiD na os. Górali w Nowej Hucie. Załoga czołgu - młodzi żołnierze - plutonowy W. Kozok, st. szereg. J. Świdziński, szeregowi T. Ciosek i J. Gruszka przekazali dzieciom hełmofony. Trzeba pamiętać, że ten sielankowy obraz, przypominający socrealistyczne malarskie kicze propagandowe, pojawił się w prasie nieprzypadkowo.

Ta cała uroczystość wojskowo-esbecka odbyła się raptem parę miesięcy po dramatycznych wydarzeniach w 1968 roku, które rozgrywały się w całym kraju. Kraków także był centrum studenckich wystąpień przeciwko komunistycznej władzy. Reżim napuszczał nowohuckich robotników na inteligencję. A Nowa Huta - jakby te idylliczne scenki z czołgiem były tego ilustracją - miała być wówczas bardzo spolegliwa wobec reżimu Władysława Gomułki. Towarzysz "Wiesław" rozprawiał się wówczas z "bananową młodzieżą" i zdradzieckimi "syjonistami". Jak nieprawdziwy był obraz naszego industrialnego miasteczka, jako siedliska komunistów i konformistów świadczą esbeckie archiwa.

Historycy Filip Musiał i Zdzisław Zblewski opisali, jaka była skala nacisków na młodych nowohucian, aby broń Boże nie dołączyli do studenckich akcji. Aby utrudnić młodzieży nowohuckiej uczestnictwo w wiecu 13 marca, dyrektorzy szkół wprowadzili wiele "specjalnych wewnętrznych zarządzeń". Największą pomysłowością w tym zakresie wykazał się niewątpliwie Stanisław Szczygielski, dyrektor Technikum Budowlanego i Zasadniczej Szkoły Rzemiosł Budowlanych, zarządzający także internatami mieszczącymi się w tych szkołach oraz na II i III piętrze Domu Studenckiego WSP "Belferek". Szczygielski, nota bene pełniący także funkcję komendanta dzielnicowego ORMO na Nowa Hutę, pragnąc "zabezpieczyć młodzież przed wpływem nieodpowiedzialnych elementów", wprowadził od godz. 15.00 do 23.00 "dyżury aktywu nauczycielskiego". Dyżurujący nauczyciele mieli obowiązek informować kierownictwo szkoły, dyrekcja zaś milicję, "o wszelkich próbach wciągania młodzieży do ewentualnych awantur". Szczygielski odbył również pogadanki z uczniami, kadrą ZHP, działaczami samorządu szkolnego, a także z nauczycielami, których poinformował, jaką powinni zająć postawę "wobec ostatnich wydarzeń". Ponieważ część uczniów odbywała zajęcia praktyczne w śródmieściu Krakowa, nakazał im podróżowanie w grupach "by czasem nie zamieszali się do ulicznych awantur", w internacie zaś wprowadził apele wieczorne, podczas których sprawdzano listy obecności.

Kiedy spoglądałem na grupę chłopaczków na stalowym radzieckim monstrum z długą lufą, to pomyślałem o tych starszych od nich szkolnych rocznikach, indoktrynowanych, urabianych, kontrolowanych, pacyfikowanych przez komunistyczny reżim. Ja w tym okresie, podobnie jak ta smarkateria z fotografii, byłem kompletnie nieświadomy znaczenia tego symbolu w Nowej Hucie. Też po nim łaziłem, też mi się bardzo podobał, również bardzo się cieszyłem, że w naszym mieście mamy "Rudego 102". Pamiętam, że z kilkuletnimi koleżkami z osiedla Kalinowego, bawiłem się w wojnę, nosiłem pistolet "Precyzja", który wydawał szczęk, kiedy pociągało się za cyngiel. Co więcej, wyznaczyliśmy sobie stopnie wojskowe, na podstawie rycin z jakiejś gazety typu "Żołnierz Wolności".

Och, święta naiwności! Zabawną historię opowiedziała mi Ewa Banaszewska, obecnie designerka, a w latach 70. uczennica podstawówki na nowohuckim os. Bohaterów Września. Śmieszna opowieść dotyczy peerelowskiego pomnika bodaj ku czci walczących z faszyzmem i posadzonego tam dębu. To tam dziesięcioletnia Ewa przysięgała sobie dozgonną przyjaźń z inną dziewczynką - Kasią. Okazuje się, że osobiste znaczenie takich propagandowych miejsc pamięci, może nie mieć nic wspólnego z zamysłem ich twórców. Osobista prawda wypiera totalny fałsz. Nazwałem sobie takie prywatne punkty odniesienia w topografii miasta "miękkimi pomnikami". To elementy miejskiego pejzażu należące do intymnej mitologii. Są to swoiste ołtarzyki służące do celebracji najważniejszych zdarzeń z życia danej osoby, epizodów, które nastąpiły właśnie w tym miejscu. Tam realnie może nie być nic znaczącego dla ogółu, albo - jak w przypadku miękkiego monumentu utrwalonego jedynie w pamięci Ewy Banaszewskiej- coś całkiem odmiennego od obiektywnego znaku.

Zresztą w Nowej Hucie jest wiele podobnych, czasami zagadkowych artefaktów. Są to tak zwane rzeźby plenerowe i osiedlowe instalacje. W jednym z poprzednich artykułów, towarzyszących podcastowi   "Nowa Huta krok po kroku", mogliście podziwiać zagadkowy obiekt na os. Kolorowym.

W przewodniku pióra Moniki Kozioł, można przeczytać, że to "Ślimak" lub "Muszla" z lat 60. XX w. Materiał: beton, mozaika. Lokalizacja: Park Wiśniowy Sad, obok placu zabaw. Rzeźba jest przykładem abstrakcji organicznej. Po socrealizmie (1949-1956) przedstawienia abstrakcyjne, zwłaszcza oparte na biologiczności, stały się popularne w sztuce polskiej. Technika mozaiki, jaka została zastosowana do dekoracji rzeźby, była bardzo powszechna w czasach PRL-u. Najbardziej znanym zakładem produkującym ceramikę była wówczas Spółdzielnia Wyrobów Ceramicznych "Kamionka", działająca od 1947 roku w Łysej Górze koło Tarnowa. (O tym zakładzie pięknie opowiadał współwłaściciel nowohuckiego sklepu "Cepelix" Krzysztof Knawa w jednym z moich poprzednich podcastów.)  

Ewa Banaszewska opowiada o innych obiektach, przez pryzmat dziecięcych skojarzeń. Kiedy mieszkała na os. Bohaterów Września przechodziła często obok tej brutalistycznej wizji nieznanego artysty.

W Wikipedii możemy przeczytać: Na osiedlu znajduje się abstrakcyjna, zgeometryzowana rzeźba "Oman I" o strukturze betonowej na metalowym stelażu. Na jej kompozycję składają się trzy moduły połączone w jednym ciągu, umieszczone na betonowej ławie. Rzeźba nieznanego autorstwa powstała w latach 70. XX wieku, w czasach budowy osiedla.

Koniecznie posłuchajcie w najnowszym podcaście, jak Ewa Banaszewska opisuje ten osiedlowy fenomen.    

Ewa mieszka teraz na nowohuckim os. Tysiąclecia i przez okna widzi instalację sławnego artysty Mariana Kruczka.

W przewodniku Moniki Kozioł czytamy: 

MARIAN KRUCZEK, ZDOBYTA PRZESTRZEŃ 1973 r., metal. Lokalizacja: os. Tysiąclecia, okolice bloku nr 53. Rzeźba powstała z poprzemysłowych odpadów - rur, łańcuchów, części maszyn. Jej autor - Marian Kruczek (1927-1983) ukończył ASP w Krakowie. W 1956 roku przeniósł się do Nowej Huty, gdzie m.in. współtworzył Teatrzyk Lalek "Widzimisię" oraz był inicjatorem Galerii "Pod Chmurką", która powstała przed blokiem na osiedlu Centrum D. Mimo swojego malarskiego wykształcenia, w historii sztuki zapisał się przede wszystkim jako autor rzeźb i reliefów.

Przekonajcie się, jak oryginalnie w dzieciństwie postrzegała i teraz widzi tę konstrukcję nowohucianka Ewa Banaszewska. Ja mieszkałem długi czas na pobliskim osiedlu Złotego Wieku i jako chłopiec przechodziłem często obok, zmierzając do Młodzieżowego Domu Kultury na lekcje języka angielskiego. Miałem wrażenie, że mijam wbity w ziemię potężny parasol mega szpiega z Krainy Deszczowców, któremu wicher zerwał płótno wielkie jak namiot.

I jak to wszystko opisać w oficjalnym bedekerze? Trzeba tworzyć kolejne Homeryckie Księgi Miejskich Epizodzików w stylu "Fotoświatów" Oli Paduch, Zosi Karnasiewicz i Małgorzaty Szymczyk-Karnasiewicz. Należałoby też tworzyć mapy Nowej Huty w skali jednego człowieka z legendą prywatnych znaków i znaczeń. To ostatnie zadanie stawiam sobie sam. Nie sam! Z wielką pomocą moich przyjaciół.

I jeszcze dwa moje nowohuckie wierszyki jako coda podcastu:

 

Oman I 

(wpatrując się w plenerową rzeźbę anonimowego artysty na os. Bohaterów Września)

 

beton to mięso światła

serce całości pulsar śmierci

brodzi w pionowym błocie

straszy ciszą i musowaniem

masy samotnych miłości

 

bo kto pokocha beton?

tuli go wiatr cały z mrozu

i gładzi deszcz co zacina

wiecznie jednostronny

 

kanciaste to uciechy

obłe błogosławieństwa

 

mijania ciągle obok

 

jak obłok

którego nie ma

i nikt nie wie czy był

 

nikt

 

to imię betonu

z eposu socjalizmu

beton wraca

do domu

gdzie czeka wciąż wierna żona

o głosie chropowatym

od nieustannego odpędzania

postawnych zalotników

     

Zdobyta przestrzeń - pamięci Mariana Kruczka

(gdy żona fotografuje smartfonem instalację na os. Tysiąclecia)

 

łańcuch pociąga

wulgarna rdza żelazo liże

takie to pokochanie

już po wszystkich

 

kiedy pozamykani

w boi obojętności

za błoną z białka i łaknień

jeszcze większego

odosobnienia 

 

a żelazo żegluje

i nie wyobraża

sobie pejzażu

bez morza

nad sobą

 

opieki matki troski

i cukrowych traw

zielonych jak biel

powinowactw barw

 

bo są rodziny wyrazów

nierozerwalne związki

domów z dywanem i światłem

 

oraz łańcuchy asocjacji

jak w tym miłosnym słowie

za słowem i słowem

z ust zainstalowanych



NOWA HUTA KROK PO KROKU. WSZYSTKIE PODCASTY BOGDANA ZALEWSKIEGO ZNAJDZIECIE <<< TUTAJ >>>

Opracowanie: