Kiedy świat wokół osacza jak wróg, gdy czas wpółczesny staje się więzieniem, człowiek często poszukuje osobistej niszy. Naturalnym odruchem, tym pierwszym impulsem, jest ucieczka w przeszłość, ostoję spokoju, bezpieczną oazę. Raz jeszcze przeżywamy dzieciństwo i młodość, wędrujemy w wyobraźni po prywatnej Arkadii, krainie dobra, nawet gdy faktycznie wcale nie była idyllą.

Moim paradiso, rodzinnym rajem, jest Nowa Huta. Realnie, tu i teraz, to po prostu dzielnica Krakowa, w sumie żaden cud. Przecież estetycznie jej osiedla nie mogą się równać, powiedzmy, z gotycką starówką w Toruniu, średniowiecznym rynkiem w Krośnie, czy odbudowanym po wojnie i odrestaurowanym po komunie Gdańskiem. Wiele jest, wiem to, o wiele piękniejszych miejsc w Polsce i na świecie. Bajeczny Reykjavik w białe polarne noce; Lima duszna i mglista, rano jak przed burzą, stolica, w której nie pada deszcz; Norymberga, którą można pomylić z Krakowem.  Byłem, widziałem, lecz wciąż wracam tu, szczęśliwy, że znowu mogę spacerować po Placu Centralnym, wchodzić w wysokie bramy kamienic z lat 50. ubiegłego stulecia, mijając znaki z tablicą DROGA WEWNĘTRZNA. Ten komunikat co innego znaczy w moim kodeksie drogowym: poruszam się po obszernych nowohuckich podwórkach i jednocześnie w czasoprzestrzeni umysłu.

Chciałbym Was zabrać w kolejną niespieszną wędrówkę bez planu. Nie musicie zakładać maseczek czy przyłbic. Ewentualnie słuchawki na uszy, chyba że sobie swobodnie słuchacie z głośników. Czego? Kolejnego odcinka mojego podcastu "Nowa Huta krok po kroku". 

Podcastów Bogdana Zalewskiego można słuchać tutaj