Ewa Kopacz (w limuzynie) opuszcza Pałac Prezydencki w Warszawie /Radek Pietruszka /PAP

Przysłuchiwałem się bardzo uważnie przemówieniom podczas inauguracyjnego posiedzenia Sejmu VIII kadencji i uderzył mnie kontrast pomiędzy szlachetną polszczyzną prezydenta Andrzeja Dudy i marszałka seniora Kornela Morawieckiego a potokiem ataków słownych płynących z ust ustępującej premier Ewy Kopacz. Nie chcę wchodzić tutaj głębiej w kwestie polityczne i różnice poglądów, skupię się niemal wyłącznie na stronie werbalnej. Mimo że zdaję sobie sprawę, że retoryka w polityce nie jest zazwyczaj kwestią przypadku. Często nawet te najbardziej, wydawałoby się, emocjonalne wystąpienia i tak zwane reakcje na gorąco są starannie przemyślane w treści i wykalkulowane formalnie. Za tak "wystylizowane" uważam  także dzisiejsze oracje na Wiejskiej. 

Rzeczpospolita, która ma być niepodległa, silna i która ma być jak najlepsza dla swoich obywateli to jest to, co dla nas absolutnie wspólne. Takie przekonanie wyraził prezydent stawiając na trzy filary państwa. Można oczywiście zżymać się na tak banalne stawianie sprawy. Jednak ja od szefa państwa, zwłaszcza w takim dniu jak ten,  na początku prac nowego parlamentu, wymagam zdefiniowania priorytetów, wyznaczenia podstawowych kierunków działania nowych władz. Tu nie chodzi o oratorskie fajerwerki. Cieszę się z nowego, spokojnego, prawdziwie inteligenckiego tonu w polskiej polityce, który gwarantuje obecna głowa państwa. To ogromna różnica po kadencji gburowatego mistrza gaf i byków. A przecież piszę tu tylko o zewnętrznych przejawach!                 

Ewa Kopacz - żeby było jasne- nie zaskoczyła mnie na koniec chwaleniem się dokonaniami swojego rządu. Wiadomo, że każda pliszka swój ogonek chwali. Chociaż wybiórcze powoływanie się na statystyki budziły słuszną ironiczną reakcję jej przeciwników w ławach poselskich. Zastanówmy się bowiem, co się kryje za takim puszeniem się "stabilnością finansów publicznych": Polska dzisiaj nie jest już obciążona procedurą nadmiernego deficytu. Kiedy oddawaliście władzę, w prestiżowym rankingu banku światowego Doing Business Polska była między Kiribati a Macedonią. Dziś jesteśmy na 25. miejscu na świecie. Wyprzedzamy nie tylko wszystkie kraje regionu, ale także Szwajcarię i Francję. Śmiech na sali! Śmiech nie tylko na sali sejmowej - z sukcesu kreatywnej księgowości.    

Mam przypominać Ewie Kopacz publicystyczne komunały, że Polska była procedurą nadmiernego deficytu obciążona od 2009 roku, a to nie był ani chybi czas rządów Prawa i Sprawiedliwości? A dlaczego Rada Unii Europejskiej tę procedurę zamknęła? Nasz deficyt znalazł się poniżej progu 3 proc. PKB dopiero po uwzględnieniu kosztów "reformy emerytalnej". Rząd PO -mówiąc dosadnie- zrobił po prostu "skok na OFE". Takim samym czysto propagandowym zabiegiem było cytowanie rankingu Doing Bussines. A na czym polegała ta retoryczna sztuczka? Otóż "awans" otwartości dla biznesu Polska zawdzięcza zmianie metodologii dokonanej przez Bank Światowy. Gdyby nie zmiana sposobu wyliczania statystyk, pani Kopacz ujrzałaby prawdę: nasz kraj spadł o dwie pozycje.

Irytujące nie były dla mnie jednak takie oczywiste pijarowskie zagrywki odchodzącej szefowej rządu. Wiadomo, że inauguracyjne posiedzenie sejmu nowej VIII kadencji to nie jest czas na polemiki. Kopacz prezentując z mównicy sejmowej takie półprawdy i przekłamania na temat osiągnięć swojego gabinetu liczyła na to, że nikt publicznie nie będzie replikować i oponować. To był sprytny zabieg, w którym dostrzegam "niewidzialną rękę" jej "spin doktora" - Michała Kamińskiego. To - jak podejrzewam- jego ostatnie dzieło, na odchodne. Celem przemówienia Kopacz z okazji dymisji jej gabinetu nie była jednak - według mnie - chęć pogrążenia przeciwników politycznych z Prawa i Sprawiedliwości obejmujących po niej rządy. Inny był też adresat anty-expose.         

Erystycznie sztuczki zastosowane przez oddającą władzę podopieczną Donalda Tuska miały przekonać do niej działaczy Platformy Obywatelskiej. To do nich skierowane były aroganckie antypisowskie fragmenty jej przemówienia. To do własnego politycznego zaplecza, coraz bardziej wątpiącego w jej przywódcze przymioty, zwracała się z tą filipiką wymierzoną w ugrupowanie Kaczyńskiego. Paradoksalnie to do swoich parlamentarzystów kierowała brutalne zwroty i bezczelne zaczepki pod adresem partii, która właśnie po niej   obejmuje rządy. Ta ordynarna napaść miała jej zapewnić przychylność posłów Platformy, aby dali jej kolejną szansę szefowania. Jednak dr Ewa przeliczyła się w swych rachubach. Kopacz sromotnie przegrała walkę o liderowanie w klubie PO.        

Rachuby na zwycięstwo w rywalizacji o przywództwo w partii  po tej sejmowej klęsce wyglądają coraz bardziej na mrzonki. Skoro Kopacz poniosła porażkę w starciu ze Sławomirem Neumanem - powiedzmy sobie szczerze nie najsilniejszym politycznym przeciwnikiem - to trudno sobie wyobrazić jej wiktorię w pojedynku z takim dajmy na to Grzegorzem Schetyną. Jednak - pisząc te słowa- chcę jednocześnie podkreślić, że jest to tylko pretekst. Tak naprawdę nie interesują mnie polityczne losy byłej premier. Ważniejsza wydaje mi się jej odpowiedzialność za to, co wyprawiała po tragedii smoleńskiej. Prokuratura i sąd prawdziwie wolnego i  niepodległego państwa polskiego - że przywołam raz jeszcze sejmowe wystąpienie prezydenta - muszą wziąć to pod lupę.            

Zdecydowałem się na przypomnienie tego niechlubnego, mówiąc delikatnie, okresu w publicznym życiu Ewy Kopacz, sprowokowany najbardziej haniebnym według mnie fragmentem jej finalnej oracji na Wiejskiej. Mogę już dziś zagwarantować wszystkim Polakom, że jeśli nowa władza wyprowadzi nas z Zachodu na Wschód, jeśli z Europy zaprowadzą nas na swoje urojone manowce, to Platforma Obywatelska będzie miała gotową mapę powrotu do normalności. Mam nadzieję, że nie tylko tacy publicyści jak ja, ale odpowiednie organa państwa polskiego przypomną byłej minister zdrowia dokąd po 10.04.10. wyprowadzała nasz kraj razem ze swoim mentorem, premierem Donaldem Tuskiem i z wielką pomocą szefa państwa - Bronisława Komorowskiego!        

Intrygujące byłoby prześledzenie wielu ówczesnych decyzji i dezinformacji służących reżimowi pułkownika KGB Władimira Putina.  Z jakiego powodu minister Kopacz  13 kwietnia 2010 roku na naradzie u premiera Putina nie protestowała, gdy szefowa MAK Tatiana Anodina rezygnowała z pomocy międzynarodowych ekspertów w badaniu katastrofy polskiego tupolewa? Kopacz była tam jedynym ministrem konstytucyjnym i jako taka reprezentowała rząd polski. Potem  pytana o to wykręcała się od odpowiedzialności, twierdząc, że na tym spotkaniu pojawiła się jako ... opiekunka rodzin ofiar. Ze stenogramów obrad można wyczytać, że międzynarodowe organizacje i eksperci zaoferowali pomoc. MAK ją odrzucił, a  rząd Tuska, reprezentowany przez Kopacz, nie zaprotestował.

Interesujące byłoby zbadanie w ramach śledztwa - już nie dziennikarskiego - dlaczego Kopacz tego dnia powiedziała: Chcielibyśmy, abyśmy mogli - zdając raport Polakom - z czystym sumieniem powiedzieć: zrobiliśmy wszystko, udało się w stu procentach zidentyfikować ciała. (...) Dzisiaj w pracach uczestniczą już Polacy, którzy wczoraj przylecieli z Polski i dzisiaj już też mamy swoje trumny, do których będziemy te ciała zidentyfikowane układać.  Prokurator Generalny Andrzej Seremet przyznał potem: Obecność prokuratorów była niemożliwa, ponieważ przybyli oni do Moskwy po zakończeniu większości sekcji. Biegli Zakładu Medycyny Sądowej nie zdążyli na sekcje zwłok ofiar katastrofy. Rosjanie przeprowadzili je bardzo szybko. Nie czekali na polskich lekarzy. Wot, zagadka!

Intryga to była, czy li tylko indolencja? Według mnie, tak za jedno jak i za drugie członkowie każdego rządu w prawdziwie demokratycznym państwie powinni odpowiadać, także przed wymiarem sprawiedliwości! Mam nadzieję, że prezydent Andrzej Duda tak wiele w sejmie mówiący o wartościach demokratycznych miał na uwadze także ten aspekt; że nie chodziło mu tylko o komunały, iż demokracja jest wtedy, kiedy po jednej władzy ma szansę przyjść druga. Zdaję sobie sprawę, że po kilku wyborach, zwłaszcza po samorządowych cudach nad urną, ta prawda wypowiedziana przez Dudę nie jest tak oczywista. Jednak swobodny, niezafałszowany wybór dokonywany przez suwerena czyli naród to nie jest  jedyny wyznacznik ustroju demokratycznego. Są inne, równie ważne.               

Rosyjska ofensywa przypuszczona na Polskę w 2010 roku i co najmniej dwuznaczna postawa ówczesnego rządu Donalda Tuska z Ewą Kopacz jako konstytucyjną minister oraz prezydenta Bronisława Komorowskiego winna być dokładnie prześwietlona. Trawestując słowa ustępującej premier: Nowa władza Prawa i Sprawiedliwości już dziś powinna zagwarantować, że ma gotową mapę powrotu do normalności wszystkim Polakom, którzy z przerażeniem obserwowali w 2010 roku i później jak ówczesne rządy PO-PSL pod wodzą Tuska i Komorowskiego usilnie starały się  wyprowadzić nas z Zachodu na Wschód. Przywołuję ten przeklęty czas sprzed pięciu lat, ale przecież jest to tylko symboliczna cezura. Należałoby ten okres jeszcze rozciągnąć.

Przywołam wcześniejsze zagadkowe proputinowskie ruchy poprzedniej ekipy. 28 lutego 2008 roku premier Donald Tusk przebywał z wizytą w Moskwie. Jak ujawnił później Radosław Sikorski - potem się z tego wycofał- Tusk miał usłyszeć od Putina zachętę do rozbioru Ukrainy. Nie spotkało się to z żadną adekwatną reakcją. Media rosyjskie nazwały wtedy Tuska "swoim człowiekiem w Warszawie", a gabinet PO-PSL, jak gdyby nigdy nic mizdrzył się dalej do Moskwy, niszcząc w kraju prezydenta Lecha Kaczyńskiego, prawdziwie polskiego polityka, działającego na rzecz zatrzymania neosowieckiego imperializmu. Trudno o tym wszystkim zapomnieć. Niesiemy ciebie Polsko jak żagiew, jak płomienie, gdzie cię doniesiemy? Pytał dziś w sejmie -cytując poetę patriotę - marszałek senior Kornel Morawiecki. Polacy, nie dajmy nikomu zgasić pamięci!