"Nigga" znaczy "Czarnuch", ale nie zawsze jest obraźliwym zwrotem, bo wszystko zależy od kontekstu. Istnieją wyjątki od zakazanych inwektyw, bo Czarny do Czarnego może "czule" zagadać "Czarnuchu". Ewentualnie Biały Białego też może od biedy, ironicznie, tzn. z przymrużeniem oka, przezwać "Nigga". Poprawność polityczna ma odstępstwa od reguł, słowne getta, enklawy rasy w językowej metropolii. Otoczone drapaczami chmurnych praw jak żelbetowymi strażnikami kultywują swe własne prawidła. Populacja Czarnoskórych zagospodarowała dla siebie dzielnicę Nowego Jorku o obcej nazwie Harlem. Rozbudowała w niej infrastrukturę symboli, rozścieliła sieć odniesień i rozpostarła kopułę wpływów. Architektura trwania polega na stawianiu materialnych konstrukcji, ale również niewidzialnych barier. Wizja złej zony, mojej dzielnicy, prywatnego kwartału miasta prześladowała mnie już od dzieciństwa. Nowa Huta, do której bały się przyjeżdżać dzieci krakauerów, budziła we mnie tak wstyd, jak i respekt. Od lat darzę takim ambiwalentnym uczuciem każdą dumną osobność, groźną dla smutasów Systemu. Śledziłem ostatnio historię Murzynów, tak Murzynów, nie żadnych tam grzecznych Afroamerykanów. Ćpunów, artystów, czarnych rasistów i innych bohaterów książki Tomasza Zalewskiego pt. "Harlem". 

Bogdan Zalewski: Mam przed sobą pana książkę zatytułowaną "Harlem". Na okładce fotografia archiwalna nowojorskiej dzielnicy.

Tomasz Zalewski: Zdjęcie pochodzi z lat 50.

Harlem w Polsce nie kojarzy się dobrze, kojarzy się ze złą dzielnicą. To jest mit, nieprawda, czy prawdziwy obraz?

To jest obraz już nieaktualny. Rzeczywiście, Harlem jeszcze 20 lat temu, kiedy tam byłem pierwszy raz, gdy mieszkałem w Nowym Jorku, to było murzyńskie getto, pełne biedy, bezdomnych, obdartych...

narkomanów ...

... narkomanów leżących na ulicach. To było dosyć niebezpieczne miejsce, zwłaszcza po zmroku. Ale teraz jest już zupełnie inaczej. Nastąpiła tak zwana gentryfikacja (gwałtowna zmiana charakteru miasta, od angielskiego słowa "gentry" czyli "szlachta" - przyp. B.Z.), czyli podniesienie standardu życia.

Coś, co się czarnoskórym Amerykanom nie podoba.

Tak i to jest ciekawe, ponieważ konsekwencją tego jest to, że wielu Czarnych musi się wyprowadzać z Harlemu. Ceny mieszkań i domów są dla nich zbyt wysokie.

Nie wytrzymują konkurencji.

Tak jest, że w Stanach Zjednoczonych Afroamerykanie są wciąż na dole hierarchii dochodów. Biedni to są przeważnie Afroamerykanie. Ci, którzy się z Harlemu wyprowadzili to są na ogół Czarni, a ci, którzy się wprowadzili to są wyłącznie Biali, bądź Latynosi, klasyfikowani w Stanach Zjednoczonych jako osobna grupa etniczna.

Pan napisał o Harlemie książkę na poły historyczną, bo sięga pan do źródeł, ale też autobiograficzną, bo pan z Harlemem był związany szereg lat jako mieszkaniec. Jak pana tam przyjęto?

Ja byłem szereg lat związany z Nowym Jorkiem, a w Harlemie mieszkałem kilka miesięcy i rzeczywiście używam w swoim reportażu pierwszej osoby liczby pojedynczej, wprowadzam ten "podmiot liryczny" celowo, po to, aby podkreślić pewną swoją obcość w tym miejscu, w każdym razie na początku. To jednak jest inny świat. Po pierwsze te kościoły, które są wszędzie, świątynie ewangelikalne pełne różnych kaznodziejów, osób charyzmatycznych, które wygłaszają płomienne kazania. Kongregacja klaszcze i śpiewa, wpada w trans. To jest zupełnie inne niż w naszej kulturze. Poza tym ja byłem zaskoczony skalą antagonizmu rasowego, niechęci wielu czarnych mieszkańców Harlemu do Białych.

Właśnie, jak to jest w tym miejscu? Co jest silniejsze: rasizm wymierzony w czarnoskórych mieszkańców czy nacjonalizm afroamerykański?

Rasizm wymierzony w czarnoskórych jest oczywiście podskórny, bo jest zdelegalizowany, więc nawet ci, którzy żywią pewne uprzedzenia antymurzyńskie nigdy się do tego nie przyznają, poza Ku Klux Klanem. Natomiast jeśli chodzi o stosunek Czarnych do Białych to jest to wyraz czarnego nacjonalizmu, poczucia że "my jesteśmy osobną grupą, przez stulecia pokrzywdzoną, męczoną, gnębioną". Oczywiście to, co oni przeszli przez stulecia to są zupełnie straszliwe rzeczy i trudno się dziwić, że teraz istnieje ten ogromny resentyment, uraza wobec Białych. To się różnie przejawia. Czasami to jest wyraźna niechęć, a czasami wychodzi w rozmowie w formie kompleksów, uprzedzeń wobec Białych.

A propos, mam przed sobą zdjęcie pana gospodyni, nie mylę się, prawda?

Tak, to Zevilla Jackson Preston.

Która charakteryzowała się ambiwalentnym stosunkiem do Białych.

To prawda. Bardzo interesująca pani, architekt, właścicielka kameralnej, trzyosobowej firmy architektonicznej, projektowania wnętrz i nie tylko. Miała ona wielką pretensję do władz miasta Nowy Jork, że czarni architekci są dyskryminowani, jeśli chodzi o przyznawanie im korzystnych kontraktów.

Że mogą robić tylko klamki.          

Tak. Poza tym w ogóle ona przyjmuje postawę charakterystyczną dla ideologii afrykanizmu - dumę z własnej kultury i przeciwstawienie jej kulturze Białych oraz kulturze eurocentrycznej. Jej mieszkanie jest pełne półek z dziełami ideologów afrykanizmu ...

... biografii, autobiografii ...

... bohaterów afroamerykańskich.

Kolekcja płyt bluesowych ...

Tak. Wspaniałej muzyki. Zresztą pięknie urządzone mieszkanie, z gustem. Ona jest przecież architektem. No, ale rozmowy z nią były trudne. To znaczy ja musiałem wiele rzeczy wyjaśniać, prostować. Ona powiedziała w pewnym momencie: "cóż, ty jako Polak na pewno też wolisz osobno spotykać się z Polakami". A ja na to: "dlaczego? Wcale nie. Jestem otwarty". A ona swoje: "No, bo wiesz, my Czarni my wolimy raczej we własnym gronie przebywać i spędzać czas". Jej postawa jest raczej typowa w Harlemie.

Ona mówi otwarcie to, o czym inni tylko myślą.

Tak, mówi to, do czego inni się nie przyznają publicznie, bo ona to mówiła prywatnie. Twierdziła, że jej poglądy są dosyć powszechne w Harlemie. Tylko, że inni się nie ujawniają, ona jest po prostu bardziej szczera.        

Jak się zaczęła historia czarnego Harlemu?

Ponad sto lat temu, mniej więcej, w dzielnicy, która została zbudowana jako teren luksusowych willi dla bogatych manhattańczyków z dolnego i środkowego miasta - Anglosasów i  Żydów.

Ale nazwa Harlem jest holenderska.

Tak, bo na początku Harlem był zasiedlony przez Holendrów.

Nowy Jork był Nowym Amsterdamem.

Tak, nazwa Nowy Jork została nadana dopiero później. W Harlemie zbudowano mnóstwo pięknych domów, najpierw wolnostojących, potem szeregowców, kamienic w stylu wiktoriańskim, tak zwanych "brownstones" z bardzo wyszukanymi ozdobami i mnóstwem zieleni. Tam jest więcej parków niż na dolnym Manhattanie, poza oczywiście Central Parkiem. Harlem to była dzielnica początkowo zasiedlona przez Białych, ale na początku XX stulecia afroamerykański agent nieruchomości wpadł na pomysł, żeby wynajmować mieszkania swoim Czarnym Braciom.

Przybyszom ze wsi.

Tak, oni w tym czasie zaczęli masowo migrować z amerykańskiego południa oraz z Karaibów. Mało kto wie, że około połowy czarnej ludności, która przybyła do Nowego Jorku, to nie jest ludność z południa USA ale właśnie z Wysp Karaibskich - z Jamajki, z Wysp Dziewiczych itd. To jest trochę inna grupa, ale ona się tam jakoś zintegrowała. W każdym razie ten agent zaczął im wszystkim wynajmować mieszkania. To był znakomity interes, ponieważ właściciele mogli dyktować czynsze o jedną trzecią wyższe niż dla Białych. Powodem była ograniczona podaż. Na ogół nie chciano nigdzie Murzynom wynajmować mieszkań w tamtym czasie. Mogli sobie mieszkać w jakichś swoich dzielnicach. Kiedy oni się wprowadzali, to Biali zaczęli się stopniowo wyprowadzać. Nie odbyło się to tak gładko i od razu, był okres konfliktów, sporów sądowych, dochodziło do incydentów, do przemocy, powstawały gangi, na przykład włoskie. Bardzo dużo Włochów wtedy mieszkało w tamtych okolicach. Przeciwstawiały im się gangi afroamerykańskie i w końcu w sumie Czarni zwyciężyli. Zaczęło ich przybywać coraz więcej.

I powstała w ogóle kultura afroamerykańska.

To prawda. Po pierwszej wojnie światowej, zwłaszcza w latach dwudziestych XX wieku, narodziła się tam właściwie nowa kultura.

Renesans.

Tak zwany Harlem Renaissance, którego najbardziej znanym przejawem jest muzyka, jest jazz. Jednak nie chodziło tylko o muzykę. Kwitła też bardzo dobra literatura.

Na przykład Langston Hughes.

Poeta Langston Hughes, znakomity, tłumaczony zresztą w Polsce. Są też trochę zapomniani prozaicy z tamtego okresu, ale także późniejszego z lat trzydziestych, czterdziestych. Mamy Ralpha Ellisona, wielkiego pisarza.

Autora powieści "Niewidzialny człowiek".

Znakomitej książki. Czy też Richarda Wrighta, autora świetnej książki "Syn swego kraju" ("Native Son"). Problemem tej literatury jest to, że ona jest trochę jednotematyczna.

Negrocentryczna.

Ale to też można zrozumieć. Jest to problem dyskryminacji, rasizmu, stosunków między Czarnymi i Białymi. Ten temat w tych najlepszych dziełach jest znakomicie ujęty, ze wszystkimi subtelnościami, niuansami jak u innego pisarza - Jamesa Baldwina.

Mniej znany jest wątek współpracy czarnych Amerykanów z komunizmem, a nawet ze Związkiem Sowieckim, choćby słynna wizyta Langstona Hughesa w ZSRR.

Zgoda. No cóż, to też było jakby naturalne ciążenie niektórych Afroamerykanów ku komunizmowi, który zresztą wtedy, jak wiadomo, uwodził przecież także wielu intelektualistów europejskich. Pielgrzymowali oni do Związku Radzieckiego jako do kraju świetlanej przyszłości. Sporo wypisywało brednie, tylko niektórzy pisali, jak to wszystko naprawdę wyglądało. Związek Radziecki zainspirował taką wycieczkę ze Stanów, wyjazd do ZSRR.

Miał powstać film.

Tak, obraz tragicznego losu Murzynów w Stanach Zjednoczonych.

Stąd powiedzonko: "a u was biją Murzynów".

Istotnie. Ta delegacja była podejmowana kawiorem, wódką i oglądali kraj. Oczywiście partia komunistyczna działała wtedy w USA, miała tam jakieś niewielkie znaczenie. Jednak w gruncie rzeczy niewielu zwolenników tej partii w Harlemie się znalazło. Wielki Kryzys z początku lat 30.  XX wieku, który wyrzucił na bruk ponad połowę tej czarnej ludności i postawił ją w tragicznej sytuacji, nie spowodował erupcji lewicowych stronnictw. Raczej silniejsze były ruchy populistyczno-prawicowe bądź religijne. W Harlemie był Father Divine, Ojciec Boski, który walczył z rasizmem i głosił ideologię rasowej solidarności. W Harlemie w ogóle narodził się czarny nacjonalizm, począwszy od Marcusa Garveya, przybysza z Jamajki. Też charakterystyczne, że z Jamajki, a nie amerykańskiego Południa.

To był taki murzyński cesarz.

Tak, bo on się ubierał w mundur, nosił piróg napoleoński. To było wszystko bardzo operetkowe.

Chciał stworzyć państwo murzyńskie w Afryce.

Ale mu się to nie udało. W ogóle nigdy nie dotarł do Afryki.

Można to jakoś porównać z syjonizmem? Jakieś podobieństwa są. Przecież Żydzi też chcieli stworzyć swoje własne państwo. Garvey miał właściwie analogiczne poglądy. Też pragnął wykreować murzyńskie państwo w Afryce.

Tylko że to była inna sytuacja. W Afryce byli już bowiem czarni mieszkańcy, nie tak jak w przypadku Żydów, którzy musieli przybyć na ziemie zasiedlone przez kogoś zupełnie innego. W każdym razie Garvey głosił samowystarczalność Afroamerykanów, zachęcał do stworzenia własnych przedsiębiorstw.

Sam założył flotę.

Tak zwaną "Black Star Line", flotę statków, które miały pływać do różnych krajów wzorem transatlantyckich linii oceanicznych.

Ale to były graty.

Dlatego, że tam nikt się nie potrafił zająć tym biznesem, nie było fachowców, sprzedano im stare graty, statki z zepsutymi kotłami. Jeden z pierwszych wypłynął z portu w górnym Manhattanie i dopłynął do portu na dolnym Manhattanie, po mniej więcej 10 kilometrach.

Tak skończyła się misja.

Taki był ten rejs.

W pana książce jest mnóstwo tego typu historii. Moglibyśmy tutaj mówić właściwie do rana, bo wybieramy tylko jakieś takie fragmenciki z tych opowieści. Książka jest bardzo mocno napakowana informacjami. Pokusilibyśmy się jeszcze o taki słowniczek Harlemu, takich najważniejszych pojęć, czy miejsc. Może z pięć takich wybierzemy. Zacząłbym może od słowa "jazz".

Nie wiem czy wszyscy w Polsce wiedzą, jaka jest geneza słowa "jazz".

Zgiełk, wrzask, chaos.

To jest przekształcenie słowa "jass" i w slangu murzyńskim ówczesnym początków XX wieku "jass" było tym samym, co inne słowo angielskie na "f". Chodziło o seks po prostu.

To trochę tak jak ze słowem "rock'n'roll", seksualne ruchy były tu oddane .

Ale tam jest jak gdyby tylko ruch, natomiast tu było explicitly, dosłownie  "mieć seks", "uprawiać seks", "jass". Ci pierwsi  muzycy jazzowi w Nowym Orleanie grali w różnych miejscach i były to często burdele po prostu. Jak wiadomo tam się przecież wychował Louis Armstrong . Ich próby muzyczne i spontaniczne granie porównywano do seksu, to znaczy do relacji muzyka z prostytutką. Stąd jest "jazz". Potem oczywiście nastąpiło przekształcenie znaczeniowe i ten "jazz" nabrał takiego znaczenia -  "zgiełku, wrzasku".

Dobrze, na tym może skończmy tę krótką definicję, skoro to ma być leksykon. To może teraz kolejne słowo: "mural".

Właściwie te wszystkie słowa przeszły do języka polskiego, jak się zorientowałem po przyjeździe ze Stanów Zjednoczonych po 25 latach. Ja czasami nie bardzo mogłem poznać tę polszczyznę. Zamiast "mural" to się przecież mówiło kiedyś w Polsce "fresk", prawda? To znaczy malowidło na murach, na ścianach. 

Powiedzmy o mistrzu murali w Harlemie, słynnym Franco the Great.

Franco the Great czyli Franco Wielki, zwany jest również Picassem Harlemu. On jest głownie znany nie z malowideł na murach, tylko z malowideł na metalowych żaluzjach sklepowych. Malował na nich w latach 70. i 80. i to są takie dzieła o tematyce właśnie afroamerykańskiej: Harlem Renaissance, słynne kluby z tamtej epoki, kobiety z tamtej epoki, elegantki.

Portrety muzyków.

Portrety muzyków, a także również bohaterów murzyńskich. Stylowo to jest dosyć eklektyczne, miejscami troszkę kiczowate można powiedzieć, ale imponujące wyobraźnią, fantazją wizualną, kolorem.

Skoro już  mówiliśmy o jazzie, to mnie jego malowidła skojarzyły się z płytą Milesa Davisa "Bitches Brew", gdzie jest takie voodoo na okładce. Musiałbym sprawdzić, czy to nie jest jego autorstwa, w każdym razie bardzo podobna. (*)

No cóż, ci wszyscy artyści murzyńscy, znaczy przedstawiciele sztuk pięknych, plastycy byli inspirowani jazzem, pisarze byli inspirowani jazzem, sportowcy byli inspirowani jazzem. Jest taka autobiografia Kareema Abdula-Jabbara, tego słynnego koszykarza, który mieszka w Harlemie. On pisze, że jazz go uskrzydlał do gry w koszykówkę.

To może kolejne słówko: quilting.

Quilting to po polsku można powiedzieć "wyszywanka". To jest kompozycja plastyczna stworzona przez wyszywanie różnych materiałów.

To jest coś zbliżonego do patchworku?

Coś w tym rodzaju, z tym że quilting to jest tradycyjna amerykańska sztuka, nie afroamerykańska nawet. Czarni to przejęli tylko, wzbogacając o motywy afrykańskie.

Mamy tu taką artystkę Laurę Gadson.

Laura Gadson to jest jedna z tych wielu, wielu artystów quiltingu, którzy tam mieszkają. To ma bowiem ogromną tradycję. Niektórzy z nich wyszywają ręcznie, inni na maszynie, żeby było śmieszniej.

Już nowocześni są.

Tak, albo im wygodnie. Jeden z nich na przykład wyszywa na manekinie i wokół tego manekina tańczy. Mówi, że to tak jakby tańczył z tym manekinem, że to jest dla niego taniec jednocześnie.

To jeszcze może taka jedna ciekawostka na koniec: but na drucie.

But na drucie to jest taki też artefakt afroamerykański. Gangi murzyńskie w Harlemie wieszały te buty, albo żeby oznaczyć teren, albo złożyć hołd jakiemuś przywódcy.

Bojowniku gangu.

I te buty wiszą tak na przewodach i potem znajdują się w różnych obrazach na muralach, które tam sfotografowałem. Ciągle te buty jeszcze wiszą na niektórych skrzyżowaniach zresztą.

Może na tych przewodach skończmy naszą rozmowę. Od przewodów do przewodnika ... To znakomity przewodnik po Harlemie. Polecam Państwu tę książkę Tomasza Zalewskiego, naszego dzisiejszego gościa.

Przypis:

(*) - Autorem okładki Milesa Davisa jest niemiecki malarz Abdul Mati Klarwein (ur. 9 kwietnia 1932 w Hamburgu, zm. 7 marca 2002 w Deià). Klarwein jest najbardziej znany z obrazów z lat 60. i 70. nawiązujących do surrealizmu, psychodelicznej obrazowości oraz sztuki religijnej różnych tradycji.