Tematem politycznym numer jeden w naszym kraju są ponownie nagrane pokątnie rozmowy. Tym razem dziennikarz Piotr Nisztor zarejestrował swoją konwersację z kolegą po piórze i dyktafonie Janem Pińskim oraz ex-wicepremierem Romanem Giertychem na temat wartości książki o biznesmenie Janie Kulczyku. Streszczenie tej wymiany zdań i cen zamieścił tygodnik "Wprost". Jednak to nie ten główny temat mnie zainspirował. Ja zwróciłem uwagę na drobny niby fragment, odprysk tej afery, na który natrafiłem w artykule z tego samego numeru pisma zatytułowanym "Wszystkie maski Romana". Autor Cezary Łazarewicz przypomina pokrętną karierę Giertycha i jego metamorfozy.

Roman to - dodam - imię dwuznaczne. Bowiem w niektórych językach romańskich "roman" znaczy także "powieść, romans". Po rosyjsku podobnie - "роман" to prozatorskie dzieło. Wykorzystał tę grę słów słynny reżyser w swojej autobiografii zatytułowanej po angielsku "Roman by Polanski". Historia omawianego polityka też nadawałaby się na epicką fabułę, a może nawet fabularyzowany dokument filmowy. Jednak lepiej niech to już nie będzie "Roman by Giertych", bo wówczas groziłaby tej wielkiej (wzrostem) postaci iście koturnowa mitologizacja. Zafundowała ją ostatnio gazeta Michnika swojej kurczącej się grupie czytelników. Wielu z nich pewnie pyta: dlaczego Adam "romansuje" z Romanem?     
       
Intrygujący zbieg okoliczności, ale to też nie jest problem, który aż tak bardzo nurtowałby mnie. Każdy ma takich ulubieńców na jakich zasługuje. Ja nie chciałbym w ogóle zajmować się personaliami, pragnę poruszyć ogólniejszy problem. "It's not personal. It's strictly business"- jak mawiał Michael Corleone w "Ojcu chrzestnym". Słynna gangsterska fraza "Nothing personal, it's just business" - "Nic osobistego, czysty biznes"- według mnie świetnie pasuje do środowiska, które trzęsie Trzecią RP, podobnie jak żydowskie i włoskie mafie rządziły tak naprawdę Ameryką w latach 30-tych XX wieku. Polska opanowana przez kliki, układy, syndykaty, koterie i loże to chyba trochę podobny poligon.   

Artykuł w tygodniku "Wprost" na temat byłego wicepremiera zawiera symptomatyczne fragmenty. Czytamy tam o nim między innymi takie słowa: "Giertych pokazywał, że jest gotów służyć każdej władzy i przywdziewać dowolne maski." Jednak w tej proteuszowej zmienności polityka genetycznie związanego z endecją można od pewnego czasu dostrzec cienką, ciemną nić przewodnią. "W komisji orlenowskiej zauważył, jak państwo funkcjonuje na styku biznesu, polityki i służb specjalnych. Zrozumiał, że tego układu nie zmieni, i uznał że lepiej się do niego przyłączyć" - mówi jeden z najbliższych współpracowników Giertycha. "Od tej pory co innego myślał, co innego robił" - dodaje.
           
Dwulicowość to nic dziwnego w polityce. Wiadomo, że gry parlamentarne wymagają często dwoistej makiawelicznej postawy: nie tylko deklarowanej lwiej szlachetności, ale i skrytego lisiego sprytu. Ciekawsza jest objawiająca się nagle Giertychowi koncepcja realnego państwa, odkrycie właściwej inteligentnej, tajemnej struktury tworu zwanego III RP, konstrukcji niewidocznej dla oka naiwnych profanów. Ma być oparta na trzech elementach, z których polityka jest tylko zewnętrznym, jawnym wymiarem. Bardziej sekretnym są gęste sploty interesów ekonomicznych, a najbardziej głębinowym działania agenturalne i kontrwywiadowcze. Pytanie: cóż to jest za wiedza, co to za "gnoza" w III RP?   
        
Analogia, która mi się nasunęła pochodzi ze Starożytnej Grecji. Przenieśmy się do jej najbardziej zagadkowego miejsca kultu. Oto Delfy. Schodzimy do podziemnej sali. To adyton. To tam na trójnogu siadała Pytia, słynna wyrocznia, by wdychać halucynogenne gazy wydobywające się ze skalnej szczeliny. Jej wieszczy strumień świadomości przekładany na heksametry przez kapłanów dawał wgląd w świat niedostępny zwykłemu, racjonalnemu poznaniu. Odsłaniała się zasłona przygodnych fenomenów zmysłowych i objawiała się prawdziwa schowana za nią rzeczywistość. Czyż nie jest to podobna sytuacja do iluminacji Romana Giertycha? Endek na trójnogu polityki, biznesu i spec-służb? 

Misteria w wykonaniu naszych adeptów? To wydaje się wielu Polakom zupełnie niewiarygodną koncepcją, pachnie "oszołomstwem", szaleństwem spiskowych teorii. Mnie jednak nie chodzi o epatowanie czytelników tanią sensacją. Trójnóg to tylko rekwizyt. Pytia to alegoria "wiedzącego" uczestnika brutalnej gry, w której stawką jest Polska, jej być albo nie być. Staram się wyciągnąć ostateczne konsekwencje z tej Giertychowej "iluminacji", że państwo funkcjonuje na styku biznesu, polityki i służb specjalnych. Czy to nie wydaje się intrygujące, że tylko ten, kto potrafi usiedzieć na tym trójnożnym taborecie, może się w III RP poczuć jako wtajemniczony, swego rodzaju "pneumatyk"?          
 
Ambicją Giertycha było właśnie osiągnięcie takiej pozycji. Przypomnę, że w gnozie "pneumatyk" to ten, kto zdobywa wiedzę o swym pochodzeniu i drogach ucieczki z ziemskiego łez padołu, ewakuacji z zepsutego świata do Pleromy, boskiej Pełni. Pamiętacie kim był lider LPR przed wtajemniczeniem? Zanim osiągnął Pleromę Platformy, był tępionym przez elitę PRL bis czarnym ludem, którym straszono resortowe dzieci, plakatowym wrogiem dla nowej "Trybuny Ludu", organu z Czerskiej. Hasłem młodzieżowych demonstracji przeciw "zamordystycznemu" ministrowi edukacji było: "Giertych do wora, a wór do jeziora". A tu taka metamorfoza! Walczący endek dekownikiem! Salon ma Romana!   

Fenomen tej przemiany jest zrozumiały właśnie z punktu widzenia mojej teorii "trójnogu". Wysoki polityk o ksywce "Długi", długo dojrzewał do właściwego "siedzącego" wcielenia, choć zaczątki tej mistycznej Drogi objawiał wcześniej. Jak przyznał w wywiadzie dla Lisiego tygodnika "Newsweek"- już wiele lat temu stosował sprytną, lisią taktykę i był kimś innym w skrytości ducha niż to otwarcie nam pokazywał: "Do tego LPR sprzed lat bym chyba nie pasował. A w ogóle ta partia i ten klub poselski już wówczas były dosyć oddzielone od poglądów moich i Marka Kotlinowskiego. My się przyjaźniliśmy z Donaldem Tuskiem, Rokitą, Schetyną itd. grywaliśmy z nimi po cichu w piłkę (…)." Ciii! Sza!!! 

Igrał sobie Giertych z ogniem! A nawet pogrywał sobie w dwa ognie: raz z Kaczyńskim, a raz Tuskiem, to z Rokitą, to z Lepperem. Na marginesie: wyobrażacie sobie polityczny sparring - futbol "po cichu"? Wynajęty po kryjomu parkiet, ściany wyciszone wytłaczankami na jajka, okna zaciemnione czarnym papierem, w bramkach wojskowa siatka maskująca, zamiast zwyczajnej ażurowej ze sznurka, na stopach piłkarzy miast trampków, miękkie pantofle z filcu tłumiące każdy krok, na ustach maseczki chirurgiczne, piłka cała z gąbki, słychać tylko delikatne pac! pac! pac! Warte takie "pac!" pałaca, więc to nie mogła być z pewnością jakaś skromna salka gimnastyczna, to pewnie była hala, że ho! ho! ho!                  
     
Jakby zakrzyknął tubalnie prezydent Bronisław Komorowski. Przywołania tej postaci wymaga teoria politycznego trójnogu. Jedna noga układu - to głowa państwa, druga noga - należy do piłkarza Tuska, trzecia to "opozycja" już po transferach, albo jeszcze przed. Inni nie są tu brani pod uwagę. Trójnóg nie może opierać się na czterech punktach. Ta "triangulacja" jest powszechna w państwie, nic więc dziwnego, że jego obrońcy nazywają go III RP. Dostrzegacie wszędzie te trzy filary, trzy podstawy jego funkcjonowania? W biznesie też to widać. Mamy oligarchów, czyli słupy służb; są państwowe spółki - dojne krowy rządzących polityków i jest small business, na którym żeruje cała ta pasożytnicza kasta.          
              
Nie wiem, czy podobny trójpodział można zastosować do naszej kochanej "bezpieki". Powołam się jednak tutaj na niewątpliwego znawcę problemu. Donald Tusk w wywiadzie z 2008 roku dla "swego" tygodnika "Polityka" narzekał, że mógłby "napisać książkę, jakie klany walczą ze sobą wewnątrz poszczególnych służb." Premier wymienił wówczas trzy takie spec-grupy: "prywatne armie byłego szefa, aktualnego szefa i przyszłego szefa". Widzimy, że i w tej najbardziej niewidzialnej dziedzinie mamy charakterystyczną trójpolówkę. Jednak może odejdę od tej rolniczej, "agrarnej" nomenklatury i powrócę do mojego tytułowego starożytnego rekwizytu, czyli "pytyjskiego trójnogu" rodem z Delf.           

Albowiem siedzisko spec-wieszcza, widzącego i wiedzącego wszystko, co się dzieje w tych trzech tajemnych armiach, to najbardziej "gorące krzesło". Ileż się tu trzeba z ziejących szczelin nawdychać halucynogenów, ile oparów absurdu, żeby mieć moc przewidywania politycznej przyszłości! Siądę na chwilę na trójnożnym stolcu i wydam z siebie proroczy heksametr. Zamieńcie się w słuch i dajcie się porwać starożytnemu rytmowi o aktualnej aferze podsłuchowej: "Czuć już - słudzy przyznają - jaki jest smród ze śmietniska,/ gdy przejęte przez szpiegów państwo w niewolę schwytane/ pyta, z jakiej krainy, w jakich zamiarach przybyli..." Stawiam trzy kropki, siedząc na trójnogu. Interpretujcie kapłani.