Czytam oficjalny komunikat na stronach MSZ-etu: "Minister Radosław Sikorski w dniach 12-15 września br. złoży oficjalną wizytę w Chińskiej Republice Ludowej. W czasie pobytu w Pekinie Minister spotka się z Ministrem Spraw Zagranicznych Yang Jiechi. Wizyta Ministra Sikorskiego w Chinach to kolejny etap pogłębiania dwustronnych relacji wysokiego szczebla, zapoczątkowany przez Prezydenta Bronisława Komorowskiego wraz z jego wizytą w Pekinie w grudniu 2011 r. Ministrowie poruszą kwestie określenia ram instytucjonalnych partnerstwa strategicznego łączącego oba kraje. Polska, jako jeden z niewielu krajów europejskich, ustanowiła strategiczne relacje z Chinami".

Z czym do Chińczyka? Z jaką książką pod pachą polski minister spraw zagranicznych powinien pojechać na Daleki Wschód? Może Radosław Sikorski powinien spakować do dyplomatycznego neseseru "Sztukę wojenną" Sun Tzu? Ten słynny starożytny traktat składający się z trzynastu rozdziałów zawsze się może Sikorskiemu przydać. Jednak, jeśli mógłbym coś doradzić panu Radosławowi, polecałbym całkiem współczesną książkę - "Wojnę o pieniądz" Song Hongbinga.

Kim jest reklamowany przeze mnie autor? Jego kariera świadczy o tym, że ten światły Chińczyk z niejednego - także zachodniego - pieca chleby wiedzy jadł. Studiował na wydziałach informatyki i pedagogiki amerykańskich uniwersytetów. Doradzał potem Rządowi Federalnemu oraz słynnym, sponsorowanym przez rząd w Waszyngtonie firmom: Fannie Mae i Freddie Mac. W jego oficjalnym biogramie czytamy także, że od końca 2007 roku (przypomnę: roku potężnego kryzysu w Stanach Zjednoczonych) "pracuje na stanowisku głównego stratega i analityka ds. międzynarodowych finansów oraz głównego dyrektora Wydziału Kapitalizacji Strukturalnych w grupie finansowej Hong Yuan, a także jako analityk chińskiego ministerstwa obrony w Centrum Rozwoju i Badań nad Światową Techniką i gospodarką". Z okładki polskiego tłumaczenia spogląda na nas, pewny swoich racji, mężczyzna w średnim wieku, o szlachetnej twarzy inteligenta w obowiązkowych okularach.

Jednak, co dla mnie ważne, nie jest to typ naszego "wykształciucha", wychowanego na tekstach i programach poprawnych politycznie mediów. To nie jest typowy "okularnik", bojący się własnego cienia, powtarzający gotowe telewizyjne formułki, małpujący poglądy intelektualnych celebrytów, którzy "zawsze wiedzą lepiej", choć przeważnie widzą mniej, niż ci, którymi otwarcie gardzą.

Przez róg okładki "Wojny o pieniądz" biegnie pasek z tekstem: "Książka, której boi się Zachód". W jaki sposób Song Hongbing zagonił do narożnika europejskich i amerykańskich ekonomistów? Jakież to "prawdziwe źródła kryzysów finansowych" odkrył, że wzbudził popłoch w naszej części świata? Moim zdaniem ten Chińczyk wykazał jak złudne jest poczucie siły wynikające z przewagi militarnej czy politycznej, jak ulotne są zwycięstwa na polach bitew w porównaniu z prawdziwą, skrytą potęgą.

Gdzie pulsuje ta tajemna energia realnej władzy? Kim są ci potężni ziemscy władcy, kierujący losami globu? Nie są to nasi uczeni mężowie, żyjący "w wieży z kości słoniowej", czy orientalni mnisi zawiadujący światem, mimo że zamknięci w rajskiej, mitycznej, tybetańskiej krainie Szangri-La. Warto sięgnąć po "Wojnę o pieniądz", by poznać prawdziwych kreatorów światowej historii, którzy oliwią wciąż ukryte tryby i wprawiają w ruch koła zamachowe najważniejszych dla nas wszystkich wydarzeń.

Nie chodzi o wyśmiewane spiskowe historie, rzecz dotyczy tła faktów, na którym - jak w chińskim teatrze cieni- rysują się ciemne gry interesów, potężnych i wpływowych osób, działających za kulisami. Jednym z historycznych przykładów takiego podwójnego oglądu jest powszechnie znana dziewiętnastowieczna rozgrywka militarna i jej niemal nieznana finansowa otoczka, bitwa o zyski.

"18 czerwca 1815 roku na przedmieściach Brukseli - relacjonuje Song Hongbing- rozegrała się bitwa, która przeszła do historii jako bitwa pod Waterloo. Nie było to jedynie starcie na śmierć i życie pomiędzy armiami Napoleona i Wellingtona, lecz również wielka gra o olbrzymie pieniądze, do której przystąpiły rzesze inwestorów. Zwycięzcy mieli zgarnąć zyski, jakich świat dotąd nie widział, przegrani zaś ponieść potworne, wręcz nieodwracalne straty. Napięcie na londyńskiej giełdzie sięgało zenitu.

Inwestorzy niecierpliwie oczekiwali na wiadomość o wyniku bitwy. W przypadku klęski armii Wellingtona, cena obligacji rządu Wielkiej Brytanii spadłaby na łeb na szyję, w przypadku jej zwycięstwa - poszybowałaby ostro w górę". Prócz Waterloo w tym czasie rozgrywała się inna bitwa.

Autor "Wojny o pieniądz" kreśli niezwykły obraz sytuacji, bo podczas gdy obie armie - brytyjska i francuska- zwarły się w śmiertelnej walce, pracowici szpiedzy Rothschildów - potężnego rodu żydowskich bankierów - gromadzili konkretne informacje, przydatne dla ich "wojennej" strategii. Stawką było jak najszybsze przekazanie wieści w czasie, gdy nie było internetu, telefonu, ba! telegrafu. Byli tylko ludzie - szpicle, wysłannicy, posłańcy, heroldowie; cała ich siatka, sieć bez www.

"O zmierzchu bitwa była rozstrzygnięta, a klęska Napoleona nieunikniona. Jeden z pracujących dla Rothschildów agentów nazwiskiem Rothworth był naocznym świadkiem sytuacji na polu walki. Błyskawicznie dosiadł wierzchowca i pędem pogalopował do Brukseli, stamtąd zaś do portu w Ostendzie. Gdy tam już przybył była już późna noc. Bez chwili zwłoki wskoczył na pokład szybkiej łodzi należącej do Rothschildów, która, co istotne, posiadała specjalną przepustkę pozwalającą na zawijanie do portu i opuszczanie go bez zbędnych formalności". Hongbing bardzo barwnie, jak romantyczny malarz, a nie pragmatyk-ekonomista, kreśli obraz sztormu na Kanale La Manche i szaleńczego wyścigu z żywiołem wody i płynącego czasu. Dlatego nawet laikowi płynnie się to czyta.

Warto zagłębić się w lekturze, po to by się dowiedzieć, kto naprawdę wygrał pod Waterloo. A nie był to ani książę Wellington ani cesarz Napoleon, a Nathan Rothschild pierwszy poważny odbiorca wieści z pola bitwy, oczekujący na tę wiadomość w Foxton na brytyjskim wybrzeżu. "Nathan pospiesznie otworzył kopertę, rzucił wzrokiem na raport z pola bitwy i popędził na londyńską giełdę." To tam - na parkiecie - rozegrała się ostateczna batalia. Giełdowa wiktoria rodu Rothschildów, będąca efektem ich ekskluzywnej wiedzy, doprowadziła do tego, że Wielka Brytania znalazła się finansowych i gospodarczych kleszczach ich klanu. Na tym polega również dzisiaj ta prawdziwa "Sztuka wojenna".

Ciekaw jestem jak wyglądałaby rozmowa Radosława Sikorskiego, byłego ministra obrony i obecnego szefa polskiej dyplomacji, z chińskim ekonomistą Song Hongbingiem - autorem "Wojny o pieniądz."