Wierni czytelnicy retro-kryminałów Marka Krajewskiego znów mogą czerpać perwersyjną przyjemność z powieści o twardym glinie z dawnych lat, delektując się mroczną lekturą „Mocka”.   


Horror zbrodni rozgrywa się tym razem w latach młodości słynnego Eberharda Mocka , jeszcze jako wachmistrza policji, tyrającego w obyczajówce pośród dziwek w mieście Breslau.    

Amoralizm tak wrocławskiego półświatka jak i środowiska stróżów prawa odmalowano tu szerokimi maźnięciami pędzla, w ostrych kontrastach nocy i mgły w sztucznym świetle lamp. 

Literacki światłocień prozy Krajewskiego świetnie wyraża okładka utrzymana w klimacie ekspresjonistycznych niemieckich drzeworytów z epoki oraz filmów grozy  kina noir


Intryga kryminalna jest wielowątkowa i rozpisana na różnych piętrach, a pisarz z zuchwałą energią cyrkowca wspina się po szczebelkach fabularnej drabinki, aż po sam dach konstrukcji.

Struktura powieści jest wpisana w architekturę, tworząc swego rodzaju czasoprzestrzenną "architeksturę", czyli fabułę wielopłaszczyznową niczym bryła wrocławskiej Hali Stulecia.

Ta znacząca budowla jest właściwie główną bohaterką książki, a przepuszczona przez pryzmat świadomości i nieświadomości protagonistów przypomina formy Mauritsa Cornelisa Eschera.

Ukazywana w mocnych zbliżeniach i gwałtownych oddaleniach wywoływała we mnie - czytelniku ciągłe zawroty głowy, jakbym razem z pnącym się w górę Mockiem cierpiał na lęk przestrzeni.

Linia akcji ciągle meandruje, pojawia się w czasach Stalina, by cofnąć się do Belle époque, plącząc nitki kryminalnego wątku, bo już już myślimy, że chwytamy koniec a to tylko nowy supeł. 

Eberhardt Mock też zaskakuje - on brutal - czułym stosunkiem do prostytutek, bezwzględnością i moralnymi dylematami, subtelnością i wulgarnością, erudycją i męską pasją do agresji.    

Cielesność i duchowość, racjonalizm i ezoteryka, żydowski pęd do wiedzy i władzy oraz amok radykalnych pangermanistów nacjonalistów, prekursorów nazizmu i antysemickich zbrodni!   

Interesowała mnie u Marka Krajewskiego niejednoznaczność postaw bohaterów, kontrastujące ze sobą idee i ideologie, bo to wciąż nasz świat, tylko skupiony niby w soczewce roku 1913.   

Aktualna jest ta książka pomimo archaizmów, anachronizmów i stylu retro, z pociesznymi strojami z epoki, stęchłymi hasłami  i niemodnymi gestami ... nieobcymi  duchowi naszych czasów.

Bogdan Zalewski: "Veni, vide, lege - przybądź, zobacz, czytaj"-  czytam na autorskiej, osobistej i prywatnej stronie pisarza Marka Krajewskiego, autora powieści kryminalnych. Dzień dobry panu.

Marek Krajewski: Dzień dobry.  

Czytać - to oczywiście ja, bo autor przybył do naszego radiowego studia we Wrocławiu, a że ja jestem w Krakowie, więc się nie zobaczymy. Pozostaje nam głos, przeszkadza to panu?

Nie, nie przeszkadza absolutnie.

Przepraszam może za ten przydługi wstęp. Jako, że jest pan filologiem klasycznym i specjalistą w zakresie językoznawstwa łacińskiego, to obiecuję, że będę się w rozmowie z panem kierował łacińską sentencją-  Audi multa, dic pauca co znaczy  słuchaj dużo, mów mało.

Bardzo mi miło, kiedy słyszę w eterze mój drugi język. Mówię drugi, bo to mój język duchowy, rzekłbym. To język, któremu poświęciłem wiele lat studiów, wiele lat pracy. Łacina, kiedy brzmi w radiu, to atmosfera od razu robi się bardziej uroczysta.

I od razu krótkie pytanie: zatęsknił pan za Mockiem? Eberhardem Mockiem?

Tak, zatęskniłem, rzeczywiście. Kiedy jakoś tak na wiosnę tego roku stałem na literackim rozdrożu, bo nie wiedziałem, o czym napisać nową powieść, kto miałby być jej bohaterem, wówczas rozważałem różne możliwości, i tak się złożyło, że nastąpił niezwykły zbieg okoliczności, który wskazał mi tę drogę. Uznałem, że warto wrócić do Mocka. A ten zbieg okoliczności to było znalezienie w Hali Stulecia niezwykłego dokumentu- listy osób, które mogły wejść podczas otwarcia Hali Stulecia w maju 1913r.

A w nim nazwiska Eberhard Mock.

Mock - samo, imion nie używano. Wtedy w takich spisach w Niemczech taki był zwyczaj. Ale takie było nazwisko, tak jest. I wtedy uznałem, że jest to zbieg okoliczności wskazujący mi drogę. Postanowiłem wrócić do Eberharda Mocka. Powrócił on w powieści pod krótkim tytułem, który jest jego nazwiskiem .

To jest powrót także do Breslau - do Wrocławia. Jak się panu pracowało nad książką w gabinecie urządzonym we wrocławskiej Hali stulecia?

Wspaniale. To jest unikalna sytuacja. To jest komfortowa sytuacja, kiedy pisarz pracuje w miejscu, które jest bohaterem jego książki. Hala Stulecia odgrywa niezwykle ważną rolę w mojej powieści. Gdyby Hali Stulecia w tej powieści nie było, nie byłoby w ogóle powieści. Podobnie, jak można by rzec, gdyby nie było Hali Stulecia we Wrocławiu, Wrocław by stracił bardzo, bardzo wiele. Otóż kiedy siedziałem w małym moim gabinecie, specjalnie urządzonym, skromnym dosyć: tam jest biurko, tam jest komputer i półka ...

Czegóż więcej pisarzowi trzeba, prawda?

Nie trzeba niczego więcej. I kiedy np. chciałem coś sprawdzić - zapomniałem choćby, ile pierścieni ma Hala Stulecia, albo jak są rozłożone okna dokładnie - to wówczas co robiłem? Schodziłem. Schodziłem piętro niżej, wchodziłem do Hali Stulecia i w tej ogromnej przestrzeni szybko liczyłem, szukałem wzrokiem, tego co było mi akurat potrzebne.

Czyli organoleptycznie, można powiedzieć, pan tutaj doświadczał.

Oczywiście, ale również i poprzez konsultacje ze specjalistami. Np. szef działu technicznego Hali Stulecia służył mi zawsze swoja pomocą, kiedy interesowały mnie różne kwestie, choćby kształt szalunków, choćby konsystencja betonu. Wówczas szedłem do inż. Czerka, tak się nazywał szef działu technicznego, i natychmiast konsultowałem to wszystko.

Zresztą cała lista ekspertów jest potem wymieniona na końcu pana książki.

Tak jest, zawsze tak robię. To jest dobry zwyczaj, amerykański zwyczaj, bardzo dobry, kiedy autor zawdzięcza ludziom wiele, mniej lub więcej, to powinien ich wszystkich wymienić. Zawdzięczam najwięcej prezesowi Hali Stulecia, panu Andrzejowi Baworowskiemu, który udostępnił mi, który umożliwił mi prace w tak unikalnych warunkach. Pracowałem tam, gdzie to opisywałem.

W pana książkowej wizji Hala Stulecia to obiekt wielowymiarowy, nie tylko zresztą architektonicznie. Ja nawet powiedziałbym że w mroku podziwiać można 'architeksturę', bo w budynek wpisane są różne teksty, niektóre są nawet tajemne. Rzeczywiście to jest taki obiekt pełen ukrytych symboli?

Tak. Bardzo ładny pan termin teraz ukuł, bardzo zgrabny - 'architekstura'. Rzeczywiście w tym wspaniałym, gigantycznym budynku są zawarte, powiedziałbym nawet że zaklęte, rozmaite informacje. Jedna z nich najbardziej mnie poruszyła. Mianowicie jest to tzw. złota proporcja. Jest to zagadnienie z pogranicza matematyki, architektury, historii sztuki i psychologii. Złota proporcja jest to zjawisko - nie będę teraz objaśniał tego dokładnie - matematyczne, które jest niejako wpisane w ludzka naturę. Człowiek tworząc rozmaite swoje dzieła często tej złotej proporcji używa. I tak właśnie w Hali Stulecia ten zloty podział, złoty odcinek albo złota proporcja są widoczne w kilku miejscach. To mnie zainteresowało bardzo.

 I znów przydała się panu wiedza z dziedziny Starożytności.

Tak, oczywiście. Ponadto historia, interpretacja Hali Stulecia: interpretacje są przeróżne. Kiedy wyczytałem, że Hala Stulecia symbolizuje nietzscheańskiego Nadczłowieka, kiedy wyczytałem, że Hala Stulecia jest jakby łącznikiem miedzy ziemią a niebem, że Hala Stulecia jest jak góra, w której przebywa, czy na której przebywa Nadczłowiek, uznałem że to wszystko jest bardzo tajemnicze i niezwykłe. A w końcu ja jestem  autorem powieści tajemnic i wszelkie tajemnice mnie interesują.

Wiedza tajemna rzeczywiście jest u pana lejtmotywem. Oprócz Nietzschego jest też Rudolf Steiner i jego idee.

Tak, oczywiście. One są bardzo interesujące i właściwe dla czasu, w którym osadziłem moją powieść tutaj.

Rok 1913.

Tak jest. Tu dotykamy szerszej kwestii, mianowicie co to znaczy powieść historyczna. Krótko mówiąc powieść historyczna to jest taka powieść, której akcja nie mogłaby się nigdzie indziej rozgrywać, w żadnym innym czasie i żadnym innym miejscu. Bo gdyby usunąć czas i miejsce, powieść by się rozleciała. Tak samo jest u mnie, z moim całym cyklem wrocławskim. To są powieści historyczne, retro-kryminały albo kryminały historyczne. I zawsze dbam bardzo, by oddać atmosferę epoki, by oddać rozmaite prądy intelektualne, które przenikają daną epokę. Tak też uczyniłem w tej nowej powieści.

À propos tej zawartości intelektualnej, to w 'Mocku' Hala Stulecia jest areną potwornej zbrodni. Na posadzce znaleziono nagie ciała czterech gimnazjalistów ułożone w krzyż. Nad nimi wisi jak Ikar trup mężczyzny ze skrzydłami. Zbrodnia jako szyfr do odczytania - to jest częsty motyw w literaturze. Świadomie nawiązuję tutaj do tradycji literackiej. A czy pan też tak nawiązuje do Edgara Alana Poe, Arthura Conan Doyle’a czy Jorge Louisa Borgesa?

Tak jest. Te nazwiska są tutaj bardzo istotne w mojej formacji literackiej, by tak rzec. A poza tym współczesne kryminały często teatralizują zbrodnie. Często czynią spektakl ze zbrodni. Bo gdyby współcześni pisarze opisywali zwykle, codzienne zbrodnie, to szybko czytelnik byłby znudzony. Te zbrodnie są, by tak rzec, banalne. One oczywiście są wielka tragedią dla ludzi, których dotykają. Natomiast w sensie literackim są one nieinteresujące po prostu. Natomiast zbrodnie popełniane przez seryjnych morderców, zbrodnie, które są właśnie przedstawiane w jakiejś teatralnej, czy quasi-teatralnej oprawie, to wszystko działa na wyobraźnie czytelnika. Przypomina mi się taka scena ze znakomitego filmu 'Milczenie owiec' kiedy został zabity strażnik. Rozpięte jego ciało zostało na klatce podświetlone reflektorami teatralnymi, a w tle rozlegały się cudowne, rajskie, rzec by można, dźwięki „Wariacji Goldbergowskich” Bacha.

À propos filmu, to wystarczy tez przywołać kino Davida Finchera - obrazy "Zodiak" czy "Siedem".

Tak jest.

A pan myśli o ekranizacji 'Mocka'?

Och, to by było moje marzenie, ale ten projekt, który od dawna jest brany pod uwagę, utknął ostatnio w miejscu, niestety. Ja sprzedałem parę dobrych lat temu prawa do ekranizacji powieści wrocławskich. Mimo wielkiej determinacji, wielkiego zdecydowania, z jakim działał producent, projekt na razie utknął, stoi w miejscu. Nie wiadomo, czy pójdzie dalej. Ubolewam nad tym jako wielki miłośnik kina, ale z drugiej strony godzę się ponieważ jest to niezależne ode mnie.

Skoro mówimy o godzeniu się, to jak pan godzi w sobie takie dwie skrajności: z jednej strony subtelny erudyta, łacinnik, a z drugiej strony bardzo męski, mocny, brutalny, a nawet nie stroniący od wulgarności pisarz.

No cóż, to nie jest jakaś wielka sprzeczność. Ludzie mają rozmaite hobby. Kiedy np. myślę o znakomitym ... Nie porównuję się, broń Boże, jestem bladym cieniem w porównaniu do wielkiego rzymskiego pisarza Seneki. Seneka z jednej strony był subtelnym filozofem, a z drugiej strony tworzył ...

... dramaty ...

... krwawe, straszliwe tragedie. Tak, że godzić to jakoś można, w tym sensie, że człowiek co innego robi, co innego jest jego pracą zawodową, a co innego jego przemyśleniami, jego jakąś formacją umysłową. Tak po prostu jest. Ja jestem pisarzem, który żyje z pisania, który co roku prezentuje swoim czytelnikom nową powieść. I tutaj jest ta taka krwawa twarz, że tak powiem, bo tak by to można nazwać - krwawa twarz Marka Krajewskiego. A z drugiej strony jestem normalnym człowiekiem, który ma swoje zainteresowania. Np. interesuje się filozofią, albo codziennie czyta pisarzy starożytnych. Bo ja cały czas jednak w tej kulturze starożytnej jestem głęboko zanurzony, mimo że na uczelni już nie pracuję 10 lat prawie.

Ale na pewno interesuje się pan też kobietami ... Na kartach pana powieści występuje cała galeria kobiet, od takich, można powiedzieć, czułych prostytutek po wyrachowaną erotycznie arystokratkę Żydówkę. Kobiety też są tak rozdwojone w sobie, jak mężczyźni?

Nie wiem. To jest pytanie dla psychologa. Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć, natomiast  mogę powiedzieć, że jako pisarz jestem zainteresowany po prostu ciekawymi postaciami. A postaci, które są wieloznaczne, postaci, które maja mocno wyeksponowane ciemne strony, a jednocześnie jasne. Takie wieloznaczne postaci są ciekawe i dla pisarza, który może je przedstawiać, który może je oświetlać z różnych stron, ale nade wszystko dla czytelnika. Czytelnik, obcując z taką postacią, ma pewność, że nie jest to postać sztuczna, papierowa, ale z krwi i kości, bo ma wady i zalety, tak jak my wszyscy.

À propos tych ciemnych stron, o których pan mówi, że są ciekawe, to w Mocku ścierają się Żydzi i masoni z pangermańskimi nacjonalistami, antysemitami. Pan wierzy w takie spiskowe teorie?

Niespecjalnie. Natomiast spiskowe teorie są niezwykle kuszące dla autora powieści tajemnic, bo spiskowe teorie zawsze dotykają jakiejś tajemnicy. Jest jakieś oszustwo, ktoś kogoś stara się zwodzić. Ktoś działa w takim półcieniu. Są działania niejawne, niepewne, szpiegowskie. To wszystko jest niezwykle interesujące dla autorów thrillerów, dreszczowców albo też kryminałów. Tak że ja osobiście niespecjalnie wierzę w spiskowe teorie. Natomiast gdyby tych spiskowych teorii nie było, nie byłoby mnie jako pisarza.

Czyli tak jak Dan Brown, porusza pan wolnomularskie wątki, bo są popularne i chwytliwe, tak?

W ostatniej powieści akurat poruszyłem wątki masońskie, ponieważ związane są one z Hala Stulecia. Nie dlatego, że one są szczególnie chwytliwe i interesujące, choć są, z całą pewnością. Ale ja zaczynam pracę w ten sposób: lokalizuję miejsce, w którym się będzie rozgrywała akcja i  staram się znaleźć dominantę powieści, dominantę- tzn. kto kogo i dlaczego zabił. Jak już to znajdę, to wtedy moje rozumowanie idzie w różnych kierunkach. Są różne tropy. I tutaj był trop masoński bardzo widoczny. Toteż trop masoński wykorzystałem tak ad hoc. Natomiast nie wiem, czy do niego jeszcze kiedyś wrócę. Przydał mi się, wykorzystałem, i tyle.

To może nie mówmy o spiskowych teoriach. Zapytam o praktykę spisku, bo spiski przecież istniały. Z rak spiskowców ginęli władcy, politycy. Spiski na życie niemieckiego cesarza, potem sowieckiego generalissimusa w Hali Stulecia pan całkiem wymyślił, czy coś było na rzeczy?

Tak, wymyśliłem to. Nie spotkałem się nigdy z takimi przypuszczeniami. Tutaj muszę się przyznać, uderzyć w pierś nawet. Otóż, jest na końcu mojej książki posłowie, w którym to posłowiu wyjaśniam rozmaite anachronizmy jakie popełniłem. Takim anachronizmem jest np. to że w mojej książce do końca nie było pewne czy na otwarcie Hali Stulecia przyjedzie cesarz Wilhelm II czy też następca tronu- jego syn. Zatem w książce jest tutaj niepewność. Natomiast w rzeczywistości od początku było wiadomo, że przyjedzie następca tronu, a nie sam cesarz. W związku z tym tutaj popełniłem anachronizm, ale gdyby nie ten anachronizm, gdyby nie jakieś plany zabójstwa cesarza, no to książki by nie było. Musiałbym wszystko zmieniać, musiałbym zmieniać to, co jest najważniejsze dla pisarza, dla autora kryminałów: kto, kogo i dlaczego zabił.

Tych anachronizmów jest więcej. Jeden z nich dotyczy choćby sztuki napisanej przez Gerharta Hauptmana, noblisty niemieckiego, i wiele innych.

Tak jest, rzeczywiście. Sztuka była wystawiona później niż w mojej powieści. Jednak  prawdziwa jest ta cała atmosfera wokół sztuki, która z jednej strony miała być ogromnym, wielkim dziełem, apoteozą demokracji, a z drugiej strony rozsierdziła strasznie militarystów niemieckich, zwłaszcza zrzeszonych w związku pan-germańskim, ale nie tylko , bo także związku weteranów niemieckich. Rozsierdziła ich ponieważ pokazała w nieco komicznym świetle generała von Blüchera a nawet, według niektórych ta sztuka podkreślała dobre cechy Napoleona. To wszystko było niezwykle dyskusyjne, ciekawe dla mnie, dla autora, który to wykorzystuje. I oddaje też całą dyskusję wokół sztuki Gerharta Hauptmana. A ta dyskusja dobrze oddaje atmosferę epoki.

Dzisiaj też politycy dyskutują z artystami i vice versa, prawda?

Tak jest.

Dzisiaj (12.X) w Hali stulecia odbędzie się bardzo ciekawa impreza z pana udziałem. Może pan uchylić rąbka tajemnicy? Jaka tam będzie pana rola?

Nie mogę tego powiedzieć dokładnie. Nie mogę jako autor powieści tajemnic. Tutaj przysługuje mi pewna tajemniczość. I nie powiem, aby podgrzać atmosferę. To będzie bardzo interesująca rzecz. To jest tzw. escape room , największy, gigantyczny escape room w Hali Stulecia, w której to imprezie wezmę osobiście udział. Escape room? Nie miałem pojęcia, że istnieje taka rozrywka, do niedawna nie wiedziałem o tym.

To rodzaj gry fabularnej w przestrzeni, tak?

Tak jest, ale się okazuje, że jest to rzecz niezwykła. Jest to coś, co popieram gorąco, ponieważ taka gra fabularna z jednej strony oczywiście odwołuje się do tajemnicy i skazuje ludzi na współpracę, co mi się bardzo podoba; a z drugiej strony odwołuje się do logicznego myślenia, które u autora kryminałów powinno być nader dobrze rozwinięte. I ja jestem miłośnikiem logiki i rozumu, zatem taka gra wydaje mi się niezwykle interesująca, niezwykle frapująca, zwłaszcza jeśli będzie się rozgrywać w tak nieprawdopodobnej przestrzeni, z tak nieprawdopodobnymi zakamarkami jakie są w Hali Stulecia.

Rozmowę już kończymy, ale gra toczy się dalej, bo reporter RMF FM będzie dziś obecny w Hali Stulecia. Bardzo Panu dziękuję.

Dziękuję bardzo.    

Rozwiązanie konkursu. Hasło: W HALI STULECIA. Nagrody książkowe otrzymują: Paweł Solga ze Strzelec Opolskich, Przemek Gatnar z Rybnika, Magdalena With z Wrocławia, Anna Soróbka ze Smolca, Anna Kempkowska z Krakowa, Bartłomiej Kucharczyk z Włocławka, Jarek Kryg z Katowic, Halina Jucha z Tarnowa, Elżbieta Nowak z Bielska Białej, Zbigniew Kędzior, Zbigniew Kędzior z Katowic, Jarosław Kubot z Poznania, Mariusz Pankowski z Książ Wlkp., Marzena Katarzyna Kostrzewa z Tarnowskich Gór, Anna Horodeńska z Białegostoku, oraz Barbara Legut z Kukowa. Gratuluję wygranym, dziękuję wszystkim uczestnikom i zapraszam wkrótce do kolejnej książkowej rywalizacji!