Tak jak premier Tusk przytaknął posłusznie wielkoruskiemu satrapie Putinowi i bez szemrania (ruki pa szwam) przyjął na gębę słynny trzynasty załącznik, tak i Wy, Drodzy Czytelnicy, nie macie teraz wyboru i musicie tu od razu przyjąć do wiadomości, że jest trzynaście mitów na temat Smoleńska. Trzynaście i... toczka. Ani mniej, ani więcej. Tyle ma wystarczyć: хватит! - jak ostro kończą temat nasi przyjaciele Moskale. Jak oni zdecydowałem o tym arbitralnie, autorytarnie, autorytatywnie!

Mit pierwszy - to rzekome prawne umocowanie tzw. komisji Millera. Dla porównania z oficjalną narracją polecam lekturę pracy zbiorowej zespołu niezależnych ekspertów pt. "Zbrodnia smoleńska. Anatomia zamachu". Autorzy dowodzą, że w myśl polskiego prawa taką "komisję powołuje się każdorazowo dla zbadania jednego wypadku w lotnictwie państwowym, tj. statku powietrznego w służbie wojskowej, celnej lub policyjnej na terenie Rzeczypospolitej Polskiej." W ironicznym komentarzu czytamy, że "w obszarze kraju od roku 1667 nie ma już Smoleńska". Wprawdzie jest przepis mówiący o możliwości badania wypadków i incydentów lotniczych poza granicami Rzeczypospolitej Polskiej, jednak zawiera on wyraźny warunek: "jeżeli przewidują to umowy lub przepisy międzynarodowe albo jeżeli właściwy organ obcego państwa przekaże Komisji uprawnienia do przeprowadzenia badania albo sam nie podjął badania." W "Zbrodni smoleńskiej. Anatomii zamachu" jest przypomnienie, że polski rząd nie skorzystał z żadnej umowy w tej sprawie, mimo że taka istniała. MAK nie przekazał też badania grupie Millera, sam je prowadził, aż do końca. Polska komisja badała bezprawnie -udowadniają autorzy opracowania.

Drugim mitem są rzekomo niepodważalne kompetencje członków komisji Millera oraz samego przewodniczącego. Prawo, na które powołują się twórcy w/w książki, mówi że w skład Komisji mogą wchodzić jedynie specjaliści z zakresu prawa lotniczego, szkolenia lotniczego, ruchu lotniczego, eksploatacji lotniczej, inżynierzy - konstruktorzy lotniczy, lekarze specjaliści z zakresu medycyny lotniczej lub medycyny transportu, oraz przedstawiciele lotnictwa państwowego. "Żadnym z nich nie jest Miller" - podkreślają autorzy. Ten automatyk z wykształcenia, w toku pracy zawodowej zajmował się ... obróbką skrawaniem. Co najmniej brak kompetencji, jeśli nie mataczenie Millera obnażył wiele miesięcy temu dziennikarz TVP Info Marek Czyż. W serwisie Youtube można odnaleźć słynny wywiad, który stał się przebojem Internetu. Oto jak przebiegała kuriozalna rozmowa,  werbalna obróbka skrawaniem szefa komisji, ministra Millera:

"Redaktor Czyż: Na piętnastym metrze, z tego co wiemy, także prokuratorzy wojskowi to podkreślają, maszyna straciła zasilanie. A na piątym uderzyła w brzozę. Czy między piętnastym a piątym to był sprawny samolot jeszcze, bez zasilania? 

Przewodniczący Miller: Między piątym a piętnastym przede wszystkim był niesprawny przez to, że zostało uszkodzone skrzydło. I w związku z tym samolot podlegał pewnej rotacji wokół własnej osi ... i z płaskiego lotu przez lewo skręt wylądował tak na prawdę na grzbiecie.

Redaktor Czyż: Ja wiem, ale komisja mówi, że był sprawny do momentu uderzenia w ziemię.

Przewodniczący Miller: Tak.

Redaktor Czyż:  A na piętnastym metrze już nie był sprawny.

Przewodniczący Miller: A kto panu powiedział, że nie był sprawny?

Redaktor Czyż: Pan, przed chwilą. Skoro stracił zasilanie, to nie był sprawny.

Przewodniczący Miller: Ja Panu mówię, że nie na piętnastym, tylko po zderzeniu z brzozą stracił skrzydło i w związku z tym nie był kontrolowalny przez załogę co do kierunku lotu.

Redaktor Czyż: Ja wiem. Tylko że na tym piętnastym metrze, o którym prokuratorzy mówią, stracił zasilanie. To był sprawny samolot jeszcze, czy już nie?

Przewodniczący Miller: Jeśli chodzi o możliwość kontynuowania lotu, nie. Dlatego ponieważ, jeszcze raz mówię, był pozbawiony sześciu metrów lewego skrzydła.

Redaktor Czyż: To jeszcze nie na piętnastym metrze, to było znacznie niżej."

Jeśli Miller nie rozumie prostego pytania o wysokość utraty sprawności przez maszynę, to znaczy że nie ma odpowiednich intelektualnych predyspozycji, aby przewodniczyć komisji badaczy. Jeszcze gorzej, jeżeli publicznie "rżnie głupa", bo to mogłoby świadczyć o ukrywaniu fałszywych wniosków raportu.

Jednak problem komisji nie polega wyłącznie na osobie  przewodniczącego Millera- członka rządu, ex-szefa MSWiA, resortu nadzorującego BOR (a więc służbę będącą w związku ze Smoleńskiem pod lupą śledczych), polskiego polityka, który - jak możemy przeczytać w "Zbrodni smoleńskiej"- "niesłychanie zbliżył się do Rosjan pracując przez dwa lata jako doradca ostatniego ministra spraw zagranicznych Związku Radzieckiego Edwarda Szewardnadzego podczas, gdy ten po puczu dzierżył dyktatorską władzę w Gruzji." (Przypomnijmy, że Szewardnadze został obalony potem przez prezydenta Michała Saakaszwilego.) 

Oddajmy raz jeszcze głos -cytowanym już przeze mnie- niezależnym ekspertom; oto, co mówią o innych "autorytetach" z Millerowskiej komisji: "Już na pierwszy rzut oka wyłowić można z długiej listy jej członków nazwisko Ryszarda Krystka, nauczyciela akademickiego, który wykłada owszem inżynierię, ale niestety drogową (a nie lotniczą) na Politechnice Gdańskiej, nie wiadomo w czym może okazać się pomocny komisji, wszak jest uznanym w Europie specjalistą od bezpieczeństwa na drogach i badania wypadków drogowych. Wbrew pozorom pan Krystek swym przygotowaniem wcale się na tle komisji nie wyróżnia. Już sam fakt, że badał jakiekolwiek wypadki czyni go mocnym punktem w jej 34-osobowym składzie. Do Komisji Millera weszło bowiem zaledwie ... sześciu specjalistów, którzy wcześniej badali wypadek CASY (w tym meteorolog i patomorfolog), z których żaden nie jest pilotem, ani specjalistą do spraw szkolenia lotniczego!" Zdaniem autorów "Zbrodni smoleńskiej" kryteriów prawnych pracy w podkomisji lotniczej nie spełnia też inny, dość często goszczący w mediach, ekspert do spraw prawa lotniczego, emeryt, profesor Marek Żylicz.  

Warto jednak podkreślić, że gdyby nie bezkrytyczny stosunek wielu dziennikarzy głównego nurtu do tego dziwnego ciała badawczego i rezultatów jego prac, liczba Polaków wątpiących w oficjalną wersję katastrofy tupolewa, byłaby- moim zdaniem- znacznie większa. Albowiem kolejny, trzeci smoleński mit dotyczy podziału na rzekomo odpowiedzialnych racjonalistów czyli lansowanych obiektywnych faktografów-prawdomówców oraz oszołomów- spiskowców, snujących najbardziej fantastyczne teorie o zamachu na polską delegację państwową.

Jak  z gruntu fałszywy to podział świetnie pokazał Mirosław Kokoszkiewicz, czyli popularny bloger "kokos26", w swojej książce zatytułowanej "Jak zabijano Polskę". "Oczywiście z raportu komisji Millera niezwykle zadowolona była 'Gazeta Wyborcza' z samym Adamem Michnikiem na czele." - zauważa Kokoszkiewicz i cytuje charakterystyczny prasowy komentarz A.M. "Nadredaktor pisał: (...) 'wykluczone zostały uporczywie upowszechniane tezy o zamachu i sztucznej mgle, o helu itd.'". Kokos26 punktuje  jednak, iloma bredniami o Smoleńsku "wsławiła się" mainstreamowa dziennikarska brać, w tym sama "Gazeta". "W tym zauroczeniu raportem pan Adam zapomniał o innych, lansowanych przez wiodące media i pewną gazetę codzienną, teoriach spiskowych. Znani z imion i nazwisk, fanatyczni funkcjonariusze, opętani jakimś trudnym do zrozumienia nieludzkim i długotrwałym schorzeniem, propagowali obalone już dzisiaj kłamstwa o generale Błasiku za sterami samolotu. Naczelny "Gazety Wyborczej" nie wymienił gazety upowszechniającej słowa, które jakoby miały paść w kokpicie: 'To patrzcie jak lądują debeściaki', nie wspomniał o pewnych dziennikarzach gazety codziennej, którzy kłamali pisząc o burzliwej kłótni i awanturze na płycie Okęcia generała Błasika z kapitanem Protasiukiem. Ten niezwykle uczciwy i bezstronny publicysta zapomniał, że na łamach pewnej 'rozsądnej' gazety, adresowanej do 'ludzi dobrej woli', powielano wyssane z brudnego palucha sensacje o czarnej skrzynce, która miała zarejestrować słowa: 'Jak nie wyląduje, to mnie zabije.'" - przypomina Kokoszkiewicz. Jak widać nie ma monopolu w Polsce na "chore" smoleńskie hipotezy i paranoidalne teorie spiskowe. Ci oświecani bez przerwy przez kastę Oświeconych czytelnicy popularnych gazet i zawsze w wszystkowiedzący telewidzowie mają ich w swym dorobku tyle samo, a może nawet więcej niż tak zwana obskurancka, moherowa, ciemnogrodzka "wataha". Ciemno bywa wszędzie!

Zatem czemuż nie zajmować się hipotezą smoleńskiego spisku - już nie jako teorią a ewentualną  praktyką? Trzeba obalić kolejny, czwarty mit- rzekomej absurdalności takiego podejścia. Jak prymitywne jest to ograniczenie udowadnia w swej logicznej i do bólu (nie "bulu") racjonalnej analizie sławny bloger Aleksander Ścios w swoim tomie pt. "Smoleńsk. Pułapka tajnych służb?" W ostatnim rozdziale swego książkowego śledztwa autor zastanawia się nad istotą ewentualnej zbrodniczej zmowy. "Jeśli pod mianem spisku służb chcielibyśmy widzieć porozumienie zawarte między przedstawicielami dwóch państw i obejmujące swoim zasięgiem cały obszar aktywności służb specjalnych - taka teza brzmi absurdalnie i niewiarygodnie. Należałoby bowiem przyjąć, że w plany ewentualnego zamachu wprowadzono nie tylko wielu wysokich rangą funkcjonariuszy i szefostwo służb, ale też szereg polityków i urzędników państwowych. Niewykluczone, że spisek taki wymagałby również zaangażowania dziennikarzy i ekspertów. (...) Gdyby jednak pod mianem spisku tajnych służb widzieć porozumienie zawarte pomiędzy kilkoma osobami posiadającymi realne wpływy na decyzje polityczne i obszar działalności służb specjalnych - taka hipoteza wydaje się możliwa." Ścios dokładnie opisuje sprzyjające realizacji takiego scenariusza quasi-totalitarne warunki, jakie zaistniały po dojściu do władzy koalicji PO-PSL, z wszechwładzą służb specjalnych, służących nie państwu a jednej politycznej opcji oraz ograniczeniem do minimum kontrolnej roli opozycji. Warto się zapoznać z wywodami Aleksandra Ściosa, które nie mają charakteru taniej sensacji, nie epatują jakąś hermetyczną wiedzą, a są rzetelnym, świadomym własnych ograniczeń, logicznym dowodzeniem.

Albowiem piąty smoleński mit, który należy zdekonstruować, to przeświadczenie, że tylko instytucjonalna praca zbiorowa, oficjalne, instytucjonalne śledztwo może wzbogacić naszą wiedzę o tym, co mogło się wydarzyć "na nieludzkiej ziemi" wiosną 2010 roku. Tacy blogerzy jak A. Ścios udowadniają, że indywidualna praca, wnikliwa analiza ogólnie dostępnych źródeł, łączenie elementarnych wydarzeń w większe narracje, pozwala na odkrycie zaskakujących faktów dotyczących bezpośrednio Zdarzenia w Smoleńsku, albo pośrednio związanych z naszą największą współczesną tragedią narodową.

Szósty smoleński mit, wmawiany nam codziennie po tysiąckroć jak goebbelsowskie kłamstwo, które ma się stać powszechnie obowiązującą prawdą, polega na generalizacji, że wszystkie polityczne działania tworzą li tylko ławicę osobnych zdarzeń i zdarzonek, że to my obserwatorzy niesłusznie nadajemy kształtom tego zbiorowiska jakiś głębszy sens, a one są zawsze jak figury chaosu, płynne obiekty naszych beznadziejnych westchnień, niestałe i ulotne. Mamią cię ciągle złudami statystycznej samopowtarzalności na różnych poziomach, a ty jak Głupiec z Tarota, widzisz w nich wielkie i małe arkana ezoterycznej wiedzy! Skupiaj się więc zawsze na drobnych osobnych szczegółach, poszczególnych wydarzeniach, oderwanych wypowiedziach, nie staraj się nigdy łączyć ich w całości, nie próbuj, broń Boże, postrzegać ich łącznie! Nie wszyscy jednak ulegają tej pokusie fałszywie pojmowanego rozsądku poznawczego.  Tomasz Pernak nie chce brać udziału w tej pseudo-racjonalnej gierce. Pernak, znany w sieci jako bloger "Rolex", proponuje swój własny smoleński hazard. Udowadnia, że brutalną zagrywkę z dziesiątego kwietnia można potraktować jako rodzaj swoistej rosyjskiej ruletki. W swojej książce "Kasyno" naszkicował on zasady skomplikowanej gry, ale o jasnych i czytelnych, ludzkich, arcyludzkich regułach. W swojej pracy na temat Smoleńska przeanalizował plany zbrodni na podstawie teorii gier. Oto domniemani uczestnicy: Planista- czyli aparat władzy obcego mocarstwa, Gracze - czyli środowisko obecnych i byłych funkcjonariuszy służb specjalnych pełniące w Polsce rolę suwerena, Hazardzista - formalny obóz władzy, Łącznik- czyli agent obcego mocarstwa, Delegat - funkcjonariusz obcego mocarstwa. Plan (prawdziwy bądź fikcyjny) rozpatrywany jest bardzo klarownie, zgodnie z regułami analizy SWOT. SWOT to skrót czterech angielskich słów: Strengths, Weaknesses, Opportunities i Threats. Strengthts - to są wszystkie mocne strony, atuty, przewagi, zalety. Weaknesses - to słabości, bariery i wady. Opportunities - to są szanse, możliwości korzystnych zmian. Threats - to wszelkie zagrożenia, niebezpieczeństwa zmian niekorzystnych. Oto próbka analizy "Rolexa" z rozdziału "Kasyna" zatytułowanego "Hazardzista": "Ego hazardzisty zostało poważnie obrażone nakazem wycofania się z wyścigu o prezydenturę, która - jak sądził- była na wyciągnięcie ręki. Radę nie do odrzucenia płynącą od jego pryncypałów (Gracza) przyjął jako ogromną niesprawiedliwość, tym bardziej, że wyznaczonych zastępców uważał za głupków, jak większość ludzi wokół. Plan ośmieszenia polskiej delegacji był szyty na miarę osobowości Hazardzisty. Zakładał odwet, wyniesienie na ołtarze dzięki porównaniu z udaną wizytą, którą miał odbyć trzy dni wcześniej. Od tej chwili miała mu towarzyszyć aura męża stanu, który jeśli nawet nie może być prezydentem, to będzie takim prawdziwym kanclerzem, jak Angela Merkel, a ta nie potrzebuje żyrandola. 'Pomoc' obiecana przez służby obcego państwa ustami Gracza musiała mile łechtać- zaspokajała knajackie marzenie o 'rządzeniu całą dzielnicą' i przysłowiowych 'super-układach' z Alem Capone. Niewiele w zasadzie od niego wymagano- 10 kwietnia 2010 roku miał zawiesić wszelkie wymagane procedury ochronne, włączając w to systemy monitoringu, prawidłowe działanie służb dyplomatycznych, ratowniczych i specjalnych. Nie było to trudne- przecież tych ostatnich już dawno mianował się koordynatorem, drugim od końca zlikwidował mózg, a na pierwszych się nie znał. Jedna decyzja w ręku jednej osoby. Resztą mieli się zająć fachowcy od mediów. Przygotowano całą masę narracji o prezydencie nieudaczniku, o samolocie, który 'gdzieś zarył w polu' gubiąc podwozie, o 'awaryjnym lądowaniu', o marznących weteranach, łamaniu procedur, libacji w pałacu, spóźnieniu na lotnisku, pośpiechu, naciskach, pijanym generale." Nietrudno się domyślić kogo konkretnie ma na myśli bloger "Rolex", kreśląc taki portret jednego z uczestników smoleńskiej gry. Trzeba jednak pamiętać, że to tylko jeden jej poziom, dość niski i przeznaczony dla figur godnych pogardy. Odsyłam Czytelników do całości "Kasyna", bo dopiero poznanie całej architektury tekstu ("architekstury") pozwala na pełną ocenę oryginalnego podejścia T. Pernaka do polskiej tragedii w Rosji.

Czytaj drugą część bloga Bogdana Zalewskiego!