Zdjęcie ilustracyjne /Francis Joseph Dean/Newscom /PAP/EPA

Pierwsze ćwierć wieku mojego życia właściwie nie wiedziałem, czym jest ten cały "kapitalizm". Mówili mi, że żyje, ale nie u nas. Z wypiekami na twarzach i błyskiem w oczach opowiadali o kapitalizmie - gdzieś tam na mitycznym Zachodzie, za siedmioma górami socjalistycznych śmieci, za siedmioma rzekami komunistycznych ścieków. 

W każdym razie ja na oczy go nie widziałem. W naturze. Bo pokazywali nam jego wyselekcjonowane okazy w ekonomicznych ogrodach zoologicznych zwanych "Pewexami". W gablotach prężyły się egzotyczne sploty nogawek markowych jeansów. Na grzędach stały kolorowe jak papugi butelki zamorskich trunków. Na dnie witryn jak w jaskrawo oświetlonych akwariach piętrzyła się dziwna fauna gum do żucia, polipy puszek piwa, koralowe rafy wełny na swetry i tym podobne dolarowe cuda. Jednak i ten kapitalizm to była bajka, baśń, mydlana bańka, która pękała od razu po wyjściu z "Pewexu".

Sytuacja zmieniła się dla mnie dopiero, gdy skończyłem 25 lat. Dlaczego tak późno? Co się stało? Może to była moja wina? Może rodzice mnie okłamali i dopiero wtedy osiągnąłem wystarczającą dojrzałość, by wejść w świat kapitalizmu? Nie wiem, jak wytłumaczyć ten cud, ale właściwie z dnia na dzień sklepowe półki zapełniły się wszelkimi dobrami, które były luksusowe, delikatesowe, niedostępne przed tą moją wiekową cezurą. Podejrzewam, że musiała nastąpić jakaś zagadkowa metamorfoza w moim organizmie; wzrok mi się nagle wyostrzył, słuch wysubtelniał, węch stał się wrażliwszy, dotyk czulszy, smak bardziej arystokratyczny; a co najistotniejsze pojawił się we mnie ten słynny szósty zmysł, który pozwala rozpoznać kapitalistyczne fenomeny w otaczającym na świecie. A było ich coraz więcej; oprócz towarów na półkach, reklamy w telewizorze i radiu; obok prywatnej ulicznej, szczękowej inicjatywy, giełda w partyjnym budynku w Warszawie; razem z nagłym spadkiem wartości dolara, gwałtowny wzrost bezrobocia i strajki jako szara codzienność, a nie antykomunistyczne święto bohaterskiej klasy robotniczej. To miał być ten mityczny kapitalizm ze snu?

Ta rzekomo kapitalistyczna Polska nijak się miała do blasku zachodniego raju, który jak święty ogień pełgał mi w głowie w latach 60., 70. i 80. XX wieku, czasach tzw. realnego socjalizmu. Ten nasz realny kapitalizm dziewiątej dekady też był bowiem tylko tak zwany. Gdzie zatem schował się ten prawdziwy? Całkiem straciłem już wiarę na początku XXI wieku, kiedy jedna po drugiej - już na mitycznym Zachodzie - zaczęły pękać bańki internetowe, a rojenia o nowej ekonomii opartej na wirtualnych mrzonkach rozproszyły się w niebycie, jak ekstatyczna noc w skacowanym poranku. O blada twarzy świtu świadomości! Udowodniony czarno na białym fałsz kapitalizmu przypieczętował już tylko kryzys roku 2008, gdy machloje inżynierii finansowej ukazały swój zwykły  cwaniacki cynizm. Instrumenty pochodne uznałem za pochodzące od samego diabła, który z czeluści dantejskiego Piekła woła charcząc i sycząc: "Usura! Usura!" czyli po polsku: "Lichwa!". Kapitalizm jako owoc pracy? Ale zawsze zżerany od środka przez pasożytnicze robale. Zawsze! Always! Inside job!

Czyżby moja wędrówka tropami autentycznego kapitalizmu była jak nonsens pogoni za horyzontem, głodną gonitwą ku fatamorganie? Moją wiarę niemal z martwych ożywił jednak dr Jakub Wozinski. Odzyskałem nadzieję po lekturze jego oryginalnej,  monumentalnej pracy, książki zatytułowanej "Dzieje kapitalizmu. Nieznana historia imperiów, bankierów, wojen i kryzysów" wydanej przez, zasłużoną w promowaniu konserwatyzmu, oficynę "Prohibita". Praca to monumentalna i erudycyjna, pełna nazwisk, dat i zjawisk, jednak przyświeca jej jedna, podstawowa idea: historia ludzkości stanowi w swej istocie dzieje zmagań o wolność. W związku z tym zyskujemy obraz dziejów, w ramach którego nieustannie przeplatają się ze sobą dwa kapitalizmy: wolnorynkowy i państwowy. A ściślej rzecz ujmując, historia finansowa i gospodarcza to wielkie zmagania wolnego rynku i państwa jako przeciwstawnych sobie sił. 

Ten uniwersalny schemat pozwala dr Wozinskiemu odnaleźć porządek w pozornie chaotycznych sekwencjach wydarzeń od Średniowiecza do czasów nam współczesnych. Bogactwo można pozyskiwać na dwa różne sposoby: własna pracą i wymianami z innymi ludźmi albo za pomocą agresji stosowanej wobec innych osób. Przewaga jednej z tych dwóch krańcowo odmiennych metod zdobywania majątku w skali całego społeczeństwa skutkuje nieodmiennie przechyleniem się systemu społecznego w kierunku bądź to kapitalizmu wolnorynkowego, bądź też kapitalizmu państwowego. Dotyczy to zarówno Hongkongu na początku XXI wieku, jak też XIII-wiecznej Italii, ale również i celtyckiej Europy. Pod każdą szerokością geograficzną i w każdym momencie dziejów mamy do czynienia z systemem społecznym, który bardziej przypomina wolny rynek lub kapitalizm państwowy. Nigdy nie było ani kapitalizmu, ani feudalizmu, tylko system społeczny umiejscowiony w tym lub innym obszarze continuum między czystym, wolnym rynkiem a czystym komunizmem (rozumianym jako szczytowy etap rozwoju państwa). Na tak nakreślonej prostej z wektorami w stronę a to rynkowej wolności, to państwowego zniewolenia można teraz umieszczać poszczególne historyczne zdarzenia.

Tworzy się w ten sposób bardzo oryginalny obraz ekonomii kapitalizmu odmienny od progresywistycznych mrzonek o ciągłym postępie ludzkości. Rzecz jasna, Wozinski zdaje sobie sprawę z coraz większych osiągnięć cywilizacji, chronologii modernizacji, jednak kryterium wolnościowe jest według mnie bardziej "humanistyczne", jeśli mogę tutaj użyć tego górnolotnego epitetu. Po prostu chodzi o podstawowe prawo człowieka: swobody działania, wolności osobistej. To nie musi mieć, a często nie ma nic wspólnego z zewnętrznymi przejawami modernizacji. Pozwolę sobie tutaj na osobistą dygresję. Najbardziej przemawiającym dla mnie symbolem zniewolenia człowieka w postępowej scenografii, spętania człowieczeństwa w architekturze radykalnej modernizacji był hitlerowski obóz przejściowy dla Żydów w podparyskiej miejscowości Drancy. To przedwojenne supernowoczesne osiedle wieżowców i bloków stało się przedpieklem Zagłady.       

Wozinski znajduje wiele przykładów zarówno prawdziwej kapitalistycznej modernizacji jak i regresu wolnorynkowego kapitalizmu w różnych okresach historycznych. Nie ma w jego książce schematycznej chronologii, czas się zapętla, powraca do źródeł wolności, by idea prawdziwego liberalizmu znów miała zniknąć w podziemiach imperialnych zapędów władzy, jak ekonomiczne zjawisko krasowe, po czym wystrzelić na powierzchnię dziejów nagłym strumieniem wrodzonej człowiekowi, nieskrępowanej przedsiębiorczości. Oto nagle średniowieczna Europa rozbita na szereg państewek rozwija niesamowitą energię wytwórczą i kupiecką; pozbawiona cesarskiej zwierzchności z jej centralistycznymi ambicjami, kwitnie bujnie rzemiosłem i handlem. A tu klasztory, ośrodki wiary chrześcijańskiej, nie tylko stają się centrami nowoczesnej cywilizacji, gospodarczymi osiami, wokół których  obraca się życie miast i wiosek, ale także instytucjami bankowymi! Jakże sprytnie potrafią one omijać chrześcijański zakaz lichwy, "przy okazji" wprowadzając ekonomiczny wynalazek kredytu hipotecznego. A z drugiej strony, Wozinski zapuszcza się w rejony wielkiej herezji, kiedy opisuje gnostycką sektę albigensów rojącą o komunizmie, na wieki wieków zanim to złowrogie pojęcie pojawiło się w utopijnych teoriach XIX-wiecznych filozofów i ideologów.

Autor "Dziejów kapitalizmu" znakomicie rozprawia się z mitem postępu także w dziedzinie finansów. Niektóre fragmenty książki naszego filozofa przypominają tezy forsowane przez sławnego chińskiego ekonomistę Song Hongbinga w jego kilkutomowym dziele "Wojna o pieniądz". W historii ludzkości było wiele wydarzeń o epokowym znaczeniu dla sztucznego zwiększania podaży pieniądza w obiegu (np. utworzenie Banku Anglii czy Systemu Rezerwy Federalnej), a towarzyszyło im zawsze pojawienie się wielu nowych i coraz bardziej skomplikowanych instrumentów finansowych. Pozornie mogłoby to świadczyć o rosnącym wyrafinowaniu świata finansów oraz o postępie cywilizacyjnym. W rzeczywistości jednak, jak już zostało wykazane wcześniej, nowe instrumenty finansowe, które pojawiają się wraz każdym sztucznie wywołanym boomem, nie świadczą wcale o lepszej kondycji świata finansów, lecz stanowią dowód postępującego upadku kapitalizmu państwowego. Nowe techniki pożyczania pieniędzy i lokowania kapitału nie wynikają z żadnego faktycznego postępu ludzkości, ale są pochodną ogromnej nadpłynności pieniądza w świecie, który zrezygnował z pieniądza towarowego. 

Czy te diagnozy Wozinskiego nie są dowodem, że współczesna odmiana kapitalizmu określana mianem turbokapitalizmu świadczy o dekadencji ustroju? Ta pasożytnicza aberracja musi karmić się czyjąś krzywdą, więc prowadzi do zniewolenia milionów, odzieranych z dorobku życia, przykutych do banksterskich kredytów, nabijanych w butelkę przez twórców finansowych piramid według schematu Ponziego, jak Bernard Madoff w USA czy para P. z ich parabankiem Amber Gold w naszym biednym kraju.   

Kapitalizm państwowy w odróżnieniu od wolnorynkowego to główny wróg w książce Wozinskiego. Historyk ekonomii nie obawia się iść w poprzek przyjętych hierarchii, bardzo często intelektualnie prowokuje, rozprawiając się z wieloma powszechnie przyjętymi mitami. Nie ma litości dla słynnej reformy w USA w latach 30. XX w.: Inspirowany faszyzmem był m.in. New Deal Roosevelta, którego wielu kluczowych instytucji nie zniesiono do dziś. Ze szczerością absolutnego outsidera antysalonowca sięga do unijnych korzeni: Idea tzw. integracji europejskiej, wymyślona jeszcze przez nazistów jako sposób na powojenną egzystencję dla zbrodniczego systemu politycznego, była całkowicie podporządkowana imperium dolara. 

Jako weredyk nie stroniący od zdecydowanych sądów w ostrym świetle portretuje uznane autorytety: Milton Friedman nigdy nie był obrońcą kapitalizmu wolnorynkowego, lecz co najwyżej państwowego, o  czym świadczy chociażby to, że był zdecydowanym przeciwnikiem powrotu do standardu złota oraz zalecał odpowiednie manipulowanie stopami procentowymi przez FED w ramach systemu waluty papierowej, które miałoby na celu stałe zwiększanie podaży pieniądza (o ok. 3-4 proc. w ciągu roku). Milton Friedman uważany jest dziś mylnie za jednego z najbardziej twardogłowych zwolenników wolnego rynku, choć na dobrą sprawę jego rozważania dotyczące pieniądza są skrajnie sprzeczne z jakąkolwiek pojętą wolnością i konkurencją.

Książka Jakuba Wozinskiego "Dzieje kapitalizmu" to znakomita polska konkurencja dla niepokornych ekonomicznych historyków z Zachodu i Wschodu. Podobnie jak Song Hongbing w "Wojnie o pieniądz", E. Michael Jones w "Jałowym pieniądzu", G. Edward Griffin w "Finansowym potworze z Jekyll Island. Prawdziwej historii Rezerwy Federalnej", czy Adam LeBor w "Wieży w Bazylei" - żeby wymienić tylko kilku autorów - Wozinski w swojej książce o kapitalizmie charakteryzuje się jako badacz tym, co jest najważniejsze dla przedmiotu jego namysłu: pracowitością, uczciwością, rzetelnością, odwagą i dążeniem do wolności. 

(ph)