1. Brangelina z Berliża jako parapara

"Emmangela" - tak w Brukseli złośliwi określają związek prezydenta Francji Emmanuela Macrona i kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Zbitka imion "Emmangela"  powstała na wzór hollywoodzkiej pary zwanej "Brangelina" (Angelina Jolie i Brad Pitt). Ta informacja, którą zaczerpnąłem z blogowego wpisu mojej koleżanki z RMF FM Katarzyny Szymańskiej-Borginon pt. „ Macron i Merkel chcą narzucić Europie swoją wizję UE”, zainspirowała mnie do własnej twórczości słowotwórczej. Co myślicie o Berliżu, czyli  zbitce Berlina i Paryża? To taki europejski duopol władzy ze wskazaniem na Niemcy. Końcówka "liż" wskazuje prawdziwą rolę odgrywaną przez władze we Francji. Lizusostwo po prostu przekracza tam już granice! To nie jest bowiem prawdziwa niemiecko-francuska, europejska polityczna rodzina, w której panuje równouprawnienie. To takie pseudostadło, łżemałżeństwo albo też parapara. 

Wymyśliłem też neologizm "Emmangelia" w nawiązaniu do "Ewangelii" czyli chrześcijańskiej Dobrej Nowiny, czterech części Nowego Testamentu. Jednak "Emmangelia", w odróżnieniu od biblijnych wieści, jest pełna zła:  złych pomysłów i intencji wynikających ze złego rozpoznania a także złej woli. Skojarzyłem więc tę unijną księgę herezji, lansowaną przez kanclerz Niemiec, pozującą na Cesarzową Europy, oraz jej wiernego francuskiego wasala, z gnostyckim apokryfem -tzw. "Ewangelią Judasza". Zanim przejdę do analiz czysto politycznych, zaprezentuję wprowadzenie metapolityczne. Kolejny raz w moim cyklu gonzo-gnozo, żarliwym kolażowym reportażu z ważnych bieżących wydarzeń, nakreślę ukryte podstawy tego rzekomo spontanicznego dziania się "dziejów", które obserwujemy na świecie.   Oto co może objawić wiernym i niewiernym Europejczykom gnoza polityczna w swoich przejawach.  

2. Judzenie to znaczy budzenie Judasza

Manuskrypt "Ewangelii Judasza" został odnaleziony w Egipcie już w roku 1978. Jednak prawdziwy medialny szum, upolityczniony i zideologizowany zwłaszcza w Polsce, zabrzmiał przy okazji publikacji tego, tak popularnie zwanego, apokryficznego tekstu gnostyckiego w języku koptyjskim z III wieku po narodzinach Jezusa Chrystusa. Nie zapomnę, jakim objawieniem "Ewangelia Judasza" była dla lewackiego, neokomunistycznego w mojej terminologii, środowiska "Gazety Wyborczej"! Jakże przydatne w jej fałszywej wizji boskiego miłosierdzia było "teologiczne" usprawiedliwienie zdrady. Pod tą głęboką filozofią konieczności ludzkiego upadku w dziejach, szczęśliwej winy, felix culpa donosiciela, kryła się ideologia zamiatania pod dywan problemu agenturalności wielu czołowych pseudodziałaczy podziemia w PRL. Bardzo dobrze zrozumiał to i kapitalnie literacko przetworzył antykomunistyczny pisarz i dziennikarz Bronisław Wildstein w swojej powieści "Dolina Nicości".

Ukazał on współczesną odsłonę gnostyckiego zbłądzenia. Redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" Adam Michnik, u którego przez lata pracował, jak gdyby nigdy nic, były, niesławny, groźny agent komunistycznej bezpieki Lesław Maleszka, jawił się jako autor nowej heretyckiej koncepcji polskiej polityki: zdrada jest i była dziejową koniecznością, a Tajni Współpracownicy to tylko "kozły ofiarne" Historii. "Ewangelia Judasza" była znakomitą podbudową takiego myślenia, bo według tej gnostyckiej księgi Judasz wcale nie zdradził Chrystusa. To na życzenie samego Jezusa  wydał Go oprawcom, bo bez tego złego czynu niemożliwe byłoby Ostateczne Dobro, czyli Zbawienie. Judasz jak łotr też będzie z Mistrzem w Raju, bo stał się tylko użytecznym  narzędziem w boskim planie zbawczym. Podkreślmy: bez kłamstwa i wiarołomstwa Judasza, niemożliwa byłaby Prawda Chrystusa i wiara w łaskę Krzyża!

W powieści Bronisława Wildsteina "Ewangelię Judasza" promuje hierarcha tak zwanego Kościoła otwartego, biskup o znaczącym nazwisku Korytko. Zdaniem tego purpurata, nie ma żadnego ewangelicznego zdrajcy, jest tylko biedny człowiek, który  zaplątał się w historię przekraczającą jego człowiecze pojęcie. Judasza musimy zbawić, bo żaden  chrześcijanin, który kieruje się prawdziwym miłosierdziem, nie ma już prawa do ferowania potępiającego wyroku. Znaczący jest dialog biskupa Korytko z Returnem, postacią wzorowaną wyraźnie na Lesławie Maleszce, który jako TW nosił właśnie między innymi taki pseudonim. Zdaniem Returna : "historia o zbawicielu i zdrajcy była jedną z zasadniczych dla naszej kultury. A ta ewangelia, ten apokryf pokazuje, że nie ma zdrajcy, jest tylko człowiek zaplątany w historię, człowiek, który chce dobrze. I to on powoduje, że przeznaczenie może się dopełnić. I dlatego staje się kozłem ofiarnym. Nie ma zdrajcy, jest tylko kozioł ofiarny, na którym słabi chcą odegrać się za swoje porażki. Jak Piotr, święty Piotr...". Charakterystyczna była odpowiedź biskupa Korytko na te słowa: "- Czy nie posuwasz się za daleko? - Korytko mówił to, a jednocześnie uśmiechał się wyrozumiale, jego wypielęgnowane palce ślizgały się po sutannie, strącając z niej nieistniejące pyłki." Tak grupa polskich polityków, głęboko uwikłanych w komunistyczną zdradę, w towarzystwie wiarołomnej części naszego kleru, zawędrowała w rejony wielkiej gnostyckiej herezji.

Jednym z głosów oporu i odporu w tym okresie był artykuł opublikowany w "Niedzieli". Ks. Florian z redakcji tego katolickiego magazynu pisał w 2006 r. bez owijania w bawełnę: " Gazeta Wyborcza (7 kwietnia br.), a za nią kilka innych gazet i kanałów telewizyjnych podało informację o odnalezieniu starożytnego kodeksu, zawierającego tekst ‘Ewangelii Judasza’. Gazeta zapowiedziała publikację tego tekstu w najbliższych dniach na prawach wyłączności. Tej informacji towarzyszyły stwierdzenia w rodzaju: ‘Egipski manuskrypt przewraca do góry nogami prawdy zawarte w kanonicznych ewangeliach’, czy ‘Tekst wywraca zupełnie tradycyjną teologię chrześcijaństwa, stawia na głowie całą doktrynę’." Ksiądz Florian wytknął autorom takich twierdzeń nadzwyczajną ignorancję, a redaktorom,  dopuszczającym podobne teksty do publikacji, brak podstawowego wykształcenia. "Niby ‘oświeceni’, a jednak ciemniacy." - z przekąsem komentował katolicki kapłan. Zwrócił on uwagę, że autorami heretyckiego tekstu "byli zwolennicy gnostyckiej sekty kainitów (czcicieli Kaina), będącej po wpływem manicheizmu, która uznając materię, cielesność za dzieło złego ducha, przeczyła człowieczeństwu Chrystusa. Według nich było ono pozorne." Ksiądz Florian trzeźwo zauważył, że wyznawcy tej sekty istnieją do dziś i mają swych wyznawców także w Polsce. "Może to na ich zamówienie ‘Gazeta Wyborcza’ wraz z ‘National Geographic’ publikuje podobne rewelacje. Sekta została odnowiona w połowie XIX wieku przez masonerię - propaguje wiarę w szatana." - postawił duchowny kropkę nad i.

Od tamtego czasu minęła cała dekada i mamy nową odsłonę globalnego spektaklu politycznej gnozy. 

3. Bla bla bla albo biblia euroliberałów

Święte księgi bezbożnej lewicy to dzisiaj codzienne gazety. Oto 21 czerwca aż w ośmiu dziennikach europejskich: "Le Soir", "Le Temps", "Le Figaro", "The Guardian", "Corriere della Sera", "El País", "Süddeutsche Zeitung" oraz "Gazecie Wyborczej" zamieszczono  wywiad z Emmanuelem Macronem. Ta ewangelia mondialisty nie była dobrą nowiną dla Polski i krajów naszego regionu. Bezbarwny  prezydent Francji powrócił do swych jaskrawych tonów z kampanii wyborczej i skrytykował  w tym symultanicznym, internacjonalistycznym interview  niektóre państwa Europy Środkowej. W wersji "Gazety Wyborczej", jawnie wrogiej rządom Prawa i Sprawiedliwości, imiennie wskazano na Polskę. Macron, jak starotestamentowy prorok grzmiał o wszelkich politycznych konsekwencjach  za łamanie  unijnych reguł. Łukasz Jurczyszyn w analizie zamieszczonej na portalu Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych zauważył przytomnie, że "w wywiadzie prezydent Macron używa mylącego pojęcia Europy Wschodniej, stosując je zarówno w odniesieniu do członków UE, takich jak Polska, jak i do Ukrainy. Cel tego zabiegu jest polityczny: chodzi o przeciwstawienie zachodu Europy, zmotywowanego do reform UE, jej wschodniej części, która ‘odwraca się plecami’ od UE i nie chce uczestniczyć w proponowanych zmianach. Z jednej strony komunikat ten jest adresowany do społeczeństw zachodnich, w których krytyka wobec Polski i Węgier znajduje chętnych słuchaczy. Z drugiej strony jest jednak antagonizującym sygnałem wobec państw V4 i jej sąsiadów. Może wskazywać na narastające konflikty i podziały między Francją a państwami regionu." Analityk PISM zwrócił jednak uwagę na ważne spotkanie w przyszłości. "(...) na sierpień br. w Paryżu zaplanowany jest szczyt Trójkąta Weimarskiego, co wydaje się potwierdzać, że przywódcy Polski i Francji wykazują wolę przekroczenia różnic, które klarownie zarysowane są w treści wywiadu z Macronem." Dodajmy jednak, że wcześniej dojdzie do innej ważnej deklaracji, wyraźnie  zagrażającej naszemu regionowi Unii Europejskiej. Jak zauważa w cytowanym już przeze mnie tekście korespondentka RMF FM Katarzyna Szymańska Borginon: "Francja i Niemcy przedstawią plan wspólnych działań do 2027 roku, który zostanie zaproponowany także innym krajom Unii Europejskiej. Chodzi o nowy napęd dla Unii Europejskiej. Zarys tego planu zostanie upubliczniony już 13 lipca w Paryżu, gdzie dojdzie do wspólnego posiedzenia rady ministrów Niemiec i Francji."

Dziennikarka naszego radia pisze wprawdzie, że w teorii to ma być program reformy Wspólnoty, plan który nikogo nie wyklucza. W kolejnym zdaniu czytamy, że to jednak tylko takie dyplomatyczne bla, bla, bla. Szymańska-Borginon donosi bowiem o poważnych obawach, że Niemcy i Francja chcą wywrzeć presję na opornych krajach i narzucić reszcie UE własną wizję jednoczącej się Europy. W grę - co trzeba podkreślić- wchodzą praktycznie wszystkie dziedziny "od migracji przez obronę, bezpieczeństwo granic do edukacji." W swoim podsumowaniu zwrócę uwagę na fakt, że także na poziomie rodzącej się, według mnie bardzo groźnej dla Polski, eurofederacji pojawiają się groźne przejawy gnozy politycznej.  Chodzi mi o wyraźny podział, dualizm polityczno-społeczny, rozróżnienie na elitę Wiedzących, obdarzonych "boską" intuicją, oraz niższą kastę pozbawioną tej intuicyjnej Wiedzy. To się rozgrywa zarówno na poziomie pozapaństwowej, biurokratycznej  struktury rządzenia i zarządzania tak zwaną Wspólnotą, jak i hierarchicznym układem poszczególnych unijnych państw.

4. Wiedzący wizjonerzy kontra ta straszna tłuszcza, ten tak głupi tłum

Etap unijnego "postępu" w jego najnowszych przejawach zwykło się przedstawiać w tekstach europejskich konserwatystów, piewców mitycznych Ojców Założycieli, jako zdradę pierwotnych zasad, na których Wspólnota została ufundowana.  Obrońcy chrześcijańskich wartości, uniwersalizmu spod znaku Krzyża, są uważani za groźnych radykałów. A przecież zgodnie z łacińskim rdzeniem "radix" znaczy korzeń, a więc tym fundamentalistom przypominającym fundamenty Wspólnej Europy chodzi o przywołanie chrześcijańskich korzeni,  duchowego i religijnego dziedzictwa naszego kontynentu!

Dziś jednak stery w Unii Europejskiej przejęli współcześni wyznawcy zdrady tych wartości, niby członkowie manichejskiej sekty kainitów, z ich planami przypominającymi wydźwięk "Ewangelii Judasza". Tym właśnie staje się "Emmangelia" czyli program uzurpatorskiego, antyeuropejskiego po prawdzie,  niemiecko-francuskiego  tandemu z Berliża - kanclerz Angeli Merkel oraz prezydenta Emmanuela Macrona. To Oni uznali się za wybrańców europejskiego Ducha Dziejów, a właściwie Ona a za Nią - On. Angela Merkel - symboliczna postać europejskiego imperializmu, neokomunizmu w jednym Państwie Europa - jest jak późna uczennica dziewiętnastowiecznego filozofa idealistycznego   Georga Wilhelma Friedricha Hegla. Merkel jest jak pruska konserwatystka, która heglowską ideę scentralizowanego państwa nacjonalistycznego wywindowała na wyższy dziejowy poziom. To projekt jednego, lokalnego Imperium Europejskiego pod wodzą Niemiec oraz Francji, jak udomowiony polityczny zwierzak trzymanej ściśle na wodzy.  To nowa koncepcja heglowskiej historiozofii-  odysei Ducha Świata (Weltgeist). Jak kiedyś Prusy dla niemieckich konserwatystów, tak dzisiaj Niemieckie Stany Zjednoczone Europy mają stanowić swoiste zwieńczenie dziejów. Zadam zatem proste pytanie.

Do czego się zbliża ta Unia Berliża?

W mojej opinii to kolejna wersja utopii o charakterze mistyczno-magicznym. Eric Voegelin pisząc o Heglu, zauważył, że jego postawa jako autora filozofii dziejów charakteryzuje się  zagadkową dumą z bycia swoistym magiem, szamanem czasu, wieszczem dziejów.  "Hegel mówi o swym systemie nauk jako o próbie znalezienia ‘magicznych słów’ (‘zauberworte’) oraz ‘magicznej mocy’ (‘zauberkraft’), czynników, które zdeterminowałyby przyszły bieg historii, poprzez podnoszenie świadomości do stanu perfekcji."  Czyż nie zachowują się jak prorocy liderzy w rodzaju Angeli Merkel, antycypując przyszły bieg wydarzeń poprzez arbitralne zapraszanie afrykańskich i azjatyckich imigrantów w imieniu całej Europy? Przypominam słynny slogan  Merkel "Możemy to zrobić!" ("Wir schaffen das!“). Czy te trzy wyrazy nie były aby właśnie heglowskimi z ducha "magicznymi słowami" ("zauberworte")? Tę szamańską formułkę niemiecka kanclerz wypowiedziała - przypomnę-  w odniesieniu do kryzysu uchodźców w Europie na konferencji prasowej w dniu 31 sierpnia 2015 roku i od tego czasu w mediach i w debacie politycznej powtarzana jest ta czarnoksięska mantra. Uznano to propagandowe hasło, za werbalny rdzeń "nowej kultury powitania". Sama Merkel recytowała ten refren wiele razy. Albowiem Ona wie lepiej! Ona zna przyszłość! Ona trzyma w dłoniach karty wróżebnego Tarota! 

Gilles Quispel w "Gnozie" przytacza podstawowe symptomy tej starożytnej herezji, które pozwalają na intrygujące spojrzenie na współczesną strategię butnych euroimperialistów z Berliża. Gnoza jest dostępna tylko tym nielicznym wybranym, którzy posiadają Nous. Nous to świadomość nosząca w sobie idee, które są praobrazami odbitymi w przemijającym świecie. Tłum nie rozumie gnostyka. "Wyczuwamy w tym wieczny konflikt pomiędzy człowiekiem obdarzonym intuicją a społeczeństwem.

Tego rodzaju ludzie, natury wrażliwe i obdarzone intuicją, widzą to, czego właśnie inni nie widzą. Aż nazbyt wielu uznaje to za urojenia wizjonera. Jednakże gnostyk wie lepiej. Ma w sobie coś bardzo realnego, jakiś organ, coś w rodzaju odbiornika fal krótkich, które znajdują się w kosmosie, a pochodzą z innego świata. Często niestety zapomina on uziemić swoją antenę, tak że niewtajemniczonym może się wydawać, że audycja jest zakłócana i mogą słuchać kosmicznych i nadziemskich symfonii jakby trochę przytłumionych. Niekiedy zdarza się, że stacja zakłócająca czyni odbiór audycji nieznośnym. Mimo to każdy powinien przyznać, że gnostyk ma odbiornik, niedostępny dla innych. Sam gnostyk jest z tego bardzo dumny i nazywa swój aparat terminem filozoficznym ‘nous’. Termin ten można przetłumaczyć jako nadświadomość, wyższą świadomość, jasnowidzenie, a najtrafniej - intuicję." Czyż ten obrazowy opis Quispela nie pasuje do aktualnej "elity", współczesnej neokomunistycznej kasty wybrańców, członków masońskich lóż i innych eksperckich stowarzyszeń?

Czy  to nie głęboka, pozaracjonalna intuicja, kazała wbrew ekonomicznemu realizmowi wprowadzić walutę euro na absurdalnych zasadach? Czyż to nie gnostycki Nous, czyli "specjalny nos", pozwala zwąchać się razem rasowym euro-psom, które odganiają potem kundli od brukselskiej miski? Kim jest ten najmłodszy salonowy piesek, wychuchany, wydmuchany, nadmuchany czarny pudel z Berlina, którego na spacery wyprowadza poddana Goethe’ańskiego Mefista - Frau Faust, antyteza świętej Faustyny - kanclerz Merkel? Zajrzymy do kuchni politycznej alchemii, w której retortach hoduje się europejskiego homunkulusa.         

5. Gnostycki Golem czyli wirtualne widmo globalistów

Czytam znakomitą analizę postaci nowego lidera Francji. Autorem tekstu zatytułowanego "Emmanuel Macron: sztuczny twór i marionetka" jest Guillaume Faye. Ten radykalnie prawicowy myśliciel, dziennikarz i pisarz nowego prezydenta określa  mianem "artefaktu", czyli wykreowanego obiektu, który zastępuje realną rzeczywistość. Tekst został zilustrowany złośliwą fotografią. Na zdjęciu podpisanym "Macron razem z bliskim krewnym ze swego rodzeństwa" widzimy prezydenta Francji podziwiającego robota w bejsbolówce i przeciwsłonecznych okularach, który mechanicznie pozdrawia sztuczną ręką swego wyborczego "cyber-brata".  To dla mnie współczesna odsłona gnostyckiej alchemii, przypominająca lepienie z gliny i ożywianie żydowskiego Golema z miasta Pragi, opisane w powieści Gustava Meyrinka;  albo  też tworzenie homunkulusa -małego człowieczka, którego w średniowieczu alchemicy próbowali sztucznie sprowadzić na świat, co z kolei odmalował w "Fauście" Johann Wolfgang von Goethe.

A skoro mowa o alchemii politycznej elekcji, sam też pisałem o takiej androidyzacji liderów w mojej wizji przyszłych wyborów.Taka kreacja, Golem podmieniający prawdziwych przywódców z krwi i kości, to byt o zakłóconej naturze - przypomina Guillaume Faye. Z kolei marionetka to postać w show, która kierowana jest zewnętrzną wolą. Faye podejrzewa, że do Emmanuela Macrona pasują obydwie te definicje. Medialna strategia nowego lidera nad Sekwaną przypomina eksplozje sztucznych ogni. Przy czym ta "sztuczność",  akcentowana dodatkowo w języku polskim, jeszcze lepiej oddaje charakter werbalnych fajerwerków.  Macron jak zimny ogień tylko błyszczy, nic więcej. Ten nowy produkt wylansowany przez mainstream na "politycznego zbawiciela Francji i Europy" jest jak pusty chochoł, kolejny z całego zbioru lewicowo-liberalnych "wydrążonych ludzi" ze słynnego poematu T.S. Eliota,  polityków typu Baracka Obamy czy Donalda Tuska. Faye pisze wprost, że kreatorami Macrona są ideologiczne siły i finansowe kręgi. To one wystrugały tego liberalnego Pinokia tylko po to, aby zneutralizował francuskich tradycjonalistów i konserwatystów zagrażających mondialistycznej elicie.

W opinii prawicowego myśliciela, Macron został wymyślony po to, aby znieczulić Francuzów na postępującą dekadencję, aby destrukcja Francji zyskała twarz uśmiechniętego, młodego dandysa. Od siebie dodałbym inne, witkacowskie z ducha, przezwisko; dla mnie nowy "mesjasz"  Francji to polityczny i ideologiczny "dansing bubek". Ponadto, jak przewiduje Guillaume Faye, równie fałszywy okaże się wkrótce deklarowany przez Macrona ekonomiczny "liberalizm", wokół którego panuje wyraźna zgoda we Francji, państwie w praktyce komunistycznym, z bezrobociem dwukrotnie wyższym niż w państwach sąsiednich. "Nowy przywódca Francuzów wymięknie w konfrontacji z reformami. Będzie zbyt strachliwy, by podjąć walkę." - Prorokuje autor artykułu "Emmanuel Macron: sztuczny twór i marionetka" na portalu radykalnej światowej prawicy www.counter-currents.com.

Faye dokładnie analizuje "operację Macron" przeprowadzoną przez finansowe i medialne sieci. Dociekliwy autor cytuje francuskiego dziennikarza  Guillaume’a Tabarda, który na łamach dziennika  "Le Figaro" nazwał wybór tego mdłego działacza do Pałacu Elizejskiego mianem "najbardziej zaskakującego pokerowego zagrania w politycznej historii Francji". W każdym razie było to dobrze przygotowane, a przeprowadzone za pomocą "egzekucji" konserwatywnego kandydata  François Fillona przez stronniczy i upolityczniony system sądowy lojalny wobec Macrona, który -warto przypomnieć- był ministrem finansów Hollande'a. Medialny mainstream popadł w ekstazę - albo udaje - rozpływając się nad tym meteorem, najmłodszym Prezydentem Republiki. Pod niebiosa wynoszą tego trzydziestodziewięciolatka! Nie mogą się nachwalić założyciela partii "En Marche!" ("Naprzód!"),  która zmieniła nazwę na "La République En Marche," LREM ("Republika Naprzód!). To ugrupowanie - jak podkreśla Faye- już chwali się dwustu trzydziestoma tysiącami członków, co jest zdaniem prawicowego myśliciela mocno napompowaną liczbą. Prawdą jest jednak, że stronnictwo  Macrona upokorzyło zarówno socjalistów jak i prawicę. Guillaume Faye nie ma jednak wątpliwości, że to nie jest efektem jakiegoś cudu. To była operacja finansowa na szeroką skalę, przygotowywana potajemnie już od 2014 roku, a mającą na celu wybór sługi i rzecznika wiodących środowisk kosmopolitycznych i międzynarodowych oligarchów sprzymierzonych ... z lobby muzułmańskim.

Jednym z "pompujących" Emmanuela Marcona jest modowy oligarcha i współwłaściciel dziennika "Le Monde"  Pierre Bergé . Jest on współzałożycielem domu mody Yves Saint Laurent SAS i niegdyś partnerem życiowym oraz biznesowym zmarłego projektanta mody Yves'a Saint Laurent. Jak ocenia Faye wszyscy wielcy wybrali Macrona jako swojego konia trojańskiego do zdobycia fortecy Francji i wyeliminowania ("populistycznego" czyli  po prostu "popularnego") Frontu Narodowego, który jest przedstawiany jako faszystowskie zagrożenie. Zdaniem Faye partia Marine Le Pen została osłabiona przez "agenta" Floriana Philippota, który w 2011 roku został dyrektorem strategicznym kampanii prezydenckiej Marine Le Pen, a rok później rzecznikiem  koalicji ugrupowań politycznych skupionych wokół Frontu Narodowego. Dodajmy, że babcia Philippota była z pochodzenia Polką, a znalazła się we Francji, gdy miała zaledwie 2 latka. W 2014 roku Florian Philippot stał się bohaterem seks-skandalu. Pismo "Closer" opublikowało jego zdjęcia z partnerem. Przyznał się wtedy, że jest homoseksualistą. Jednak zdaniem Guillaume’a Faye o klęsce FN zdecydował raczej jego kontrproduktywny program.

Macron jest politycznie nieokreślony - twierdzi Faye. Zdaniem analityka, absolutnie nie można powiedzieć o nim, że jest  "liberalny". "Poglądy ekonomiczne nie są najważniejsze dla tych, którzy go stworzyli: liczy się jego polityczna orientacja o kosmopolitycznym i islamofilskim charakterze." - podkreśla autor artykułu.  Macron i jego lobby są produktem zakrojonej na szeroką  skalę, międzynarodowej operacji finansowej. Ta operacja była po stokroć bardziej wątpliwa i nieprzejrzysta niż drobne krętactwa Fillona, ściganego za drobiazgi przez upolitycznione sądownictwo. Fillon był symbolem prowincjonalnej i katolickiej Francji, która jest znienawidzona tak samo jak zdeklasowana i proletariacka Francja, głosująca na Front Narodowy. To dwie etniczne grupy francuskie, które są pogardzane przez kosmopolityczną oligarchię finansującą Macrona i którą on sam reprezentuje. Emmanuel Macron, polityczny meteor, który rozbłysnął na politycznym niebie Francji, potrzebował kosmicznych pieniędzy, astronomicznych sum. Były one po prostu konieczne do przeprowadzenia tak spektakularnej spektakularnej, prowadzonej przez kilka lat kampanii. Jednak ani "Le Canard enchaîné" (satyryczna gazeta "śledcza"], ani francuskie sądy nie poważą się na lustrację finansowych fundamentów sukcesu Macrona. W opinii autora tłumaczonego przeze mnie tekstu, ten pieszczoszek mainstreamu ma o wiele więcej możliwości zastraszania i o wiele mocniejszych przyjaciół niż Monsieur Fillon.

Czy słowa Gauillaume’a Faye, jednego z najważniejszych teoretyków francuskiej Nowej Prawicy, nie są kolejną istotną przesłanką, aby współczesne społeczeństwa w Europie (i nie tylko na naszym kontynencie) postrzegać w kategoriach politycznej gnozy? Ja - prawicowiec, pogardzający teorią Karola Marksa, jej XX-wiecznymi ludobójczymi spadkobiercami, oraz późniejszymi reformistami, reformatorami i innymi heretykami- nie zamierzam obecnego podziału społecznego opisywać w kategoriach marksistowskich. To dlatego w moim cyklu gonzo-gnozo, żarliwym kolażowym reportażu z ważnych bieżących wydarzeń, postanowiłem posługiwać się pojęciową siatką Erika Voegelina.   Macron, tak jak Merkel i im podobni szamani postpolityki, czarują publikę swoimi magicznymi zwrotami (‘zauberworte’). Jedno z takich  wyrażeń powtarzanych przez francuskiego  robota od politycznej roboty to "powiem jasno", co akurat oznacza dokładnie odwrotnie. "Macronizm" - zdaniem Faye- jest nieprzejrzystym synkretyzmem, zlepkiem pomysłów, który, co zabawne, porównuje się z jednoczącym Francuzów gaullizmem. Emmanuel Macron w swoich wypowiedziach jest niejasny i niejednoznaczny, na jakikolwiek temat by się nie wypowiadał. W taki sposób traktuje problematykę związaną z wysoką polityką. Zwykle pojawia się tylko na chwilę z jakąś błyskotliwą wstawką, małą dawką słów. Jednak to wystarczy  w naszym  społeczeństwie spektaklu. Tu właśnie liczy się pustka, powierzchowność i szołmeństwo. To one   wygrywają z realną, racjonalną polityką i prawdziwymi refleksjami. Macron zgodnie ze sloganami starej lewicy przedstawia się jako "postępowy" w kontraście do "reakcjonistów".  Oto staroświecki młody człowiek, który przywraca wiarę. Jest klarownym produktem przeciętnych elit - z pewnością inteligentnych, ale pozbawionych zarówno charakteru, jak i przekonań. Idea "całkowitej reorganizacji życia politycznego" w ustach Macrona brzmi jak żart. Nazwa ugrupowania Macrona "En Marche!" ("Naprzód!") oznacza coś przeciwnego: "Pozostań, tam gdzie jesteś!". Stagnacja, minimalistyczny lub oszukańczy reformizm to znak towarowy Macrona. Faye dosadnie nazywa te całe "reformy" mysimi gówienkami. Na tyle go było stać, gdy był ministrem w  socjalistycznym rządzie. On po prostu perfekcyjnie reprezentuje System: genialna komunikacja, nędzne działania i takie same rezultaty.  Większość kontrolowanych francuskich mediów (których reprezentanci odważyli skrytykować  za "putinizm" swoich rosyjskich kolegów!- zauważa z ironią Faye ) przedstawiają Emmanuela Macrona  jako "prezydenta patriotów przeciwstawiających się  nacjonalistycznym zagrożeniom". "Czy patriotą jest człowiek, który twierdzi, że nie ma francuskiej kultury, ale tylko ‘kultura we Francji’?" - pyta z przekąsem prawicowy myśliciel. I nie jest to pytanie retoryczne, ani we Francji, którą opisuje Faye, ani w Polsce, w której tłumaczę jego świetny tekst. 

Macron prezentuje samego siebie jako lidera jednoczącego lewą i prawą stronę sceny politycznej. Jednak w praktyce to ktoś w rodzaju politycznego zamiatacza ulic od jednego krawężnika do drugiego. Jest on syntezą starego systemu, od aparatczykowskiej lewicy do wielkiego biznesu. To są właściwie dwie strony tej samej monety, jej awers i rewers. Emmanuel Macron jednoczy ... już zjednoczoną oligarchię - diagnozuje Guillame Faye. Jednak najbardziej złowieszczo brzmi tytuł następnego rozdziału jego znakomitej analizy: "Macron jako agent imigranckiej inwazji i islamizacji". 

Autorowi artykułu, reprezentującego radykalną prawicę, bardzo nie spodobało się oświadczenie Macrona w Algierii, gdzie oskarżył on swój kraj o "zbrodnie przeciwko ludzkości" w czasach kolonializmu. Faye uznał to za gest człowieka pozbawionego honoru, ale przyznał jednocześnie, że takie publiczne wypowiedzi napędziły Macronowi głosy francuskich muzułmanów. Publicysta zauważył też dziwną tolerancję wobec muzułmańskiego terroru chrakteryzującą jednego z członków sztabu lidera partii "Naprzód!". Działacz ten odmówił potępienia islamskiego terroryzmu. Jeśli chodzi o imigrację i islamizację, Macron będzie prawdopodobnie bardziej liberalny niż jego poprzednicy. Wydaje się obojętny w obliczu tych fatalnych procesów dla Francji, a nawet zdaje się im sprzyjać. Przy okazji Faye przytacza - pozorne dla mnie- paradoksy. Otóż Francis Kalifat szef CRIF (głównej organizacji żydowskiej we Francji), przeciwnik Frontu Narodowego, wezwał członków stowarzyszenia do głosowania na Macrona, mimo że tego kandydata wspierał UOIF. Ów Związek Organizacji Islamskich Francji to  nieuznawane islamistyczne i antysemickie stowarzyszenie, wzywające do zniszczenia Izraela. UOIF jest finansowany przez Arabię ​Saudyjską, pozostaje jednym z głównych kół zamachowych w islamizacji Europy i bardzo niechętnie potępia terroryzm dżihadystów. Zdaniem Guillaume’a Faye samobójcza sprzeczność charakteryzuje  szefa CRIF Francisa Kalifata, który jest autorytetem dla francuskich Żydów. (Swoją drogą, jakże znaczące nazwisko nosi ten Żyd - Kalifat!) Podobnie jak inni przywódcy żydowscy, Kalifat, podobnie jak jego chrześcijańscy odpowiednicy, jest ofiarą autodestrukcyjnej naiwności wobec islamu. Chyba, że ​​wszystko jest tu wykalkulowane. - zastanawia się Guillaume Faye. Ale zaraz dodaje, że nawet jeżeli w tym szaleństwie jest jakaś metoda, to jest ona bardzo ryzykowna. W każdym razie Emmanuel Macron był kandydatem wspieranym przez przeważającą większość wyborców- muzułmanów. To jest ten polityk, którego islamiści wolą. To jest normalne - konstatuje autor -  w programie tego polityka nie ma nic, co mogłoby powstrzymać, a nawet spowolnić inwazję imigrantów. Bo wszystko jest w niej drogą do cywilizacyjnego ubogacenia. 

Na koniec anegdotka z rozdziału tekstu Guillaume’a Faye zatytułowanego tak jak słynna powieść Michela Houellebecqa - "Soumission" ("Uległość").  Premier Édouard Philippe, jak pisze Faye jeden ze "zmacronizowanych" działaczy ugrupowania Republikanie, jest fałszywym zwolennikiem sekularyzacji państwa i prawdziwym islamofilskim "dhimmi"  ("uległym"). Autor nawiązuje tu do arabskiej nazwy niemuzułmańskich mieszkańców krain pod panowaniem islamu. (W Wikipedii czytamy, że "nazwa ta pochodzi od zimma, czyli pakt. Zgodnie z Koranem poganie mieli wybór nawrócić się lub zginąć. Wyjątek zrobiono dla Ludów Księgi. Muzułmanie na podbitych przez siebie ziemiach tolerowali ich obecność.).  Édouard Philippe jako burmistrz Hawru w 2012 r. nakazał wyrzucenie ośmiu tysięcy pięciuset deserów ze szkół, ponieważ zawierały tłuszcz wieprzowy. Philippe z tchórzostwa poddał się szariatowi i nakłonił nie-muzułmańskie dzieci do spożywania jedzenia halal czyli dozwolonego przez Koran. Czy i w Polsce chcemy takich decyzji, zamiast debat o drożdżówkach  w stołówkach. To wydaje się wciąż egzotyczne, ale niestety takie tematy rosną nam jak na drożdżach.