Czytam Primo Leviego. Czytanie inne niż co dzień. To nie jest zwykłe wodzenie wzrokiem za wzorami z czarnych czcionek , układającymi się w wyrazy, zdania i rozdziały. To jak modlitwa za zmarłych, lektura ku pamięci. Czcić pamięć i pamiętać - dwa zdania, dwa przykazania. To po to wspominam tę książkę żydowskiego pisarza z Turynu, który miał szczęście i nieszczęście przeżyć piekło: Auschwitz.

"Rozejm" : ostatnia powieść pisarza, moment wyzwolenia, gdy rosyjscy żołnierze wchodzą do obozu; okres przejściowy, jak dantejskie Limbo; są u Leviego odwołania do "Inferna" "Boskiej Komedii", są komentarze filozoficzne, uderzające w samo sedno, w fałsz pięknych ideologii o cywilizowanej Europie; to jednak już dobrze znam, choćby z tak ważnych dla nas Polaków książek Tadeusza Borowskiego; największe wrażenie robią na mnie proste obrazy Leviego, niemal reportażowo uchwycone zdarzenia oraz opisy postaci; to jak obozowy szkicownik, bogaty zbiór portretów i scen na najbardziej ubogiej, zdegradowanej materii, pełen rysunków węglem na tekturze, skrawkach gazet, na oderwanych deseczkach, na czym się tylko da; wbijają się w umysł koszmarne wizerunki dziecięce, maleńcy ludzie , ludziki, o ciałkach pięciolatków i kamiennych twarzyczkach starców; poraża scena z krową przyprowadzoną za druty tuż po wyzwoleniu obozu w geście pomocy zza drutów, zwierzę zabite natychmiast, rozebrane, wypatroszone, i błyskawicznie zjedzone przez oszalałych z głodu byłych więźniów; moje nieustające zdumienie obrazami Polski w tym dziwnym przejściowym okresie, ni to wojnie ni pokoju; dobrze znane nazwy miast i miejscowości- Kraków, Katowice, Szczakowa- i całkowicie egzotyczny świat, wieża Babel, pełna ludzi-nomadów, pielgrzymów z nikąd do nikąd, z obozów i więzień Hitlera do widm uśmierconych ojczyzn; cały czas podczas czytania pulsuje mi w głowie myśl: "Boże, jacy ci ludzie byli serio, jak ważne i poważne było wówczas życie, w każdym jego przejawie, w porównaniu z naszymi, beznadziejnie głupimi czasami!" Zapamiętam do końca postać Mordo Nahuma, greckiego Żyda rudego jak biblijny Ezaw , mocarza duchowego, króla życia, człowieka, który "handlował wszystkim ze wszystkimi". Mordo był pełen Wiedzy i Władzy nad ludźmi, przymiotów pisanych koniecznie wielkimi literami; tej Wiedzy nie można sobie bowiem przyswoić na żadnym zachodnim uniwersytecie, tej Władzy nie zdobywa się w wyniku cywilizowanych procedur demokratycznych. Scena wędrówki zimą po opuszczeniu wagonu, który w żółwim tempie zmierzał do wymarzonego Krakowa: śnieg, mróz ostry jak dziś, narrator i Nahum - piechotą do dalekiego miasta; ten pierwszy nosi lekkie skórzane buciki, jak mówi, podobne do tych, jakie nosili przed wojną księża w opuszczonych przez niego Włoszech; po krótkiej wędrówce w ekstremalnych, zimowych warunkach, buciki się rozsypują; bohater próbuje je jakoś łatać drutem znalezionym po drodze; pogardliwe spojrzenia i uwagi rzucane przez Mordo; "Kto nie zadbał o buty dla siebie, jest najgłupszym człowiekiem pod słońcem. Bo ten, kto ma buty, może szukać dla siebie pożywienia. Kto ma jedzenie a nie ma butów, zginie, bo jedzenie się skończy a bez butów zimą nie można go będzie zdobywać." Ten grecki Żyd przypominał mi podczas lektury jakiegoś maga-oszusta w stylu słynnego Ormianina Georgija Gurdżijewa, praktyka i trickstera czyli herosa-hochsztaplera. W powieści Leviego będącej dwudziestowieczną odyseją, opisem tułaczki ludzi wyzwolonych z jednej nihilistycznej Otchłani do drugiej Pustki nicości, momenty mrożące krew w żyłach przeplatają się z pogodnymi, humorystycznymi opisami a nawet dowcipami; jak ten o wszach z charakterystyczną czerwoną plamką; Levi przytacza polski "kawał", że gdyby tę wesz zobaczyć w zbliżeniu, to można byłoby na tej plamce dostrzec miniaturowe sowieckie symbole: maleńki sierp i młot; albo zabawna scenka z kupowaniem kury w zagrodzie rosyjskich chłopów; próby "przypominania" sobie jak może brzmieć słowo "kura" w mowie tych obcych Słowian, którzy przecież należą do naszej wspólnej rodziny - indoeuropejskiej rodziny językowej; trzeba odprawić śmieszny ptasi taniec, zagdakać po włosku, pogrzebać nogą w ziemi a nawet "znieść" jajko, aż w końcu mała "eureka!" - "kura" to jest "kurica"; dwaj byli więźniowie po chwili pochłaniają z triumfem kurze mięso, gołymi rękami i nie na talerzach, bo te przehandlowali . Rosjanie "kupili" od nich za kurę talerze czyli "tariełki". Czytam "Rozejm" Primo Leviego i jakby bardziej świadomie: ubieram się, jem, chodzę, rozmawiam. Przynajmniej dziś. Dwudziestego siódmego stycznia dwa tysiące dziesiątego roku. Sześćdziesiąt pięć lat po. Po?