„American War”- powieściowy debiut Omara El Akkada – nosi w polskim przekładzie tytuł „Ameryka w ogniu”. Brzmi to bardziej filmowo, jakby w nawiązaniu do słynnego filmu - „Missisipi w ogniu”. Jednak w powieści nie chodzi o ten żywioł. To apokalipsa wody - potop, który połyka całe połacie lądu. Chociaż, tak naprawdę, fabułę książki stanowi wojna ludzi – nowa wojna secesyjna, rozgrywająca się dwa wieki po tej pierwszej – historycznej, znów dzieląc na wrogie watahy północne i południowe stany Ameryki. „Ameryka w ogniu” to wizja.

Powieść rozgrywa się na dwóch planach. Pierwszy to fikcyjna Historia przez wielkie H, ta "zerwana z łańcucha", dzika wersja przyszłych zdarzeń, z apokaliptycznym scenariuszem rozpadem amerykańskiego imperium i narodzinami nowego, o arabskiej nazwie Bouazizi. Światem rządzą wojenne anty-reguły, w powietrzu latają złowieszcze "ptaki" - drony zrzucające bomby, następują krwawe masakry obozów dla uchodźców, ludzi dziesiątkuje plaga wywołana przy pomocy bomby biologicznej, a globalne ocieplenie wywołuje nieodwracalne zmiany w środowisku naturalnym. W tej scenerii globalnego i lokalnego teatru wojennego rozgrywają się mikrohistorie. Snują się osobiste losy bohaterów, na czele z Sarat, niezwykłą, zuchwałą, rogatą dziewczynką -chłopczycą , a potem już dojrzałą kobietą wprzęgniętą w terrorystyczny kierat. Z zapartym tchem śledziłem jej pogmatwane perypetie.

Teraz jednak wstrzymuję recenzencki oddech, po pierwsze, żeby nie zdradzać za wiele, a po drugie, zamilknę, by oddać głos autorowi "American War". Dzięki Maksymilianowi Lawerze z Grupy Wydawniczej Foksal mogłem porozmawiać z pisarzem o skomplikowanych korzeniach.                                 

Bogdan Zalewski: Omar El Akkad jest dzisiaj moim gościem. Jak się pan ma?

Omar El Akkad:  Dobrze, a pan?

Również, dziękuję. Bardzo się cieszę, że mogę pana gościć w naszym programie. Witam w radiu RMF FM.

Bardzo dziękuję.     

Jest pan dziennikarzem i pisarzem. Urodził się pan w Kairze, stolicy Egiptu, ale potem przeniósł się pan do Kanady. Niech pan opowie trochę polskim słuchaczom o swoim życiu. Ma pan 36 lat, prawda? 

Tak. Urodziłem się w Egipcie, ale potem w połowie lat osiemdziesiątych w gospodarce było tam naprawdę źle, więc mój ojciec szukał pracy gdzie indziej. I znalazł robotę w Katarze w Zatoce Perskiej. Katar w tym czasie zaczął odkrywać wielkie zasoby gazu i ropy, więc po prostu potrzebowali tam pracowników. Ponieważ populacja była tam bardzo mała. I tak przeprowadziliśmy się do Kataru. Spędziłem tam jedenaście lat mojego życia, zanim wyemigrowaliśmy do Kanady. Zamieszkałem tu, kiedy miałem szesnaście lat. Studiowałem na uniwersytecie. Po skończonych studiach dostałem pracę w kanadyjskiej gazecie "The Global Mail" i pozostałem tam przez następne dziesięć lat, aż do czasu, gdy sprzedałem swoją powieść. I wtedy porzuciłem dziennikarstwo. To było jakieś dwa lata temu.           

Fani dobrej literatury mogą przeczytać pana powieść zatytułowaną "Ameryka w ogniu". To bardzo oryginalna wizja amerykańskiej Wojny Secesyjnej w przyszłości. Czy to jest proroctwo? Czy jest pan prorokiem apokalipsy?

(Śmiech). Mój Boże, mam nadzieję, że nie. Zacząłem pisać tę książkę w lecie 2014 roku i postawiłem ostatnią kropkę w rękopisie prawie dokładnie rok później - latem 2015. Jednak trzy tygodnie po tym, jak skończyłem manuskrypt, Donald Trump ogłosił, że startuje w wyborach prezydenckich. Książka wyszła w kwietniu zeszłego roku, trzy czy cztery miesiące po tym, jak Ameryka weszła w okres rządów administracji Trumpa. Tak więc kontekst, w którym ta książka była napisana, bardzo się różni od kontekstu, w którym została opublikowana. Nigdy nie zamierzałem prorokować, co się wydarzy w Stanach Zjednoczonych. W ogóle nie miałem takich intencji. To bardzo dziwne znaleźć się teraz w sytuacji, gdy wielu czytelników, szczególnie w Ameryce, wydaje się myśleć, że ja próbuję przewidzieć przyszłość, że staram się przewidzieć w jaki sposób imperium amerykańskie mogłoby upaść. To mnie w ogóle nie interesowało, kiedy pisałem książkę. Jedyną intencją było zebranie rzeczy, które już się wydarzyły ludziom po drugiej stronie planety. Nie wymyśliłem zabijania przy pomocy dronów, tych wszystkich obozów dla uchodźców, tortur podtapiania i tym podobnych. Jedyne, co zrobiłem, to wziąłem pod uwagę rzeczy, które wydarzają się po drugiej stronie planety i doprowadziłem do tego, by zdarzyły się w Ameryce. Chodzi o to, żeby było trudno odwrócić wzrok od tego typu historii. Jednak sytuacja była taka, że książka pojawiła się w momencie, w którym wielu Amerykanów zastanawiało się nad przyszłością kraju, o tym jak kraj może się rozpaść. I dlatego pomyśleli, że zamierzeniem tej powieści było być może to przewidzieć. Jednak to oczywiście nie było kwestią, o której myślałem, kiedy pisałem tę książkę.       

Wspomniał pan Donalda Trumpa. Jak głębokie są w pana opinii społeczne, polityczne i ekonomiczne podziały w USA? Czy mogą one w przyszłości doprowadzić do nowej wojny domowej? 

Wie pan, trudno powiedzieć, czy to doprowadzi do nowej wojny secesyjnej, bo moim zdaniem ta stara nigdy się nie zakończyła. To kraj w którym wciąż jest o wiele więcej pomników i monumentów tych postaci, które stały za niewolnictwem niż jego ofiar. Uda się pan gdziekolwiek na Południe i ujrzy pan pomniki ludzi, którzy przegrali pierwszą wojnę secesyjną. Są czczeni jak bohaterowie. To trudne myśleć o drogiej wojnie secesyjnej w Ameryce, kiedy pierwsza wciąż się rozgrywa, choć jest to już zimna wojna. Podziały w tym kraju są niewiarygodnie głębokie. Są głębokie na poziomie rasowym. I są obecne w każdym systemie w Ameryce: w wymiarze sprawiedliwości, w systemie bankowym, nawet w infrastrukturze. Mieszkam w mieście Portland w stanie Oregon, przez które przebiega główna autostrada. Celowo zbudowano ją tak, by biegła przez dzielnice Czarnych. Przesiedlono tych ludzi, zmuszono ich do przeprowadzki. Tak więc, wie Pan, te podziały istnieją na każdym poziomie. Są podziały w warunkach życiowych, ekonomiczne nierówności, które są potężne. Są wszędzie dostrzegalne. Jeśli chodzi o administrację Trumpa, to nie tyle chodzi o to, że coś nowego się wydarzyło. Myślę, że wszystkie podziały są znacznie bardziej wykorzystywane, w bardziej rzucający się w oczy sposób. Donald Trump to nie jest ktoś subtelny. On nie udziela skomplikowanych odpowiedzi. Wypowiada to, o czym wielu Amerykanów myśli. Robi to w bardzo prosty, otwarty i głośny sposób, dzięki czemu wychodzą na wierzch rzeczy, których zwykle nie widzimy.       

Konflikt dotyczący zasobów naturalnych, spór wokół tożsamości, cywilizacyjna walka pomiędzy Północą a Południem, kulturalna wojna pomiędzy lewicą i prawicą. Czy to może być przyczyną zderzenia wrogich sił?   

Kiedy wybrałem zmiany klimatyczne jako przyczynę wybuchu drugiej wojny secesyjnej, myślałem wiele o ludzkim uporze. Wie pan, ludzie odmawiają rezygnacji z pewnego stylu życia, z robienia czegoś w określony sposób. Bez jakiejkolwiek przyczyny. Są tylko uparci. Tak więc w książce w przyszłości prawie nikt nie używa gazu i ropy. Świat poszedł dalej, zaczęto stosować energię słoneczną, wiatrową. Dopóki więc rząd federalny Stanów Zjednoczonych nie zdecydował o zakazie stosowania paliw kopalnych, to nie było istotne, ludzie szli z postępem. Aż tu gromada południowych stanów zdecydowała, że pójdzie raczej na wojnę niż się temu podporządkuje. Wyraźnie z powodu uporu. Myślę, że zmiana klimatu w ciągu kilku dekad spowoduje wiele konfliktów na tym świecie. Jedną z przyczyn będzie to, że zmiana klimatyczna kompletnie nie dba o suwerenne granice, narodowe państwa, gdzie jakiś kraj się zaczyna i gdzie się kończy. A my, przynajmniej w najnowszej historii, bardzo kiepsko radzimy sobie z kryzysami, które nie uznają granic. Mamy tendencje do rozpoczynania wojen z takich właśnie powodów. Wybrałem więc zmianę klimatu jako jeden z głównych czynników tej wojny, ponieważ zmiana klimatyczna już w Ameryce występuje. Jest w takich miejscach jak Luizjana, południowa Floryda. Tak więc, to z tego powodu skupiłem się na problemie stosowania paliw kopalnych i na kojarzonych z tym zmianach klimatycznych.                 

W jaki sposób pana dziennikarska praca pomogła panu napisać literackie dzieło, fikcyjną historię?

Dziennikarstwo to była dla mnie nauka, rodzaj edukacji, której nie mógłbym doświadczyć w żaden inny sposób. Mało jest zawodów, które dają ci możliwość podróży w takie miejsca jak Afganistan, by relacjonować przebieg wojny, albo Zatoka Guantanamo, by robić sprawozdania z wojskowych procesów, czy Egipt podczas "arabskiej wiosny". Tak więc pobierałem edukację jako świadek historii- w momencie, kiedy się tworzyła. Po dziesięciu latach takiego życia, zebrałem wiele wspomnień, sporo doświadczeń, których nie oddałbym w  literaturze faktu. Nie mógłbym uwolnić się od tych rzeczy pisząc kolejne dziennikarskie artykuły. Musiałem zbadać możliwości fikcyjnej dekoracji. W oczywisty sposób moja żurnalistyka wpłynęła na książkę. Wiele miejsc akcji ma związek z tym, co widziałem przez lata jako reporter. Wstępny fragment książki rozgrywa się w południowej Luizjanie i jest oparty na historii zmian klimatycznych w tym stanie, który najbardziej w USA cierpi wskutek globalnego ocieplenia. Zmaga się z kryzysem utraty lądu. Woda połyka ląd. Tak więc południowa Luizjana w ciągu kilku wieków przestanie istnieć. Zatonie w Zatoce Meksykańskiej. Zacząłem od dziennikarskiego tekstu na ten temat, a potem zdecydowałem, że włączę go do mojej fikcji literackiej. Wiele rzeczy, które widziałem jako reporter, ostatecznie trafiło do mojej książki.

Mówi pan o swoich doświadczeniach jak dziennikarz. Ale co, jeśli chodzi o styl? Miesza pan różne style: artystyczną prozę i fikcyjne artykuły prasowe, fragmenty kronik i stenogramy politycznych spotkań. Jaki jest cel tej kolażowej metody?

Myślę, że służyło to dwóm celom. Po pierwsze pozwoliło mi to wytłumaczyć świat, w którym rozgrywa się ta historia. Mogłem włączyć do powieści chronologię, fałszywe dokumenty historyczne; coś, co tłumaczyło, co się wydarzyło w ciągu sześćdziesięciu lat prowadzących do fabuły tej powieści. Jej akcję przeniosłem sześćdziesiąt lat w przód. Inną możliwością, jaką mi to dało, było zbadanie idei językowej przemocy, oraz przemocy biurokracji. Wiele tych dokumentów to papiery rządowe; one są zaprojektowane, aby ukryć prawdę. Używają eufemizmów, używają biurokratycznego stylu językowego, niewiele mówiącego wielosłowia. To są sprawy, których doświadczyłem w takich miejscach jak Zatoka Guantanamo. W wojskowych przesłuchaniach nigdy nie używa się określenia "więzień", ponieważ "więzień" ma "wyrok więzienia", a "wyrok więzienia" ma w sobie element skończoności. "Wyrok" nieuchronnie zmierza do końca, finału odsiadywania kary. Oni używają tam w zamian słowa "aresztowany", ponieważ aresztowanego możesz przetrzymywać w nieskończoność. Tak więc takie drobne sprawy, te elementy eufemistycznego, biurokratycznego języka, są rodzajem przemocy. Chciałem więc zbadać, w jaki sposób działa ta przemoc. Zacząłem kreować te fałszywe historyczne dokumenty, jako metodę badawczą. Najpierw czyniłem to na własny użytek, aby po prostu śledzić co się dzieje, potem, mniej więcej w połowie pisania powieści, postanowiłem włączyć te fragmenty do całej historii. I tak to się skończyło.                               

Pańska bohaterka - Sarat - jest wyjątkową dziewczyną i kobietą, od samego początku jest bardzo silna, zdecydowana, odważna, a nawet zuchwała. Spotkał pan podobną postać w swoim życiu?

Wie pan, ona nie jest wzorowana na nikim, kogo znam. I oczywiście nie jest moim odwzorowaniem. Bardzo mało mamy ze sobą wspólnego. Jest odważniejsza ode mnie, jest bardziej ciekawska. Gdybyśmy się kiedykolwiek spotkali, to nie sądzę, żeby mnie bardzo polubiła. Jedyną naprawdę wspólną dla nas cechą, jest brak wiedzy o tym, skąd naprawdę się wywodzimy. Sarat wywodzi się z dwóch różnych kulturalnych środowisk. Kiedy pierwszy raz ją spotykamy, żyje ze swoją rodziną w stoczniowym kontenerze z odzysku w południowej Luizjanie. Mają jedną sąsiadkę, ale nie tworzą z nikim żadnej wspólnoty, nie żyją w rodzinie wielopokoleniowej. I jedną z przyczyn, że umieściłem Sarat w takiej sytuacji, było to, że i ja odczuwałem w podobny sposób. Ponieważ urodziłem się w jednym państwie, dorastałem w innym państwie, jestem obywatelem kolejnego państwa i teraz mieszkam w czwartym państwie. Jestem arabskiej narodowości, Arabem z urodzenia, ale angielski jest moim pierwszym językiem, kulturalnie należę do dwóch różnych środowisk. Jedno, co mamy wspólnego z Sarat, to poczucie bycia niezakotwiczonym, uczucie, że się nie wie, skąd się naprawdę pochodzi. Ale wiele jest książek na ten temat. Wiele powieści jest takich jak historia Sarat, która stara się pojąć, skąd się wywodzi, gdzie pasuje. O tym w dużej mierze jest ta książka.           

Planuje pan kolejną powieść?

Kończę pierwszy szkic czegoś, co mam nadzieję będzie kolejną powieścią. Ale to zupełnie inna książka. Jest znacznie spokojniejsza, o wiele krótsza.

Bardziej realistyczna?

Nie sądzę. Nie jestem pewien. Jest wielka szansa, że ją skończę i zdecyduję. Ale nie chcę na razie nic z nią robić. Staram się nie mówić wiele na jej temat, w razie, gdybym doszedł do wniosku, że jest nic nie warta.

Rozumiem. Był pan kiedykolwiek w Polsce?

Nie. Myślę, że będę miał szansę przyjechać w przyszłym roku, ale jeszcze nie byłem.

Zamierza pan zatem przyjechać do naszego kraju?

Postaram się ze wszystkich sił. Sprzedano prawa autorskie do tłumaczenia mojej książki już w czternastu krajach. I prawie ze wszystkich przychodzą pytania i uwagi. Te najbardziej dające do myślenia, jakie otrzymałem, nadchodzą z Polski. Więc naprawdę mam nadzieję, że przyjadę do was i podyskutuję więcej na temat książki.    

Dziękuję bardzo za wywiad i za pańską bardzo interesującą powieść. Miłego dnia.