Samymi sensacjami żyjąca większość współczesnych mediów prześlizguje się tylko po powierzchni zdarzeń i zjawisk. Takich też wychowuje sobie i prowadzi za sobą odbiorców. Nie inaczej jest z prawem łaski udzielonym byłemu szefowi Centralnego Biura Antykorupcyjnego - Mariuszowi Kamińskiemu - przez prezydenta Andrzeja Dudę po nieprawomocnym wyroku skazującym w sprawie działań CBA tropiących aferę gruntową. Kamiński - obecny minister koordynator do spraw spec-służb został wraz ze swoimi współpracownikami skazany w marcu. "Traf" chciał, że  dopiero przed jesiennymi wyborami  dano mu się łaskawie zapoznać z uzasadnieniem pióra sędziego Wojciecha Łączewskiego. Bardzo nierychliwe było to pióro.

Trzeba przypomnieć, że zanim to uzasadnienie wysłano do Mariusza Kamińskiego w dniu 5 października, "Gazeta Wyborcza" zdążyła już opublikować artykuł ze streszczeniem sędziowskiej argumentacji, a sam sędzia Łączewski 2 października udzielił wywiadu w sprawie tego orzeczenia "Dziennikowi Gazecie Prawnej". Przywołuję te fakty i daty, aby pokazać standardy, jakie prezentował "niezależny" wymiar sprawiedliwości. Uważam, że to ważne tło decyzji prezydenta, która tak wielu tak dzisiaj oburza. A nie poruszyłem jeszcze żadnej naprawdę istotnej kwestii! To wciąż tylko otoczka. Istotą jest odpowiedź na dwa pytania: czym była de facto  "afera gruntowa", oraz za co tak surowo próbowano ukarać jej tropicieli ze służb?       

"Rozgrzani sędziowie" - to zwrot,  którym po pewnej kuriozalnej wypowiedzi Bronisława Komorowskiego - zaczęto ironicznie nazywać ludzi w sędziowskich togach, wykazujących się szczególną gorliwością w zwalczaniu politycznych przeciwników reżimu III RP. Takim też mianem określali krytycy Wojciecha Łączewskiego. Pod jego przewodem Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia skazał Kamińskiego na 3 lata bezwzględnego więzienia i 10-letni zakaz zajmowania stanowisk publicznych. To więcej niż żądał oskarżyciel! Prokurator wnosił "tylko" o rok więzienia w zawieszeniu, 4 lata zakazu pełnienia funkcji kierowniczych i kilka "marnych" tysięcy złotych grzywny. Obrona - rzecz jasna - chciała uniewinnienia  ex-szefa CBA.

Argumentacja dla tak drakońskiej kary dla funkcjonariuszy publicznych, ścigających negatywnych bohaterów "afery gruntowej", musiała zawierać punkty, które spotkałyby się z powszechnym oburzeniem na CBA. Sędzia Łączewski zadbał o taki właśnie efekt. Stwierdził, ni mniej ni więcej,  że żadnego skandalu korupcyjnego w resorcie rolnictwa za czasów Andrzeja Leppera... nie było, że cała sprawa została po prostu spreparowana przez "aparat państwa", czytaj służby specjalne. Poddanie prowokacji osoby pozbawionej uprzednio predylekcji do popełnienia czynu zabronionego jest niedopuszczalne w demokratycznym państwie. Zaskoczę Was teraz, być może, moi Czytelnicy: jestem się w stanie zgodzić w części z tą diagnozą sędziego. Prawdziwy spisek, na który natrafiły polskie służby za poprzednich rządów PiS i koalicjantów, nie polegał na korupcji, a jeśli nawet, to w grę wchodziły o wiele, wiele większe pieniądze niż przy "odrolnianiu" gruntów.        

Czym zatem była "afera gruntowa" za czasów rządów politycznego układu Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego z Samoobroną Andrzeja Leppera oraz Ligą Polskich Rodzin Romana Giertycha? Na czym polegała ta zmowa, która w rezultacie doprowadziła do upadku rządu i przedwczesnych wyborów parlamentarnych na jesieni 2007 roku? Aby odpowiedzieć na te pytania nie wystarczy już zbieranie z wierzchu wydarzeń lekkiej, czarnej gazetowej pianki. Trzeba sięgnąć głębiej, do innych źródeł, mianowicie do książek. Ich lekturę zawsze tu polecam konsumentom medialnej papki. Tym razem sięgnę po cytaty z dwóch interesujących tomów, które opisują nie tylko same zdarzenia sprzed ośmiu lat, ale także ich kulisy.

Historia to nie tak znów dla mnie odległa, ale zdaję sobie sprawę, że od tego czasu wyrosło już nowe pokolenie Polaków, którzy mogą pewnych epizodów po prostu nie pamiętać, a o ukrytych mechanizmach zwyczajnie nie wiedzieć. Dlatego warto przeczytać wywiad-rzekę przeprowadzony przez Romana Mańkę i Łukasza Ziaję z byłym szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Bogdanem Święczkowskim. Ta publikacja nosi znaczący tytuł - "Łańcuch poszlak. Wielka gra mafii i rosyjskich służb specjalnych". Druga książka, którą uważnie przeczytałem i w dużej części polecam, to "Masoneria polska 2012" pióra Stanisława Krajskiego. Zaręczam wam, że można odnaleźć w obu wydawnictwach niezwykle interesujące  informacje.   

Absolutnym zaskoczeniem była dla mnie ocena "afery gruntowej" dokonana przez byłego szefa cywilnego kontrwywiadu. Bogdan Święczkowski stwierdził: To była wielka gra, prowadzona w sposób wielowymiarowy i operacyjny. Główną postacią tego ciągu wydarzeń nie był wcale Andrzej Lepper, jak się powszechnie zakłada, lecz znany biznesmen Ryszard Krauze. Nawet niezbyt uważni obserwatorzy życia politycznego i towarzyskiego w III RP nie powinni się dziwić wiodącą rolą oligarchów w aferach w Polsce. Jan Kulczyk nagrany podczas konfidencjonalnych rozmów z rządzącymi politykami, rozstawiający po kątach ministrów w gabinecie Tuska czy Kopacz, to była norma. A co grubego miał planować Krauze - sławny "gruby Rycho"?

Gaz i ropa to był prawdziwy grunt głośnej afery, "podziemna" warstwa skandalu z udziałem ówczesnego wicepremiera, ministra rolnictwa z Samoobrony. W dodatku Andrzej Lepper nie był w całej sprawie żadnym reżyserem, on odkrywał rolę postaci epizodycznej. Bogdan Święczkowski dowodzi w książce "Łańcuch poszlak", że mniejszy wstrząs w postaci wykrytej korupcji w resorcie rolnictwa, wywołał inne, większe, to prawdziwe trzęsienie ziemi.  Ani on (Lepper - przypis B.Z.) , ani funkcjonariusze CBA nie mieli pojęcia, jak potężne siły poruszyli. Karty w grze chcieli rozdawać Rosjanie i to oni usiłowali pociągać za wszystkie sznurki. Były szef ABW twierdzi, że wielki "wstrząs wtórny" wywołano... przez przypadek, niejako przy okazji.

Epicentrum prawdziwej afery, która zdewastowała rząd Jarosława Kaczyńskiego i doprowadziła go do upadku, znajdowało się więc zupełnie gdzie indziej niż się to nam powszechnie podaje do wierzenia! Święczkowski zwraca uwagę, że tym samym czasie, kiedy CBA tropiło korupcję w resorcie Leppera, oligarcha Ryszard Krauze planował debiut giełdowy swoich dwóch spółek. Jedna z nich - Petrolinvest - to firma  działająca w branży paliwowo-energetycznej. Były szef cywilnego kontrwywiadu stawia hipotezę, że rozwój Petrolinvestu mogły gwarantować rosyjskie spec-służby i to one prowadziły operację na dużą skalę. Wykrycie afery gruntowej stanowiło dla tych działań bardzo poważne zagrożenie. To dlatego nastąpił przeciek.

Nie wierzę do końca w zapewnienia byłego szefa ABW, że działania CBA tylko przez nadzwyczajny zbieg okoliczności doprowadziły do wykrycia rosyjskich knowań na polskim rynku paliwowym. Nie mam na to dowodów, ale podejrzewam, że - przynajmniej na pewnym etapie - działania Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Centralnego Biura Antykorupcyjnego były ze sobą skoordynowane i wymierzone bezpośrednio w "czekistów" oraz ich agenturę. Według Święczkowskiego, do przecieku, który był desperacką próbą obrony rosyjskiej intrygi, doszło w łańcuszku: Kaczmarek-Krauze-Woszczerowicz-Lepper. Jednak to tylko poszlaki, bowiem postępowanie przygotowawcze, jak podkreśla były szef ABW, umorzono.

To kolejny przyczynek do tezy, że Polska Temida jest ślepa ... na jedno oko, a to, którym łypie, to oko Saurona. Przypomnę, że w trylogii Tolkiena płonęło ono nad jedną z wież Mordoru. Skierowane było na zachód, nie miało powieki i było okolone pierścieniem ognia. Przy pomocy tego złowieszczego oka Czarny Władca przekazywał pomoc i moc swoim sojusznikom , zaś u wrogów budził trwogę. Tak właśnie postępuje - jak mi się wydaje - "nasz wymiar sprawiedliwości". Prokuratura i sądy łypią swym okiem na prozachodnich polityków i służby specjalne, starając się sparaliżować ich antymoskiewskie kontrakcje! Po owocach oceniam realną pracę tych paru panów w polskich togach. Tak widzę zamiatanie afer i ostre kary dla łowców Moskali.          

Ów dziwny zbieg okoliczności jawi się w jeszcze ostrzejszym świetle po lekturze książki Stanisława Krajskiego.  Nieustraszony łowca różnych lóż, ukazujący - wprawdzie często trochę po omacku - ciemne, a nawet mroczne  zaplecze wielu ważnych zdarzeń, w swoim tomie "Masoneria polska 2012" opisał tajemniczą postać łączącą negatywnych bohaterów "afery gruntowej" - oligarchy Ryszarda Krauzego i prokuratora Janusza Kaczmarka. Zacytuję fakty podane przez autora, biorąc w nawias jego luźne wolnomularskie interpretacje, wprawdzie bardzo interesujące, ale wymagające dodatkowej weryfikacji. Skupię się na sprawdzonych doniesieniach o zagadkowym "doktorku", wziętym guru medycyny niekonwencjonalnej. 

W książce Krajski pisze o "magicznym trójkącie" Krauze-Kaczmarek-Rybicki, dziwnych rozhoworach zawierających instrukcje polityczne, które nie miały nic wspólnego z żadną "terapią" oraz o reakcji podejrzanego lekarza na wieść o wybuchu afery gruntowej. Władysław Rybicki pozostał u żony, znanej prawniczki, w Moskwie. Ten człowiek, podobnie jak rosyjskie służby specjalne występuje w tle wydarzeń. (...) Tym człowiekiem już dawno powinien zainteresować się polski kontrwywiad - zwraca uwagę Bogdan Święczkowski. Takie są te mało nagłaśniane kulisy skazania Mariusza Kamińskiego. Łaska prezydencka dla nowego ministra od służb pozwala na powrót do wątków zerwanych przez  sabotażystów. I stąd ten szum. To strach.