.............

Granice pomiędzy książkami są często iluzoryczne, bo okładki, otwierające \/ i zamykające /\ dany tom, nie chronią wewnętrznych treści przed ingerencją innych zapisów, z obcych dzieł.

Niekiedy ślady tych wtargnięć są tak subtelne, że niemal niedostrzegalne, a jednak uważna czytelniczka czy czytelnik, niczym inspektor kryminalny zaopatrzony w aparaturę poznawczą i pomoce laboratoryjne, są w stanie odkryć tropy włamań, a nawet ukrytych, mrocznych literackich zbrodni, nieopisanych jasno w samych fabułach.

Inny jest na przykład "Powrót do Reims" ("Retour à Reims") Didiera Eribona od "Kołysanki" ("Chanson douce") Leïli Slimani, inny niemal pod każdym względem, bo tu i świat, i bohaterowie, i tematyka, i styl, i gatunek, i intencje autorów są, jak się wydaje, kompletnie odmienne.

Ale, kiedy czytać te dwie  \/ /\ książki w sposób "dochodzeniowo-śledczy", nagle możemy odkryć dziwne i niebezpieczne związki między nimi, jakby tajemną zmowę; jak gdyby po ich napisaniu autorzy całkowicie utracili nad nimi kontrolę, a one same, po ucieczce od dominacji "Autora" ("l'Auteur") do "Autonomii", domeny "Innego" ("l'Autre"), zaczęły ze sobą spiskować, planując coś w rodzaju zamachu, aktu zemsty, mordu, a w każdym razie czynu radykalnego, wymierzonego w nasze gnuśne poczucie stabilności, ułudę ładu, i to na wielu poziomach, od osobistego, psychologicznego, po społeczny i polityczny.

Zerwanie więzi z najbliższymi krewnymi to już jest gest rewolucyjny, ale "Powrót do Reims" Didiera Eribona oprócz takiej rewolucji dostarcza dodatkowych rewelacji, odkrywa przed czytelnikami skrywany rodowód rodziny proletariackiej, nieopisany wcześniej w socjologicznych pracach; naukowe traktaty ograniczają się bowiem do spojrzenia przez pryzmat uczonego "szkiełka i oka", a Eribon nie zapatrzył się tylko w taki optyczny aparat, zaopatrzył się jeszcze w uczuciowy, prywatny organ poznawczy - miał "serce do tematu", mierzył własny puls, opisując w naukowy sposób swoje więzy krwi z proletariatem.

Dane statystyczne, zimne liczby, zmartwychwstają wtedy jak trupy w prosektoriach pustych sal akademickich; martwe metody uniwersyteckie nagle nabierają życia, jak po magicznej literackiej trans-fuzji; jak w transie tańczą terminy scjentystyczne w tej fuzji literatury pięknej z formułą naukowego traktatu.

Krytyka polityczna, charakterystyczna dla pewnego nurtu współczesnej filozofii, dekonstrukcja "podejrzanych" tradycyjnych, konserwatywnych, patriarchalnych, rodzinnych, prawicowych schematów i skrytych struktur oraz neomarksistowska twórczość akademicka, często zrytualizowana po tylu dekadach powtarzalnych tekstów/gestów, nabierają nowych wymiarów za sprawą dwoistej osobisto/statystycznej (chciałoby się napisać "osobistatystycznej") książki Didiera Eribona.

Omawiam tę książkę w kolejnym odcinku podcastu "Francuski kulturalnie" z dr Joanną Wilkońską- kulturoznawczynią i tłumaczką języka francuskiego, łącząc swobodną dyskusję (czasem przeradzającą się w ostry spór) z moimi (często zabawnymi) próbami "wkuwania" słówek oraz nauką wymowy (bądźcie, proszę, wyrozumiali wobec prowincjusza/nowicjusza!), edukacją pełną lapsusów i czynności pomyłkowych, zrozumiałych, kiedy mamy w pamięci teorię Jacquesa Lacana, słynnego, urodzonego w Paryżu psychoanalityka, który odkrył, że podświadomość zbudowana jest tak jak język.

/- ten znak pisarski użyty przeze mnie w tytule i powtarzany w różnych odsłonach i odmianach w tekście to tzw. ukośnik, a tak -w prawo- pochylony nosi angielską nazwę "slash" ("cięcie", "rana cięta", "szrama", "rąbać", "ostro skrytykować", "odlewać się")  jednak ja -pozwólcie- nawiąże do francuskiej, lacanowskiej interpretacji tego symbolu, o wiele mi bliższej (Lacan uznał ukośnik czyli "poprzeczkę", po francusku "barre", za anagram słowa "arbre" czyli "drzewo").

Nosimy w sobie nasze "barre/arbre", "poprzeczki/drzewa"- ich krzywe pnie dzielą nas na dwie nierówne części, rozszczepiają symbolicznie nasze jawne "ja", i rosną w nas życiodajne/ pasożytnicze drzewa genealogiczne, pełne ciepłych rodzinnych gniazd/z mitologicznymi harpiami.

Ogląd rodzinnej sagi musi być dwoisty, jeśli chcemy być szczerzy wobec samych siebie; ta refleksja pozbawiona ideologicznych przekłamań wypływa z czystego, literackiego źródła/bijącego z mulistych pokładów, bagiennych den, najgłębszych warstw gnilnych (lejtmotyw w powieści "Chanson douce").

Romans/thriller, kołysanka żałobna, zabójcza bajka dla grzecznych dorosłych, genialna opowieść Leïli Slimani ukazuje jak miła niania, pozornie słaba, całkiem pozytywna osoba, może być jednocześnie ucieleśnieniem absolutnej mocy negacji; jak blisko od jednoznacznie dobrego słowa "niania" (fr. "nounou")  do demonicznego dubletu "nie/nie" (fr. "non/non"), ze znakiem ciętych ran śmierci na ciałach dwojga dzieci; i w końcu jak niewiele dzieli wychuchane rodzinne gniazdko od ponurej nory w najgorszej dzielnicy, potwornej zonie, strefie bez cienia komfortu.

Atrakcyjność nauki języka przez pryzmat najwybitniejszych dzieł literackich polega na odkrywaniu samych korzeni słownego drzewa ("arbre"), i nawet jeśli pojawia się tutaj dodatkowa bariera ("barre"- "poprzeczka"), perspektywa jej pokonania być może rekompensuje choć trochę wyrzuty sumienia, że więcej czysto lingwistycznych umiejętności nabywa się ze zwykłych podręczników, a przynajmniej, że czas na opanowanie obcej mowy jest krótszy niż w przypadku "kursu" pt. "Francuski kulturalnie".