Zmarł Michaił Gorbaczow – człowiek, który uniknął III wojny światowej, a przy okazji rozmontował Związek Radziecki. Słucham audycji w BBC. Komentatorzy przeciągają się nawzajem w wychwalaniu jego zasług. Czy przesadzają? Absolutnie nie! Ludzkość winna jest Gorbiemu wdzięczność. Mógł załatać berliński mur i obstawić go sowieckim wojskiem, ale tego nie zrobił. Uwolnił kraje nadbałtyckie. Nie poddał się nawet organizatorom puczu, którzy w 1991 roku uwięzili go w areszcie domowym na Krymie. Nomen omen lata później, gdy Putin nielegalnie odebrał go Ukrainie, nie potępił tej agresji. I to jest plamą, z którą pójdzie do grobu. Ta, na jego czaszce, zawsze przypominała jakiś magiczny kontynent.

Nie można winić Gorbaczowa za to, co później stało się z jego krajem. Miał dobre intencje, którymi wybrukował sobie drogę do nieba.

Margaret Thatcher nazywała go "facetem, z którym można się dogadać". Ronald Reagan ściskał mu rękę tak mocno, że Gorbiemu z orbit wychodziły oczy.

Dziś Rosjanie z Putinem na czele obwiniają go za utratę sowieckiego imperium. Nie mogą mu wybaczyć powiewu wolności, na który rosyjskie płuco nie było przygotowane. Oligarchowie, którzy na warcie pijaczka Jelcyna rozkradli Kraj Rad, z pewnością wypiją za Gorbaczowa kieliszek wódki, ale na Krymie nie będzie żałoby - jest już oszczędne oświadczenie głównego wampira - Gorbi zepsuł mu sporo krwi.

Władimir Putin zawsze będzie bękartem zmian, jakie zapoczątkował Michaił Gorbaczow. Synem marnotrawnym, który ostatecznie zniweczył dzieło ojca. Gorbi był pacyfistą, Vlad stał się psem wojny. Trudno sobie wyobrazić większą przepaść między dwoma prezydentami. Ten obecny usiłuje wskrzesić trupa, którego jego poprzednik zakopał. Niebezpiecznie bawi się w boga, pompując w niego ukraińską krew. A trup nawet nie drgnie. Od koła podbiegunowego po Mongolię, od Morza Ochockiego po granice Europy, dalej rozkłada się na naszych oczach. Straszy jak Zombi. Nie jest żywy i już nigdy nie będzie. Sowieckiego mocarstwa nie obudzi nawet najkrwawsza wojna Putina. 

Nie zostawało się pierwszym sekretarzem Komunistyczni Partii Związku Radzieckiego, żeby być gołąbkiem pokoju. Wystarczy przypomnieć Chruszczowa, Breżniewa czy Andropowa - trzech bezwzględnych kapłanów komunizmu. Każdy z nich miał zbrodnie na sumieniu.

Gorbaczow zajmował ten sam gabinet, ale chcę wierzyć, że był dobrym człowiekiem. Stal się cud i jego wrodzony humanizm wziął górę nad partyjnymi ambicjami. Pomogła trzeźwa ocena rzeczywistości - Związek Radziecki dogorywał - Gorbi dokonał jedynie eutanazji z litości do pacjenta, którego kochał.

Dziś drogo płaci za tę decyzję. Będą kondolencje, ale Rosja pożegna Gorbaczowa jak wroga. Świat stracił przyjaciela.