"Zdążyłam zrobić specjalizację i karierę, zdążyłam być w Tokio i w Paryżu, zdążyłam kupić mieszkanie i wyremontować dom. Ale nie zdążyłam zostać mamą. Żałuję" - mówi żeński głos. Obserwujemy, jak elegancka kobieta błąka się po pustym domu, roniąc łzy. Bynajmniej nie ze szczęścia. W tle pojawia się głos dziecka, trochę złowrogi jak z hiszpańskiego horroru. Na koniec reklamówki troskliwa rada Fundacji Mamy i Taty - "nie odkładaj macierzyństwa na potem". Niby 30 sekund oglądania, a szlag mnie trafiał przez cały dzień.

Ja też nie zdążyłem zostać mamą. Moi dorośli synowie mogą to potwierdzić. Wielokrotnie z żoną odkładaliśmy decyzje o dzieciach, bo mieszkanie było za ciasne, kieszenie dziurawe, a po nocach kąsała nas obawa o przyszłość. Baliśmy się że jesteśmy za młodzi, życiowo zbyt głupi, bez doświadczania. To chyba naturalne. Mieszkam w kraju gdzie dziesiątki tysięcy nastolatków zostaje rodzicami, zanim przestają być dziećmi. To druga strona tego samego medalu. Zbyt wczesne i nieodpowiedzialne rodzicielstwo też potrafi zwichnąć życie, nie tylko rodzicom, również i dziadkom. Dzieciom też. Ale ja nie o tym chciałem, raczej o tym co czuję.

Uważam, że ten film jest reklamówką moralnego kalifatu, który podstępnie zalewa Polskę. Od teraz już chyba wszystko wolno - można zaglądać do jajników i bezkarnie grzebać w życiorysach. To już nie jest nawet dyskusja o in vitro czy aborcji. Ten film przesuwa środek ciężkości do przestrzeni, w której nie powinniśmy szczepowo uczestniczyć. Decyzja o dziecku, o tym czy będzie czy też nie, jest chyba najintymniejszym przeżyciem człowieka. Wara komukolwiek - społecznym fundacjom też - od tego świętego w ludzkiej świadomości miejsca.

Ale PR-owcy Mamy i Taty mają czelność operować na sumieniu bez znieczulenia. Dodam kobiecym, bo gdzie na tym filmie jest ojciec? Może schował się za ścianą, albo strzyże żywopłot ? Czy nie jest to znamienne, że w naszym wciąż patriarchalnym społeczeństwie, w momencie gdy poruszany jest ważny temat, facet po prostu znika. Natomiast gdy jest okazja by być ważnym, wszędzie go pełno. Poza tym, gdzie jest w tej reklamie miejsce na indywidualny kontekst każdej decyzji o rodzicielstwie? Przyjechał spychacz i zrobił swoje - wszystkim kubeł pachnących pomyj po równo.

W mediach (i słusznie) podniosła się wrzawa. Wielu poczuło się dotkniętych przekazem filmu, ale część uparcie uważa, że to znakomity pomysł. "Czy ten film komuś zagraża? Przecież przeznaczany jest do konkretnej grupy kobiet - żądnych życia, zawodowego spełnienia karierowiczek, budowniczych pustych domów i mieszkań". Podobnie tłumaczą inwazyjną filozofię państwa ludzie, popierający wszędobylską obecność kamer na ulicach. "Jeśli nie masz niczego na sumieniu, nie powinno ci to przeszkadzać". Mnie przeszkadza - i film fundacji, i wszelkie formy odgórnej inwigilacji.

Pominę fakt, że wiele kobiet nie może mieć dzieci, choć bardzo tego chce. Ktoś, kto dzieci posiada, może zrozumieć ten ból na zasadzie przeciwstawnego kontrastu. Jest takie proste ćwiczenie, które pomaga w empatii. Zwracam się teraz do ludzi, którzy dzieci już posiadają, bo to oni, jak doświadczyłem, najbardziej wspierają pomysł Mamy i Taty. Wyobraźmy sobie miłość do dziecka, którą czujecie w zenicie, a zaraz potem nadir rozpaczy ludzi, którzy mimo usilnych prób, nie mogą jej doświadczyć. Teki emocjonalny rollecoaster uczy jednego - rodzicielstwo (lub jego brak) - to terytorium, które otacza kolczasty drut pod prądem. W żadnym wypadku nie wolno się do niego na chama wdzierać.

Są również kobiety, które nie chcą mieć dzieci. Wolą rozegrać życiową partię na własnych zasadach: bez pieluch, przedszkoli i wywiadówek. I MAJĄ DO TEGO PEŁNE PRAWO. Gdyby reklamówka fundacji inteligentnie informowała odbiorcę o demograficznym niżu i wypływających z tego faktu zagrożeniach, oglądnął bym ją z ciekawością, nawet jeśli trwałaby minutę.

Wiadomo, że to ludzie młodzi (czyli niedawne dzieci) utrzymują pokolenia emerytów. Od nich oczekuje się wkładu w rozwój kraju - przyczyniają się do rozkwitu kultury i technologicznych innowacji. Jeśli trzeba, to go bronią. To oczywisty zespół naczyń połączonych i źle się dzieje, jeśli umiera nas więcej niż się rodzi. Można się wówczas zastanowić nad właściwym, społecznym przekazem. Ale nie tak i nie w ten sposób. Wydaje mi się ze twórcom tej kampanii zabrakło wszystkiego na raz: zdrowego rozsądku, wyobraźni i taktu. Miał być apel do zwierzęcego instynktu, a wyszedł kulawy żal za grzechy. Dobrze im tak. Niech teraz pokutują!

Szokuje mnie coś jeszcze, bo takie filmy nie powstają w pięć minut. Najpierw myśli się o projekcie, potem się nad nim w zespole dyskutuje, po czym przechodzi do realizacji. Później stosuje się różne metody społecznego kolportażu i generalnie dąży się do najszerszego pola rażenia. Viral zrobi swoje i zrobił. Zdumiewa fakt, że w trakcie cyklu produkcyjnego, nikt w sztabie twórców tego dzieła nie zauważył jak haniebnie ten film wchodzi ludziom pod kołdrę. Jak żongluje ideologią winy, jakby wiedział, że pod naszą szerokością geograficzną, znajduje się jej potężny rezerwat. Ktoś już o to zadbał. Matka bez Ojca boksowana jest gołą pięścią i to uderzeniami poniżej pasa. Nie dlatego, że zupa była za słona, ale dlatego że kobieta musi być święta.

Osobiście wolę hippisowski slogan "Make Love, Not War". Niby nie to samo, ale w pewnym sensie również nawiązuje do prokreacji i więcej w nim było luzu. Wystarczyło wysilić umysł, a stosowny przekaz i tym razem by się znalazł. Fundacja jednak wie lepiej, że najgłośniej brzmią słowa wypowiadane z przezroczystej ambony.