Każdy rozwód ma swoją cenę. Wie o tym mąż i żona. Nie jest to dla nich niespodzianką, gdy sąd ogłasza ostateczny werdykt. Jest wspólny majątek, są wzajemne zobowiązania. Ktoś jest coś komuś winien i na odwrót. Brexit jest takim rozwodem z tym, że nieporównywalnie bardziej skomplikowanym. Brytyjczycy, głosując w referendum, nie myśleli o swych zobowiązaniach. Myśleli o tym, żeby odłączyć się od Europy. A to ma swoją cenę. Według najnowszych doniesień, Londyn porozumiał się z Brukselą i gotów jest wpłacić do unijnych kufrów nawet 60 miliardów euro.

Podczas kampanii przedreferendalnej mówiono o pieniądzach. Ale tylko o tych, które Wielka Brytania miała zaoszczędzić po wyjściu z Unii. Padała kwota 350 milionów funtów tygodniowo, które miały zostać natychmiast zainwestowane w służbę zdrowia. Zderzenie pieniądza z opieką medyczną działa na wyobraźnię. I tym razem skutecznie zadziałało. Między innymi dlatego Brytyjczycy zagłosowali za wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Nikt wtedy nie myślał i nie ostrzegał przed nieporównywalnie większą kwotą, którą przyjdzie im oddać Brukseli przed rozwodem.

Czarna dziura

Rachunek rozwodowy honoruje wcześniejsze zobowiązania, pod którymi podpisała się Wielka Brytania. Ustalany co siedem lat unijny budżet jest precyzyjny. Były brytyjski premier David Cameron - nota bene sprawca referendum - zobowiązał Wielką Brytanię do czynnego finansowania Wspólnoty. Kwota, którą kraj ten zapłaci przed wyjściem z Unii, jest na razie płynna. Szacuje się ją w granicach od 45 do 60 miliardów euro. Gdyby jej zabrakło, powstałaby olbrzymia dziura w unijnym budżecie. Zagrożone zostałyby na przykład emerytury wypłacane urzędnikom w Brukseli. A to niepokojąca dla nich perspektywa.

Między wierszami

Brytyjska premier Theresa May, przedstawiając swoją wizję Brexitu, zaproponowała jedną trzecią tej sumy. Nie przeszła jej nawet przez gardło, gdy przemawiała we Florencji. Dopiero eksperci na podstawie jej słów stworzyli początkową kwotę 20 miliardów euro. Mimo że była trzykrotnie mniejsza od oczekiwań Brukseli, brytyjscy zwolennicy Brexitu podnieśli wrzawę. Brytyjski minister spraw zagranicznych Boris Johnson pamiętnie drwił w parlamencie, twierdząc, że unijni biurokraci mogą Wielkiej Brytanii "nagwizdać". Dziś nikt już o gwizdaniu nie mówi. Wielka Brytania zdaje sobie sprawę, że bez uregulowania tego rachunku nie może być mowy o rozwodzie na korzystnych dla niej warunkach.

Podwójny poker

Tydzień temu przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk postawił Londynowi ultimatum. Jeśli do 4 grudnia nie położy na stole konkretnej sumy, nie może być mowy o rozpoczęciu w tym roku rozmów na temat przyszłych relacji handlowych z Unią Europejką - obecnie negocjacje dotyczą wyłącznie warunków wyjścia. Tusk był bardziej dyplomatyczny, nie użył tych słów. Ale zachował się jak pokerzysta. Wcześniej międzynarodowy biznes przedstawił swoje warunki - jeśli do grudnia nie będzie wiadomo, na czym polega Brexit, zaczniemy przenosić firmy do Europy. Londyn nie miał większego wyjścia. Wzięty w dwa ognie zmuszony był zaoferować większą pulę pieniędzy.

Porozumienie w sprawie rachunku rozwodowego jest tylko jednym z trzech warunków, jakie Bruksela stawia Londynowi przed rozpoczęciem rozmów o handlu. Drugim jest zagwarantowanie statusu obywateli Unii Europejskiej mieszkającym na Wyspach oraz sprecyzowanie granicy unijnej, jaka przecinać będzie Irlandię po Brexicie. Jeśli będzie fizyczna, Republika Irlandii już teraz zapowiedziała, że zawetuje ostateczne porozumienie. Musi ono zostać przyjęte jednogłośnie przez wszystkie 27 państw członkowskich Wspólnoty. Dopiero wówczas Wielka Brytania wyjdzie z Unii z gwarantowaną siatką bezpieczeństwa.

Jaskółka przełomu?

Rachunek rozwodowy, o którym donoszą brytyjskie media, jest na razie porozumieniem w założeniu. Biuro premiera na Downing Street nie komentuje tych informacji. Rozrzut w kwocie ma prostą przyczynę - wszystko zależy od tego, na jakich zasadach obie strony obliczą brytyjskie zobowiązania. Na razie porozumiały się co do tego, jak liczyć. Mogą jednak użyć różnych kalkulatorów. Niewykluczone, że czeka nas ostateczna walka na sumy.