​"Nie mogę być kapitanem tego statku, zmienił kurs i ktoś inny powinien stanąć za sterem" - te słowa David Cameron wypowiedział dziś na dziedzińcu Downing Street. Premier podawał się do dymisji. Zanim skończył przemawiać, kilka razy przełknął ślinę. Potem objął ramieniem swą żonę i zniknął za drzwiami oznaczonymi numerem dziesięć. Co stało się potem? Nie wiem. Nie ładnie podglądać w gabinecie politycznego trupa.

​"Nie mogę być kapitanem tego statku, zmienił kurs i ktoś inny powinien stanąć za sterem" - te słowa David Cameron wypowiedział dziś na dziedzińcu Downing Street. Premier podawał się do dymisji. Zanim skończył przemawiać, kilka razy przełknął ślinę. Potem objął ramieniem swą żonę i zniknął za drzwiami oznaczonymi numerem dziesięć. Co stało się potem? Nie wiem. Nie ładnie podglądać w gabinecie politycznego trupa.
David Cameron /FACUNDO ARRIZABALAGA /PAP/EPA

Cameron stracił skalp w spektakularny sposób. Przyrzekł referendum wierząc, że gdy Brytyjczycy poprą członkostwo ich kraju w Unii Europejskiej, stanie się jeszcze większym wodzem. Na skrzydłach tej obietnicy został liderem Konserwatystów, a następnie wygrał wybory. Tak oto Wielki Wódz Cameron stał się podwójnym wodzem. Wierząc, że jest niezniszczalny, stanął na czele kampanii za pozostaniem Wielkiej Brytanii we Wspólnocie i wdział pióropusz po raz trzeci. Nie było tego widać, ale pod dobrze skrojonym garniturem, mocno trzymał zaciśnięte kciuki. 

Etiuda na dwa palce

Jego własny rząd podzielił się na dwa obozy - za i przeciw. Podobnie uczyniło społeczeństwo. Głębszy i szerszy niż kanał La Manche, ten rozłam uzmysłowił Brytyjczykom, że cześć z nich chce mieszkać na Wyspach, a cześć w Europie. Kampania przed referendum była brutalna. Wiele w niej było kłamstw i niedomówień. Najwięcej o rzekomej utracie suwerenności wobec Brukseli i o wszędobylskiej imigracji, w tym z Polski. Eksperci ostrzegali przed ekonomiczną katastrofą, naród się kłócił, a przeciwnicy Camerona po cichu liczyli glosy. Brytyjczycy ruszyli do urn, a było to pospolite ruszenie. O 72% procentowej frekwencji nie słyszeli na Wyspach najstarsi górale. Gdy w piątek nad ranem było już jasne, że Wielka Brytania rozwodzi się z Unią, pozbawione krwiobiegu kciuki Camerona zaczęły więdnąć.

Sypią się klocki

Nigdy nie będę politykiem. Nie stanę na czele rządu, ale wiem jedno: nie zatańczę na beczce z prochem. Nie wjadę też na terytorium wroga i nie wydam wojennego okrzyku wiedząc, że mogę stracić czubek głowy. David Cameron popełnił wszystkie te błędy. Teraz jego wymarzona Wielka Brytania zaczyna trzeszczeć. Szkoci, którzy opowiedzieli się za członkostwem w Unii, już zapowiedzieli, że zorganizują kolejne referendum niepodległościowe, a Irlandczycy z Ulsteru zaczęli ponownie myśleć o zjednoczeniu Zielonej Wyspy. Granica Unii Europejskiej będzie przebiegać w samym środku tej pięknej krainy. Jednym z gwarantów pokoju w Ulsterze było zlikwidowanie terytorialnego podziału i danie Irlandczykom złudzenia, że żyją bez ograniczeń. Wcześniej strzelali do siebie z karabinów.

Co będzie dalej?

To pytanie pada jak Wielka Brytania długa i szeroka. Do października wybrany zostanie nowy lider Konserwatystów, który automatycznie stanie się premierem. Nie będzie namaszczony przez cały elektorat, tylko przez jego konserwatywny kadłub. Bardzo możliwe zatem, że na Wyspach rozpisane zostaną wcześniejsze wybory. Dopiero wówczas uruchomiany zostanie art. 50. Traktatu Lizbońskiego, który reguluje sprawy rozwodowe w Unii. Dlaczego tak późno? Już dziś nadchodzą do Londynu głosy domagającej się natychmiastowego odpalenia tej procedury. Bruksela nie chce i nie będzie czekać. Bardzo możliwe, że eurokraci pragną ukarać Camerona za Brexit.

Jeszcze nie Titanic

Dziś wszyscy są w szoku. Brexitowcy zacierają ręce, a ich proeuropejscy adwersarze liżą rany. Samo pocieranie językiem po otwartej ranie czego nie zmieni. Trudno nawet mówić o uldze. Funt szterling maszeruje ze wstydem wśród innych walut, a giełda w Londynie dramatycznie łata dziury. Tych zniszczeń w jednej sekundzie dokonało zderzenie z HMS Brexit. Wprawdzie Bank Anglii rzucił koło ratunkowe z 250 miliardów funtów, ale nikt nie wie gdzie leży ląd, ani jak głębokie jest morze niepewności. Dziurawy i nabierając wodę, ten statek na razie płynie dalej.

Kto sieje...

Nigdy wcześniej Unia Europejka nie znalazła się na takim rozdrożu. Komentatorzy mówią o trzęsieniu ziemi, ja to nazywam historyczną sprawiedliwością. Premier 65-milionowego kraju powinien wiedzieć, że z ziarna rzuconego na żyzną glebę może coś wyrosnąć, na przykład drzewo. Można z niego strugać kołyski, albo polityczne szubienice. David Cameron podał się do dymisji - to jego osobista klęska -  ale reperkusje dla reszty Europy będą olbrzymie. Ryba psuję się od głowy, a Unia Europejska straciła właśnie jeden z trzech najważniejszych mózgów. Zostaną Niemcy i Francja i to do nich należeć będzie przewodzenie dwudziestu siedmiu gwiazdkom. Potencjalnie każda z nich może zamarzyć o referendum i jak Wielka Brytania, runąć z błękitnej flagi. Berlin i Paryż będą musiały zadbać, by nie przyszło im to samo do głowy.

Wódz pokonany

Oskalpowany przez własny elektorat i przechytrzony przez samego siebie brytyjski premier znalazł się w gabinecie figur woskowych. Obok niego siedzą inni przegrani, którzy grając w niebezpieczną ruletkę postawili na referendum. Jedno jest pewne, historia nie zapamięta szlachetnych słów o kapitanie statku, jakie David Cameron wypowiedział dziś na dziedzińcu Downing Street. Nie oprawi też w ramy przemówień, które wygłosił w obronie zjednoczonej Europy. Były polityk siądzie na ławie podobnych do siebie majsterkowiczów, którzy w przeszłości, wierząc, że są niezniszczalni, poszli va banque i stracili wszystko. Cameron podzielił przy okazji naród i odpalił lont, który, Bóg wie, do jakiej prowadzi bomby. To dzięki niemu Unia Europejska ma swój własny, brytyjski Czarnobyl.