Jeszcze dziś brytyjska Izba Gmin zagłosuje nad wotum nieufności dla rządu premier Teresy May. Jej historyczna porażka w parlamencie uśmierciła porozumienie zawarte z Brukselą w sprawie Brexitu. Jesteśmy świadkami pokojowego przejmowania władzy – traci ją rząd, a zyskuje parlament. Tak kończy się gra w pokera bez asów w rękawie. Zdumiewające jest to, że brytyjska premier wciąż pozostaje przy stole.

Theresa May odziedziczyła po poprzedniku gorzką schedę - niektórzy nazywają Brexit krzyżem. David Cameron zwołał referendum, ale natychmiast po ogłoszeniu jego wyników zrezygnował z urzędu premiera. Ktoś musiał go przejąć i trafiło na May - zwolenniczkę pozostania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej.

Można się nie zgadzać ze stylem w jakim prowadziła grę, ale zasiadła do stołu wiedząc, że ma słabe karty. Już w pierwszym rozdaniu asy otrzymała Bruksela. Mimo to Theresa May starała się trzymać fason. Brała pod uwagę interesy wszystkich Brytyjczyków - tych, którzy głosowali za i przeciw Brexitowi. Tych różnic nie da się jednak łatwo pogodzić. Wczorajsza konfrontacja z rzeczywistością w Izbie Gmin nie mogła skończyć się inaczej.

Historyczna klęska

Jeszcze nigdy w historii brytyjskiego parlamentaryzmu Izba Gmin nie zagłosowała tak miażdżąco przeciwko rządowi, w tym przypadku różnicą 230 głosów! Za odrzuceniem wynegocjowanego przez Theresę May porozumienia z Brukselą opowiedziało się aż 118 posłów z Partii Konserwatystów, której przewodzi. Paradoksalnie kompromis, jaki zawarła z Brukselą, zjednoczył przeciwników i zwolenników Brexitu. Opozycja wzięła ją na widelec. To nie był przejaw niechęci wobec osoby pani premier. To było potępienie niedoskonałej umowy. To zupełnie dwie rożne sprawy.

Dziś to nie wczoraj

Miedzy innymi dlatego rząd Theresy May wygra dziś w Izbie Gmin głosowanie nad wotum nieufności, które zgłosił lider opozycji Jeremy Corbyn. Rozkład sił będzie tym razem inny. Jej konserwatywni posłowie nie zagłosują przeciwko własnemu rządowi. Na ratunek ruszą też niepisani koalicjanci z północnoirlandzkiej partii DUP - wczorajsi zdrajcy - i jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, Theresa May odzyska na moment większość w parlamencie. Ale tylko po to, by nie pogrążyć kraj w jeszcze większym chaosie. Przejmując władzę, parament stał się nadrzędnym stróżem polityki. Prawdziwym suwerenem, nie sługą rządu.

Kryzysowy policjant

To on teraz decyduje, co jest możliwe. Theresa May utrzyma władzę, ale nie będzie mogła samodzielnie realizować strategii wyjścia z Unii Europejskiej. Będzie musiała znaleźć alternatywę, którą poprze większość w Izbie Gmin i którą gotowa będzie zaakceptować Bruksela. Jest nią możliwość zwołania przedterminowych wyborów planetarnych lub drugie referendum. Wybory nie rozwiążą problemu Brexitu - to zjawisko, które wymyka się partyjnym podziałom. Poza tym, jak w grze w chińczyka, pociąg o nazwie Brexit wróciłby do stacji początkowej. Nowe negocjacje, nowe terminy, wszystko nowe - na to nie ma ochoty parlament, a co istotne - również Bruksela.

Nie tędy droga

By rozpisać przedterminowe wybory, potrzebna jest zgoda 2/3 Izby Gmin. Ten wymóg zapisano w ustawie, która zapewnia Wielkiej Brytanii czteroletnią kadencję rządu. By głosowanie zakończyło się takim stosunkiem głosów, wielu posłów konserwatywnych musiałoby zagłosować przeciwko własnemu rządowi. Wczoraj to zrobili, ale stawką był Brexit - dziś nie skalają własnego gniazda. Jak mówią na Wyspach - indyki nie głosują za Bożym Narodzeniem, tak jak karpie nad Wisłą nie opowiadają się za wigilią.

Co w jadłospisie?

Bruksela nie ma apetytu ani renegocjacje porozumienia - ratyfikowało go 27 państw Wspólnoty. By weszło w życie, konieczna była zgoda Londynu. A tej - w tak spektakularny sposób - Izba Gmin wczoraj nie udzieliła. Nie wierzę jednak, by unijni urzędnicy nie okazali chęci do rozmów, w przypadku gdyby to Brytyjczycy poszli na grube ustępstwa. Skończył się sen o asach w rękawie. Na jawie jest już tylko rzeczywistość.

Najważniejsza byłaby zgoda na bezterminowe pozostanie Wielkiej Brytanii w Unii Celnej i wspólnym rynku. To załatwiłoby kwestię Irlandii Północnej, której uzależniony od Unii status po Brexicie skłonił wielu parlamentarzystów do zagłosowania przeciwko porozumieniu. Warto przysłuchać się sygnałom nadchodzącym z Brukseli. Ale będą głuche, jeśli Londyn nie odezwie się pierwszy.