To nie był dobry tydzień dla Theresy May. Zaczął się nie najlepiej, a skończył jeszcze gorzej. Wprawdzie premier wygrała głosowanie nad wotum nieufności w strukturach własnej partii, brexit nieprzerwanie spędza jej sen z powiek. 60 milionów Brytyjczyków ma ze snem podobne kłopoty.

Zaczęło się od odwołania kluczowego głosowania w Izbie Gmin nad tekstem porozumienia zawartego z Brukselą. Przywódcy pozostałych 27 państw Unii Europejskiej już je zatwierdzili. Na jego podstawie Wielka Brytania opuściłaby Wspólnotę z jedną klauzulą, która dla Brytyjczyków jest istotna. Chodzi o Irlandię Północną. Po brexicie przez Zieloną Wyspę przebiegać będzie unijna granica. Jedynym sposobem uniknięcia na niej kontroli celnej, byłoby pozostanie całego Zjednoczonego Królestwa (Wielkiej Brytanii i Ulsteru) w strukturach unii celnej, które obowiązują na terenie Wspólnoty. Zarówno Londyn jak i Bruksela nazywają to polisą ubezpieczeniową. Jak każda polisa, również i ta zrealizowana zostałaby w określonych okolicznościach. W tym przypadku, gdyby Wielkiej Brytanii nie udało się wypracować nowych relacji handlowych z Unią po brexicie. Niby szczegół, ale tam właśnie mieszka diabeł.

Istotny szczegół

Tekst porozumienia sformułowano tak, że obecność Zjednoczonego Królestwa w unii celnej byłaby czasowa, ale nie określono terminu jej zakończenia. W dodatku Londyn nie mógłby z niej samodzielnie zrezygnować. Potrzebna byłaby na to zgoda Brukseli. To dla większości posłów w Izbie Gmin jest to nie do przyjęcia. W efekcie po brexicie Wielka Brytania uzależniona byłaby od unijnych praw, a zawieranie w tym okresie samodzielnych umów handlowych byłoby niemożliwe - warto przypomnieć, że otwarcie się na takie możliwości było jednym z podstawowych argumentów zwolenników brexitu. Innym było nieuniezależnienie się od jurysdykcji Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, który przy obecnym kształcie porozumienia wciąż miałby kluczowy głos w rozstrzyganiu sporów handlowych.

Niewidzialna partia

Izba Gmin jest spolaryzowana. Nie według linii partyjnych, lecz w jej stosunku do brexitu. To nieistniejąca partia polityczna, która posłów dzieli, ale także łączy. Cześć parlamentarzystów uważa, że kompromis osiągnięty przez Theresę May jest jedynym możliwym do osiągnięcia. Wiedzą, że cudów nie ma - Wielka Brytania nie zachowa takich samych przywilejów opuszczając Unię, niż te, którymi mogła się cieszyć będąc częścią Wspólnoty. Inni posłowie twierdzą, że porozumienie jest niedopuszczalne, bowiem zdradza pierwotną ideę brexitu. Jest także grupa, która pragnie, by Wielka Brytania pozostała w Unii Europejskiej na dotychczasowych zasadach. Parlamentarna arytmetyka jest nieubłagana. Rządzący konserwatyści nie posiadają większości w parlamencie. Głosowanie przy takim podziale sił oznaczałoby miażdżącą porażkę rządu.  Między innymi dlatego nie odbyło się we wtorek - zostało przez Theresę May odwołane. W środę premier walczyła już z innym zagrożeniem - wotum nieufności wobec niej jako lidera konserwatystów.

Zajazd na Brukselę

Theresa May to głosowanie wygrała i to przyzwoitą większością głosów. Ale nie spektakularnie. Gdyby przegrała, przestała by być liderem swej partii, a zaraz potem szefową rządu. Ponieważ zachowała fotel premiera, z charakterystycznym dla siebie uporem ruszyła do Brukseli. Zabrakło jej jednak wizji. Być może jest już zbyt zmęczona. Pragnęła uzyskać od Unii zapewnienie, że rozwiązanie tzw. problemu północnoirlandzkiego byłoby czasowe, nie znalazła jednak ku temu właściwych słów. Jej propozycjom zabrakło właściwej formy i treści. Trudno to było nazwać próbą wznowienia negocjacji. Zresztą Bruksela nie ma na to najmniejszej ochoty. Tekst porozumienia już zatwierdziła i zawsze będzie stawać w obronie Republiki Irlandii - członka Unii Europejskiej, a nie Ulsteru - prowincji kraju, który z niej wychodzi. Wizytę Theresy May na szczycie w Brukseli potraktowano prawie z przymrużeniem oka. To już nie nasz problem, jak wyglądać będzie wasze głosowanie w Izbie Gmin - takie wrażenie można było odnieść po komentarzach padających z ust unijnych biurokratów.

Co ma wisieć, nie utonie

Głosowanie nad ostatecznym tekstem porozumienia w Izbie Gmin musi się odbyć. Prawdopodobnie dojdzie do niego w drugim tygodniu stycznia. Jeśli do tego czasu - a  wszystko na to wskazuje - Theresie May nie uda się uzyskać wyczerpujących zapewnień co do statusu Irlandii Północnej po brexicie, rząd przegra. Scenariusz na taką ewentualność jest obszerny - 29 marca przyszłego roku nastąpi twardy brexit, czyli Wielka Brytania opuści Wspólnotę bez porozumienia. Ponieważ dla obu stron byłoby to wielce niepożądane, to rozwiązanie mało prawdopodobne. Po przegranej, prawie natychmiast opozycja wystąpi z wotum nieufności wobec rządu. Jeśli 2/3 parlamentu zagłosuje na "tak", Wielką Brytanię czekają przedterminowe wybory parlamentarne, a w konsekwencji niewykluczone, że drugie referendum. Ta ostatnia opcja pojawia się w dyskusjach coraz częściej. Ten bumerang brexitu uparcie powraca, by w końcu wylądować. Nikt na razie nie wie, kiedy i jak. To wciąż kryształowa kula.

(mpw)