Każdy ma w sobie ukrytą antenę i dyskretny nadajnik. Szczególnie teraz mogą się przydać. Choć zagłusza je rzeczywistość, trzeba te urządzenia odszukać i uruchomić. Warto poznać częstotliwość, na której nadają i jakie odbierają sygnały - zgłębić ich misterną konstrukcję. Czym jest ludzkie sumienie? Dla mnie to nadajnik i odbiornik, wrażliwości i nadziei. To także wewnętrzny konfesjonał, w którym bez klękania odpuszczamy grzechy. Cudze i swoje.

Patrzę na Gdańsk - kolebkę Solidarności. Tym razem to miasto stało się symbolem zbrodni i nieponiesionej jeszcze kary, tragedii, którą rozegrano na scenie radości. W sobotę, w kondukcie żałobnym, podążać będzie nasz stłumiony gniew. Pójdzie ramię w ramie z odrętwiałym sumieniem. Takie jest nasze prawo. Takie jest prawo gniewu i sumienia. Ale gdy będzie po wszystkim, musimy przerwać ten marsz. Przewietrzyć skołowane głowy. Niech wylecą z nich kruki złych myśli, niech znikną kuszące nas czyny.

Zbrodni z Gdańska nie da się odkreślić grubą kreską. Nie ma takiego ołówka. Trzeba ją nazwać po imieniu, opłakać ofiarę i wyciągnąć wnioski. A potem, jakimś nadludzkim wysiłkiem, przeistoczyć horror w pozytywną energię. To nie będzie łatwe - nie mam pojęcia jak nazywa się ta przestrzeń, ani gdzie powinniśmy jej szukać. Czuję jednak, że mamy anteny i nadajniki. Brak nam jedynie częstotliwości.

W świecie fizyki to oczywiste, ale życie jest bardziej skomplikowane. Częstotliwość, o której piszę, składa się gestów i mikroskopijnych symboli. To musi być zmiana, która kropla po kropli wyżłobi w nas nową wrażliwość. Tak powstał Wielki Kanion w Arizonie. Kiedyś to były jedynie skały, dziś przyciąga ludzi z całego świata. Nikomu to nie przeszkadza, że jest zaledwie erozją ziemi. Zadajemy więc sobie pytanie - jak do tego doszło? - z nami i z tym kanionem. Co po tej symfonii przemocy stanie się teraz? 

Pochowamy Pana Prezydenta. Ale zgodnie z odwiecznym prawem natury, powinniśmy także coś wskrzesić. Z definicji, to coś musiało już istnieć, więc na pewno zostawiło ślady - jak niewinne dziecko, które nosimy w sobie. Jest uśpione i czyste. Kiedyś byliśmy dziećmi, więc zachowaliśmy gen dobroci. To nasza macierzysta komórka, z której musi narodzić się nowe. Ale ostrzegam! Trudno usunąć osad, jaki zostawiło dorastanie w stadzie. Plamy z krwi, błota i śliny nie schodzą łatwo w praniu.

Dlatego pomoc przyjdzie od wewnątrz - nikt nie przybędzie na białym koniu i nie pokaże, którędy droga. Jesteśmy zaledwie umowną wspólnotą z wadliwym, zbiorowym silnikiem. Ale póki nie zginęła ONA, my wciąż żyjemy! Potrzeba nam tylko słusznego kierunku. Na szczęście dziś, wszystkie drogi prowadzą na północ - z ziemi polskiej do Gdańska. I gdybym miał jedno życzenie, byłoby ono dziecinnie proste: nie odbierajmy szablą, co przemoc zabrała. Włączmy nadajniki i rozwińmy anteny. Może przy odrobinie szczęścia pojawi się sygnał.