Jest taka wioska w Polsce gdzie czas, jak uparty osioł, stanął w miejscu. Choć ukryta na szczycie góry nie wywyższa się nikomu, nie zazdrości. Czasami tylko w weekendy zgrzyta zębami, gdy na jej bruku hałasują miastowi. Z Krakowa to zaledwie 30 min jazdy samochodem. Najpierw nudną Zakopianką, potem kierunek Izdebnik. Tuż za starą pocztą skręcamy w lewo i dalej już serpentynami w górę, do samej Lanckorony. Zawsze gdy zbliżam się do Rynku, odczuwam jak wysoko jestem nad poziomem morza. Przytkane uszy nie słyszą zgiełku królewskiego miasta. Mgła tłumi problemy. Nawet wawelski smog zostaje w dole.

Miałem szczęście wspiąć się na Lanckorońska górę po raz pierwszy, zanim unijne pieniądze uczesały jej grzywę. Chaty chwiały się wówczas na wietrze, zlepione smołą dachy ciekły w strugach deszczu, a ściany z drewnianych bali, jak stare baletnice, łuszczyły makijaże wapnem gaszone. Analogowe to były czasy, dla mnie i dla Lanckorony. W jednej ręce ściskałem starego Nikona, w drugiej pachnącą bułkę z tamtejszej piekarni. Sznurowałem ciaśniej buty i ruszałem na żer w poszukiwaniu wrażeń.

Niełatwo fotografować najczęściej fotografowaną wieś Polski. Na każdym kroku widok - pułapka, taki cukierek czekający na usta obiektywu. Jakże łatwo mlasnąć migawką i wydać na świat kolejne monidło. Samodyscyplina jest tu sportem koniecznym. Trzeba płynąc pod prąd, wbrew widokówkom i promocyjnym sztuczkom. Lanckorona zasługuje na większy szacunek, na jeszcze większe skupienie.

Dziś na Rynek nie wjeżdżają już drabiniaste wozy, a po jego bruku galopują wyłącznie mechaniczne konie. Dlatego gdy fotografuje Lanckoronę wkładam na obiektyw sito. Jak kiedyś lanckoronianie, gdy oddzielali przy młócce plewy od ziarna. Ja robię podobnie - filtruję z kadrów inwazje moderny. Lubię fotografować teraźniejszość w czasie przeszłym! - delektuje się w tedy uśpionym obrazem. Jak choćby tym, gdy ruszyłem z Rynku w kierunku cmentarza, a Lanckorona uroniła rąbka swej tajemnicy. Biegnący wzdłuż drogi kot wiedział co robi. Nie przyniósł mi pecha. Na szczęście dopełnił kadru.

Lanckorona nie jest duża. Kilka ulic nie biegnących na krzyż, spadzisty Rynek a na nim kaskadowo osadzone domy. Pod ich okapami baby sprzedawały kiedyś sery; tam też zatrzymywały się wozy zwożące z łąk pachnące siano. Po mszy w niedziele, pykając fajeczkę, na ławkach zsiadała wiejska starszyzna. Tak było kiedyś. Dziś Lanckorona jest inna. Wystarczy jednak powłóczyć nogami by trafić na echa tamtej twarzy. Im bliżej szczytu góry tym więcej starych, drewnianych willi z czasów gdy Lanckorona była kurortem Krakowa. Jest Pod Różą, jest Bajka jest też willa Zamek. No i Tadeusz, gdzie swego czasu bywał Piłsudski. Widoku z ich balkonów trudno opisać. Na pierwszym planie falują Beskidy, na drugim sterczy dumnie podhalański grzebień. Dalej widać Tatry.

Lanckorona jest najbardziej malownicza na wiosnę, gdy idą roztopy. Dużo wtedy autentycznej czerni i bieli. Kury na tle śniegu, asfaltowe koleiny wijące się w kierunku światła. Zanikają z okapów sople lodu, a zmęczeni zimą ludzie stają się bardziej pogodni. Lanckorona nie zapomina o porach roku. Stojąc na szczycie lanckorońskiej góry sam często myślę o swoim kalendarzu. Skąd idę, dokąd zmierzam? Jest taka ławeczka przy ruinach zamku - na moment zawsze na niej siadam - gdzie po lewej mam rodzime Bielsko, a po prawej Kraków. Gapiąc się w horyzont czuje wtedy wyraźnie, że mój życiowy trójkąt jest tu równoboczny. Lanckorona-Bielsko-Kraków. Na tej ławeczce nie siada ze mną Londyn.

Fotograficznie Lanckorona jest dla mnie ryciną albo breughlowskim obrazem gdzie wszystko jest spłaszczone. Może to kwesta bycia nad poziomem morza, a może zwykła iluzja, gdy mrużymy oczy. To co ma ostre kontury pozostaje w pamięci, tymczasem mniejsze detale umierają na rzęsach. Ta wieś jest jak rozlany, przyklejony do góry plaster miodu. I gdybym tylko mógł zostać tu na dłużej, włożyłbym go w całości do słoja obiektywu. Zdjęcie po zdjęciu, kropla po kropelce. Czysta poezja, czyste powietrze, trzysta mil do nieba - Lanc-ko-rona - powtarzam  czując na podniebieniu samą słodycz. Tu sprzed aparatu nic ucieknie..... czas się zatrzymał.