Lance Armstrong, dożywotnio zdyskwalifikowany za niedozwolony doping, przyznał się wreszcie do jego stosowania. Nie zrobił tego jednak przed sądem, a w rozmowie z "sumieniem Amerykanów", czyli Oprah Winfrey. Nie zrobił tego również "sam z siebie", np. dręczony wyrzutami sumienia po zakończeniu kariery, a po tym, jak został złapany, a jego wina bezsprzecznie udowodniona. Nie było to więc wyznanie na miarę odkrycia Ameryki, choć medialne show z udziałem kolarza poruszyło cały świat.

Siedmiokrotny zwycięzca Tour de France stwierdził m.in., że nie jest możliwe wygranie tego wyścigu aż siedem razy bez dopingu. Cóż, trzeba mu wierzyć na słowo: ponieważ Armstrong siedem razy zgarniał tytuł na dopingu, nie było możliwości sprawdzić, czy może tego dokonać jakiś inny kolarz, nie na dopingu. Z drugiej strony, według słów Lance’a, trudno byłoby w ogóle znaleźć takiego kolarza - skoro "doping był tak naturalny jak powietrze w oponie". Mimo wyznania win przez Armstronga, wiele osób, w tym szef Międzynarodowej Agencji Antydopingowej, uważa, że nadal zataja on prawdę. Legenda kolarstwa upadła już tak nisko, że żadna rewelacja na jej temat nas nie zdziwi. Niebawem może się np. okazać, że Armstrong w ogóle nie jest kolarzem. Albo że nie potrafi jeździć na rowerze...

Zbigniew Boniek wyciąga rękę do kibiców. Chce unieważnić zakazy wyjazdowe, jakie nałożono na kibiców klubów Ekstraklasy w rundzie wiosennej oraz zalegalizować race na stadionach. Boniek wychodzi ze słusznych, skądinąd założeń. Po pierwsze: mecze piłkarskie "mają być meczami piłkarskimi". Pytanie tylko, czym były do tej pory? Partią warcabów? A po drugie: lepiej edukować niż karać.  Idąc tym tropem, PZPN mógłby zakładać na "młynach" np. kółka polonistyczne lub szkoły wokalne, które kształciłyby kibiców w przerwach spotkań. Repertuar? Od "O mój rozmarynie" po Justina Biebera. Słowem: wszystko dozwolone, z wyjątkiem, rzecz jasna, tradycyjnej pieśni kibiców, opiewającej PZPN.

Agnieszka Radwańska w Australii idzie jak burza. Tymczasem Jerzy Janowicz niestety już odpadł z singlowej rywalizacji. Ale i tak zdążył narobić wiele hałasu - za który teraz musi... zapłacić.  I to, bagatela, 2500 dolarów. Taką bowiem karę nałożono na naszego tenisistę za krzyki na sędzię podczas meczu II rundy Australian Open. Można zrozumieć jego złość. Być może faktycznie niektóre decyzje chorwackiej pani arbiter były chybione. Ale nieludzkie wrzaski, rozbijanie rakiety o stołek sędziowski, rzut plastikową butelką o kort nie powinny należeć do podstawowych zagrań tenisowych. Niech więc nasz Jerzyk przypomni sobie, że tenis to gra dżentelmenów, a na uspokojenie... zje Snickersa. Bo zaczyna odrobinę gwiazdorzyć!