W Tupolewie o numerze bocznym 101 spędziłam kilkaset godzin swojego życia. Zawsze z poczuciem, że lecę może nie najnowszym ale jednak najbezpieczniejszym samolotem, z najlepiej wyszkoloną załogą, która zabiera mnie w najlepiej przygotowaną podróż. O naiwności ludzka! Czytam protokół komisji i kolejny raz przecieram oczy ze zdumienia.

Zrezygnowaliśmy z lidera, choć żadna z załóg nie mówiła po rosyjsku. Dotyczy to Jaka 40 i maszyn Casa, które również lądowały w Smoleńsku. Zrezygnowaliśmy po tym jak Rosjanie zapytali o oddelegowanie, zakwaterowanie i opłacenie swoich nawigatorów. Wtedy specpułk argumentował, że liderzy nie będą potrzebni, bo wszystkie załogi świetnie będą znały rosyjski. Nawigator Tupolewa podstawowych komend uczył się dzień przed wylotem. Z zapisów rozmów w kabinie wiemy, że nie rozumiał nawet najprostszych słów. Pytał kapitana czy rosyjskie "paka" (oznaczające "na razie - do zobaczenia") oznacza "teraz". Wcześniej w owej kabinie miała miejsce taka oto wymiana myśli: "Będziemy gadać po rusku", odpowiedź: "To będzie wyzwanie".

Jakim cudem pilot Jaka -40, który wylądował w Smoleńsku z dziennikarzami, miał zrozumieć komendę zakazującą mu lądowania skoro załoga mówiła po angielsku a nie po rosyjsku? Kontrolerzy mówili zaś wyłącznie po rosyjsku a nie po angielsku. Tyle o języku i braku liderów.

Teraz o samolotach zapasowych. Gdyby na Okęciu nie zepsuł się Jak 40 dla dziennikarzy do Smoleńska poleciałaby maszyna, która nie miała dyplomatycznej zgody. "Na szczęście" Jakowlew o numerze 45 miał awarię, więc użyto Jakowlewa o numerze 44, który zgodę miał, bo był przewidziany jako samolot zapasowy na wypadek usterki Tupolewa.

(Do tupolewa mieści się 90 osób, do Jaka - kilkanaście).

Kapitan Jaka - 40 po wylądowaniu w Smoleńsku połączył się z koordynatorem Wojskowego Portu Lotniczego Okęcie. Przekazał informację, że podstawa chmur to 60 metrów, a widzialność około 2 kilometrów. Koordynator nie zareagował nie powiadomił nadzorujących lot HEAD o warunkach, które były poniżej tak zwanego minimum lotniska i załogi TU 154. Nie ostrzegł też kapitana Protasiuka, choć mógł się połączyć z nim przez telefon satelitarny. Nie zrobił tego, bo nie wiedział, jakie są obowiązujące minima! Po prostu ich nie znał. Prezydencki samolot był jeszcze wtedy nad terytorium Polski.

I na koniec cytat z protokołu powieszonego dziś na stronach MSWIA: "Najczęściej wybór nawigatora pokładowego do składu załogi był przypadkowy, nawigatorem zostawał ten pilot, który w danym momencie nie był zaangażowany w loty na samolocie Jak -40" Ot po prostu.