Jakim cudem dwudziestu biegających facetów i dwóch stojących (tak , tak nie jestem całkowitą ignorantką w dziedzinie piłki nożnej) może kogokolwiek fascynować? Zadaję to pytanie przy okazji każdego meczu, kiedy z większości mieszkań na moim osiedlu dochodzą okrzyki: "Gooooool", "Dajeeeesz", "Jeeedziesz", "Baranieeee", itd. Pomijam wszelkie przekleństwa, choć uczciwiej byłoby wymieniać właśnie niecenzuralne słowa. Racjonalnej odpowiedzi na moje fundamentalne pytanie nigdy nie otrzymałam. Może teraz się uda?

Kopanina na środku, potem szarża na bramkę, najczęściej zakończona jękiem zawodu, i tak przez 90 dłuuugich minut - tak moje oczy widzą to, co dzieje się na boisku. To, co się dzieje w tym czasie w domu, wygląda tak: domowy kibic koniecznie wyposażony w zimne piwo nerwowo wpatruje się w facetów, kopiących do siebie piłkę. Środkowy na lewe skrzydło, lewoskrzydłowy znów na środek, środek dla odmiany na prawe skrzydło... A jednak widowisko jest tak fascynujące, że domowy kibic jest nim całkowicie pochłonięty. W tych momentach mogłabym powiedzieć wszystko - łącznie z tym, że zdradziłam go z kobietą albo jego najlepszym przyjacielem, sprzedałam dom i wyprowadzam się, aby medytować w Indiach. Nic nie zrobiłoby wrażenia, bo pewnie akurat w tym momencie zaczęłaby się akcja i domowy kibic musiałby podbiec do telewizora, aby osobiście poinstruować piłkarzy, co powinni zrobić. Na Euro 2012 planowałam kupić drugi telewizor, ale w międzyczasie się rozwiodłam, więc nie muszę. Będę oglądać, co będę chciała.

Co do obiektów. Stadion Narodowy bardzo mi się podoba - wygląda jak wielkie, biało-czerwone ufo, które wylądowało w środku krzaków, czyli w środku niczego, ale tym bardziej jest piękny i robi wrażenie. Pytanie tylko, co stanie się z nim po Euro 2012. Proponuję, żeby bogate partie przynajmniej raz w miesiącu musiały tam zorganizować konwencję i zapłacić za nią. Ostatnio Platforma narzekała, że sympatycy nie zmieścili się w gdańskiej Arenie i kilka tysięcy ludzi musiało stać przed halą. Na Narodowym z przestrzenią nie będzie problemu.

Najbardziej w związku z Euro liczyłam na drogi, a właściwie na to, że do stolicy będzie można dojechać autostradą. Oczyma wyobraźni widziałam piątkowe popołudnie, kiedy to wszyscy ściągają na mecz do Warszawy, a ja z dziećmi jedziemy w odwrotnym kierunku. Do Berlina, a co? Byle dalej! Ale nie pojedziemy, bo "przejezdność" została zastąpiona przez "objezdność", a polskie objazdy to ja znam i dziękuję. Poczekam na "przejezdność", choć jeszcze fajniej byłoby, gdyby autostrady wzorem ministrów zameldowały "całkowitą gotowość" .

Że się czepiam? A pewnie, że się czepiam. I tak będę się czepiać przez całe Euro.