"Mamo, to brzydko, że pani ogłosiła przy całej klasie, że słabo mi poszedł ten sprawdzian?" - zapytała wczoraj moja córka. Odpowiedziałam, że pani powiedziała prawdę, więc nie ma się co obrażać. "Ale Fryderyk mnie rozpraszał....” - Michalina uparcie szukała usprawiedliwienia. Usłyszała od swej paskudnej matki, że nie można zwalać winy na innych i trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie: gdzie ja nawaliłam? Moja prawie dziewięcioletnia córka to zrozumiała. To samo mówię synkowi przedszkolakowi.

A później słyszę kilka dorosłych osób z Opola, które zachowują się jak przedszkolaki i przerzucają się odpowiedzialnością zamiast kajać się i przepraszać. Policja, która wpadła do kobiety z dziećmi po dwudziestej drugiej utrzymuje, że nie miała wyjścia - przecież sąd kazał. Sąd, który grzywnę prawie 2300 złotych (za to, że kobieta prowadząc kwiaciarnię pomyliła się i zamiast faktury wystawiła rachunek!) zamienił na 25 dni więzienia, a nie na przykład na prace społeczne, też utrzymuje, że wszystko jest w porządku.

Ręce opadają. Dopóki cały tabun urzędników, policjantów, prokuratorów czy sędziów nie zacznie myśleć samodzielnie, nic się nie zmieni. Dopóki cały tabun pracowników administracji nie będzie potrafił wziąć odpowiedzialności za własne decyzje i jedyne, co będzie potrafił, to powtarzać zdanie: To nie my, to oni" - tak właśnie to będzie wyglądało. Czy tak trudno do cholery pomyśleć? Czy to aż tak boli?