Świętować będę w pociągu, bo już jutro mam trening w Paryżu - mówi po wygranym turnieju w Brukseli Agnieszka Radwańska. Jak dodaje, French Open to najważniejsza dla niej impreza. "Mam nadzieję, że uda się poświętować po Paryżu" - podkreśla w rozmowie z korespondentką RMF FM Katarzyną Szymańską-Borginon.

Katarzyna Szymańska-Borginon: Zwycięstwo było łatwe czy trzeba było się trochę namęczyć?

Agnieszka Radwańska: Trochę trzeba było się namęczyć, zwłaszcza ze względu na trudne warunki. Było bardzo gorąco, oprócz tego jeszcze wiało. Rywalka też grała bardzo dobrze, zwłaszcza na początku meczu, gdzie najpierw były bardzo zacięte i długie gemy. Przy stanie 4:5 ona startowała na seta i było trochę groźnie, aczkolwiek od tego momentu zaczęłam grać trochę lepiej, bardziej agresywnie i potem już poszło.

Podobno potrzeba pani dobrego pierwszego seta i drugi później to już koniec.

Dokładnie tak. Jakoś tak tutaj wyszło, że zawsze przegrywałam w pierwszym secie. W końcówce potrafiłam jednak go wygrać, a później szło już trochę łatwiej. Akurat tak wyszło na tym turnieju, ale cieszę się, że mogłam zagrać w sumie te wszystkie mecze w dwóch setach, bo wiadomo, że troszkę mniej w nogach to zawsze lepiej. Szczególnie, gdy kolejny turniej zaczyna się już jutro.

Eksperci mówili, że to taka "pajęcza sieć" - najpierw podpuszcza pani w tym pierwszym secie, a potem wykańcza w drugim.

Wiadomo, że od samego początku chce się grać jak najlepiej i żeby ten mecz trwał jak najkrócej, ale czasem bywa tak, że faktycznie na samym początku jest troszkę błędów, trochę nerwów i dopiero potem wszystko jakoś się układa i w drugim secie jest już dużo lepiej.

Jak będzie pani świętować zwycięstwo?

W pociągu. Już za dwie godziny wyjeżdżam do Paryża i jutro będę tam trenować już o godzinie 10, więc na świętowanie nie ma za bardzo czasu. Zaczyna się najważniejszy dla nas turniej, więc mam nadzieję, że uda się poświętować po Paryżu.

A jakie są pani oczekiwania związane z Paryżem?

Na każdy turniej jedzie się z chęcią zwycięstwa, szczególnie w przypadku Wielkiego Szlema, ale wiadomo, że to tylko sport, więc wszystko może się zdarzyć. Nie można niczego wróżyć i oczekiwać, a po prostu grać swoje.

Ten puchar był dla pani ciężki? Podobno waży 5 kilogramów.

Tak, był bardzo ciężki. Byłam po meczu i wysiłku, więc zaczęła mi się wręcz trząść ręka. Puchary są jednak bardzo fajne i oryginalne, więc na pewno będą się dobrze komponować z innymi.

Wygrała pani około 106 tysięcy dolarów. Co robi się z taką nagrodą?

Na tym poziomie nie myśli się o pieniądzach. Wiadomo, że każdy mecz jest o jakąś stawkę - raz mniejszą, raz większą, ale gra się o tytuł, zwycięstwo i wygrany mecz. Pieniądze są raczej drugorzędne, choć oczywiście to moja praca i zarabiam w ten sposób na życie, chleb, waciki i kosmetyki.

Twoja mama jest podobno księgową.

Tak, mama zajmuje się wszystkimi takimi sprawami i bardzo mi pomaga, bo jest tego bardzo dużo.