„Teraz też obawiam się tego zimna - ciężko doprowadzić się do stanu w jakim ja byłem płynąc przez Kanał. Tam była już cienka granica między życiem a śmiercią. Dosłownie” – mówi w rozmowie z RMF FM Sebastian Karaś który w sierpniu chce przepłynąć z Bornholmu do Kołobrzegu. Polak ma na swoim koncie już m.in. wyprawę z Anglii do Francji.

Maciej Jermakow, RMF FM: Podczas ostatniej wyprawy z Anglii do Francji co było pana największą zmorą?

Sebastian Karaś: Najcięższym wyzwaniem była dla mnie temperatura wody - 15 stopni. W takich warunkach musiałem wytrwać prawie 9 godzin. Po drodze miałem bardzo wiele kryzysów, doprowadziłem się do takiego stanu, że łapały mnie skurcze we wszystkich częściach ciała. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przechodziłem. To było 40 kilometrów, pływanie po ciemku, parzące meduzy, ale to jednak temperatura była najgorsza. Dlatego teraz muszę na to zwrócić uwagę w trakcie przygotowań do kolejnego wyzwania - przepłynięcia z Bornholmu do Kołobrzegu - to 100 kilometrów

Takie wyzwania są na tyle wciągające, że ma pan ochotę dalej to robić?

Tak, bo gdy płynąłem La Manche, to najbardziej zależało mi aby pobić rekord świata. Nie chciałem po prostu przepłynąć, chciałem być najszybszy na świecie. To mi się jednak nie udało. Teraz jest inny cel - mam płynąć swoim tempem, 25 godzin i chcę być pierwszym człowiekiem, który to zrobił.

Do takiego wyzwania trzeba się zupełnie inaczej przygotować, niż to tej poprzedniej trasy?

Myślę, że przygotowania są bardzo podobne. Tyle, że teraz w ostatnim etapie będę musiał więcej spędzić czasu na aklimatyzacji w zimnej wodzie. 24 godziny w temperaturze jaka panuje w Bałtyku, a tam czasami jest nawet 7 czy 8 stopniu. Można sobie wyobrazić, że to będzie trudne wyzwanie. Nie wiem też jak zachowa się mój organizm po np. 12 godzinach płynięcia, bo nigdy dłużej tego nie robiłem.

Jak wygląda taka aklimatyzacja jeżeli chodzi o temperaturę?

W tym momencie przede wszystkim pływam w basenie, ale powoli będę też wychodził na jeziorko w Łomiankach. Tam woda ma ok. 12 stopni. Bardzo poważnie do tego podchodzę, muszę być pewny siebie, aby tego się podjąć. Wierzę, że się uda.

W trakcie tej wyprawy - jak wygląda kwestia logistyki? Cały czas płynie obok pana łódź asystująca?

Tak. I tu będziemy przygotowani do perfekcji. Otyliada (Karaś przepłynął na tej imprezie 54 kilometry w ciągu 12 godzin - przyp. red.) była takim sprawdzianem tego jak się będę czuł po tylu godzinach pływania. Teraz wiem, że muszę zabrać ze sobą więcej stałego pożywienia, na samych napojach i żelach nie przepłynę tego. Można sobie wyobrazić zresztą jak to wygląda "żołądkowo". Na Otyliadzie ja robiłem nawrót w granicach 18, 19 sekund na każdą długość, zrobiłem takich nawrotów 2168 dokładnie. Cały czas przyjmowałem płyny i pożywienie. To jest mieszanka wybuchowa dla organizmu.

A jak przyjmuje się pożywienie w trakcie pływania?

Na Otyliadzie było o tyle łatwo, że na pływalni mogłem mieć bidon na ściance. Mam to na tyle dopracowane do perfekcji, że przez pierwsze 30 kilometrów takie karmienia zajmowały mi w granicach 6,7 sekund. To nawet nie była przerwa!

Raczej pit stop..

Tak! I to też się wykonuje bez nabierania powietrza. Można powiedzieć, że pobieranie pokarmu jeszcze bardziej męczy bo nie dostarcza się tlenu do organizmu.

Zapytam szczerze - boi się pan tego zbliżającego się wyzwania?

W jakimś sensie się boję. Po przepłynięciu kanału La Manche wiem, że taki największy stres był na 3 dni przed podjęciem próby. Wiedziałem, że będzie bolało, że będzie zimno. Miałem świadomość jaka temperatura wody może być. Teraz też obawiam się tego zimna. Ciężko doprowadzić się do stanu w jakim ja byłem płynąc przez Kanał - tam była już cienka granica między życiem a śmiercią. Dosłownie.

(az)