"Tego nie da się w ogóle porównać. Moje życie przed zdobyciem złotego medalu różni się diametralnie od obecnego" - mówi Paweł Wojciechowski, który w sierpniu w Daegu został mistrzem świata w skoku o tyczce. "Na zakupach ludzie mnie zaczepiają, bo chcą autograf lub wspólne zdjęcie. Z zasady nie odmawiam, nie mam z tym większych kłopotów. Oczywiście popularność też pomaga. Udało się już uniknąć mandatu. Jak się okazało nawet w Szubinie jestem rozpoznawalny" - żartuje.

Tyczkarz przyznaje też, że poprawiła się jego sytuacja finansowa. Za wynikami w sporcie stoją pieniądze i to nie jest tajemnica. Przede wszystkim dostałem od miasta mieszkanie i mogłem je wyremontować tak, jak chciałem. Jeszcze się nie wprowadziłem, ale jestem w trakcie. W zasadzie prawie mnie w domu nie ma, więc wiele się nie zmieni. Ale na pewno jakaś tęsknota za rodzicami się pojawi. Teraz zamieszkam bowiem ze swoją dziewczyną Olą - mówi.

Jest też jednak druga strona medalu. Wojciechowski przyznaje, że pojawiła się presja. Staram się nie zwracać na nią uwagi, ale nie jest to proste. Chociażby teraz. Nie wychodzi wszystko tak jak powinno. Skaczę 5,20, jestem po kontuzji i jest ciężko. Oczywiście jestem zawiedziony, ale wierzę również, że w końcu wszystko się unormuje - podkreśla.

Choć przyznaje otwarcie, że czuł się zawiedziony, kiedy w mityngu Pedro's Cup uzyskał 5,20 i zajął siódme miejsce. Wszystko idzie dobrze, a poprzeczka spada. To są moje błędy, często niuanse, które pojawiły się z powodu zbyt małej ilości oddanych skoków. W Bydgoszczy stojaki ustawione były zbyt daleko, wysokość nad poprzeczką miałem, ale spadałem prosto na nią - opowiada. Czy jestem załamany? Nie, bo wiem, gdzie leży przyczyna, ale przecież doskonale zdaję sobie sprawę, że nie chodzi o to, bym skakał na wysokości 5,20. Powinienem i chcę celować w sześć metrów - dodaje.

Wojciechowski podkreśla też, że nie ma w nim strachu po wypadku, który zdarzył się na początku grudnia. Na treningu wyślizgnęła mu się z ręki tyczka i niefortunnie uderzyła w twarz. Doszło do złamania kości jarzmowej i niezbędna była operacja. Obawy nie ma żadnej. Biorę tyczkę do ręki tak samo pewnie jak przed wypadkiem. To nie ma z tym nic wspólnego. Jedyny mankament, że zbyt mało oddałem skoków. Stąd teraz te problemy. Niczego jednak nie przyspieszymy - stwierdza.

W sobotę Wojciechowski wystartuje w Doniecku. To właśnie tam chce wyeliminować podstawowe błędy, by ze spokojem podejść do kolejnych miesięcy przygotowań do igrzysk w Londynie.