Mało kto wie, że w Polsce w roku olimpijskim 1944 odbyły się swoiste igrzyska i to w dwóch miejscach naraz. Zorganizowali je osadzeni w oflagach w Dobiegniewie i Bornem Sulinowie, polscy oficerowie, więzieni przez Niemców.

Przez cały czas istnienia obozów, istniały kluby sportowe typu Wisła Kraków, Kresy Lwów, warta Poznań i konkurencja odbywała się i pomiędzy klubami i pomiędzy zawodnikami, czyli indywidualnie - powiedział reporterowi RMF historyk-amator Tomasz Skowronek.

Na dużym placu apelowym jeńcy walczyli w konkurencjach lekkoatletycznych i grach zespołowych, takich jak: piłka nożna, siatkówka, koszykówka. Niemcy nie zgodzili się tylko na dwie dyscypliny – skok o tyczce i strzelanie z łuku. Prawdopodobnie bali się, że więźniowie będą strzelać do strażników i próbować przeskoczyć ogrodzenie więzienne. Nie odbyły się również zawody w pływaniu, ponieważ jeńcom nie udało się przebudować obozowej sadzawki. Zwycięzcy igrzysk dostawali papierowe medale, które były drukowane przez obozową pocztę.

Niemcy obawiając się, że olimpiada może stać się manifestacją polskości, uczestniczyli w niej jako widzowie.

Cała uroczystość rozpoczynała się defiladą. Przyjmował ją generał Ludwik Kmicic-Skrzyński – jedyny generał, który był w tym obozie. Wciągano flagę na maszt i zapalano znicze olimpijskie. Zamiast Mazurka Dąbrowskiego, ogłoszono konkurs na hejnał. Utwór nazywał się „Sygnał na cztery trąbki” i był odgrywany i na początek otwarcia igrzysk i na zakończenie.