Polska wygrała w Innsbrucku z Hiszpanią 32:26 (13:9) w swoim pierwszym meczu w drugiej rundzie mistrzostw Europy piłkarzy ręcznych. Polscy szczypiorności wykonali wielki krok na drodze do półfinału mistrzostw Europy. Od połowy pierwszej części gry kontrolowali wydarzenia na boisku. Na turnieju w Austrii nie wygrali jeszcze tak pewnie.

Pierwszego gola po 30 sekundach gry uzyskał Mariusz Jurasik, który rozegrał najlepszy jak dotąd mecz w turnieju i był jednym z głównych autorów sukcesu. W czwartej minucie - po pierwszym z siedmiu wykorzystanych rzutów karnych przez Ikera Romero (nie pomylił się jeszcze w ME) - Hiszpanie prowadzili 2:1 i więcej ta sztuka im się nie udała.

W 15. minucie było 7:5 dla Polski, a głównym aktorem widowiska w Olympiahalle był Bartosz Jurecki, który raz za razem trafiał z koła do bramki rywali. Mimo że biało-czerwoni nie wykorzystali dwóch sytuacji sam na sam, to powiększali przewagę. W 21. minucie kontrę skutecznie wykończył Artur Siódmiak i ekipa trenera Bogdana Wenty prowadziła 11:6. Do przerwy 13:9.

Początek drugiej odsłony to gra bramka za bramkę. Uśmiech na twarzach kolegów i zachwyt publiczności wzbudził Bartosz Jurecki, który stojąc tyłem do bramki zdobył kolejnego gola (21:16). Ta sytuacja pokazała, że Polacy czuli się już bardzo pewnie i do tego sprzyjało im szczęście.

Między 42. a 44. minutą zdobyli cztery gole z rzędu i prowadzili już 25:17. Wenta pozwolił nawet odpocząć Sławomirowi Szmalowi, który w niedzielę nie bronił tak efektownie jak w poprzednich spotkaniach, choć 10 strzałów rywali zdołał zablokować.

Piotr Wyszomirski nie pomógł kolegom, a chwila dekoncentracji sprawiła, że Hiszpanie zbliżyli się na 25:21. Wtedy ciężar gry wziął na swoje barki, a właściwie w ręce, duet Krzysztof Lijewski - Mariusz Jurasik i zrobiło się 29:22. Niespełna siedem minut przed ostatnim gwizdkiem sędziów było jasne, że Polacy nie przegrają.

Polskiej drużynie dobrze zrobił powrót na boisko Michała Jureckiego. "Dzidziuś", jak mówią o nim koledzy, z powodu rozbitego nosa nie zagrał ze Słowenią, a w niedzielę wskutek podbitych obu oczu przypominał raczej "mężczyznę po przejściach", ale zdobył trzy bramki i kilka razy podaniami świetnie obsłużył swojego starszego brata. Po stronie minusów trzeba zapisać postawę Karola Bieleckiego, który żadnego z trzech rzutów nie zakończył bramką, a dodatkowo zanotował kilka strat i szkoleniowiec nie korzystał z jego usług zbyt często.

We wtorek kolejnym rywalem biało-czerwonych będą Czesi, a w czwartek - Francuzi. Przy korzystnych wynikach innych spotkań, praktycznie już zwycięstwo nad południowymi sąsiadami zapewni miejsce w czołowej czwórce turnieju.