"Wielu wspinaczy ucieka w stwierdzenie: 'Moje doświadczenie daje gwarancję bezpieczeństwa, sukcesu', ale to jest wyłącznie hasłowość. To jest coś, czym chcemy uspokoić bliskich. Prawda jest taka, że nikt przy zdrowych zmysłach i dużym doświadczeniu nie jest w stanie powiedzieć, że jest bezpieczny dlatego, że wspina się 30 lat" - mówi RMF FM jeden z najlepszych polskich wspinaczy wielkościanowych Marek Raganowicz. W rozmowie z naszym dziennikarzem Michałem Rodakiem podkreśla, że wspinanie to dla niego coś więcej niż tylko sport. "Nie wyobrażam sobie, że ludzie widzą je - jak my to zawsze nazywaliśmy w swoim środowisku - jako zginanie ręki w łokciu" - zaznacza. Opowiada też o niedawnej wyprawie i pięknie wciąż w pełni nieodkrytej arktycznej Ziemi Baffina. Zdradza również, jak przez 7 lat powstawała jego książka "Zapisany w kręgach", która zdobyła nagrodę główną oraz wygrała w kategorii biografie w konkursie książkowym tegorocznego Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju.

Marek Raganowicz to jeden z najlepszych polskich wspinaczy wielkościanowych. Za swoje wyczyny jest ceniony nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Samotnie lub w duecie wytycza nowe, trudne wspinaczkowe drogi na potężnych ścianach. Dokonał tego m.in. w Norwegii na Trollveggen, czyli najwyższej pionowej skalnej ścianie w Europie oraz w górach Karakorum w Pakistanie na północno-zachodniej ścianie Great Trango Tower (6286 m n.p.m.). Razem z Marcinem Tomaszewskim w 2013 roku odebrał za to Kolosa w kategorii alpinizm.

Michał Rodak: Jak to jest biwakować w namiocie przyczepionym na linach w połowie liczącej 1000 metrów ściany? Po kilku dekadach uprawiania tego sportu pojawia się jeszcze ułamek strachu, czy nie robi to już na tobie żadnego wrażenia?

Marek Raganowicz: To są dwa różne tematy - ułamek strachu i biwakowanie na środku tysiącmetrowej ściany. Biwakowanie na środku ściany to coś po prostu absolutnie niesamowitego i pięknego. Nigdy nie miałem lęku wysokości, ale przyznaję szczerze, że żeby zaakceptować - jak to ktoś powiedział - naturę przepaści, potrzeba troszeczkę czasu. Ale właśnie wraz z jego upływem to środowisko wielkościanowe staje się czymś zupełnie naturalnym. Zaczynamy w nim żyć, zaczynamy normalnie funkcjonować. Każdy poranek, kawa smakuje tak samo, jak w domu. Czujemy po prostu, że jesteśmy we właściwym miejscu. Ja tak się czuję.

Natomiast jeśli chodzi o strach, to myślę, że jest w dużej części wypadkową wywodzącą się z normalnego funkcjonowania człowieka i jego aktualnej fazy życia. Moje rozumienie wspinania jest takie, że zarówno wpływa ono na człowieka, jak i w dużej części wyraża człowieczeństwo, to jakimi jesteśmy mając 20, 30, 40, 50 lat... Więc te stany lękowe, stany strachu też się zmieniają, ewoluują. Jeśli chodzi o mnie, to na początku wspinania odnotowywałem ich znacznie więcej niż dzisiaj, ale nie mogę powiedzieć, że strach jest mi obcy.

Pytam, bo sam mam lęk wysokości. Znasz wielkich wspinaczy, z dużymi wyczynami na koncie, którzy też bali się przestrzeni, ale przełamali tę słabość i teraz robią niesamowite rzeczy?

Takie niesamowite rzeczy robi Marcin Tomaszewski (wspinaczkowy partner Marka Raganowicza - przyp. red.), o którym czytałem, że miał kiedyś lęk wysokości, ale nie znam go z tego okresu, bo od 5 lat wspinamy się razem i nie wygląda mi na człowieka sparaliżowanego strachem. Jest fantastycznym wspinaczem. Jak widać, dał sobie z tym radę, a ponieważ jest to możliwe i on to pokazuje, oznacza to, że każdy z nas może to zrobić. Ty na pewno.

Czyli jest to coś do przełamania. Podczas swoich wypraw wiele dni spędzasz w ścianie - nie schodzisz, tylko tam biwakujesz. Wiadomo, że trzeba w takiej sytuacji zminimalizować ekwipunek ciągnięty za sobą na linach. Po tylu latach ciągle zdarza się, że zabierasz kilka rzeczy zupełnie niepotrzebnych? Czy to już jest w pełni uporządkowane i po tylu latach doświadczeń dograne od A do Z?

Po tylu latach doświadczeń wspinania wielkościanowego i wielodniowego zdarza mi się to, czego doświadczyłem w styczniu tego roku. Drogę po 16 dniach wspinania skończyłem na tak potwornym głodzie, który do dzisiaj mnie trawi na samo wspomnienie, dlatego że zabrałem za mało jedzenia. To jest pewna gra. Nie da się wszystkiego przewidzieć. Trzeba zachować postawę otwartości umysłu i podjęcia wyzwania, jakie niesie za sobą ściana. Oczywiście wielu wspinaczy ucieka w takie stwierdzenie: "Moje doświadczenie daje gwarancję bezpieczeństwa, sukcesu" i tak dalej, ale to jest wyłącznie hasłowość. To jest coś, czym chcemy uspokoić bliskich. Prawda jest taka, że nikt przy zdrowych zmysłach i dużym doświadczeniu nie jest w stanie powiedzieć, że jest bezpieczny dlatego, że wspina się 30 lat. Nie, każda ściana, każda droga jest wyzwaniem, jest niewiadomą, z którą się mierzymy i pewnie dzięki temu, że jest to niewiadoma ciągle wracamy na ściany i drogi.

W podejściu do gór jest kilka nurtów. Rozmawiamy na festiwalu w Lądku-Zdroju, a wczoraj byłem na prelekcji Wojciecha Kurtyki i Johna Portera. Kurtyka znany jest z podejścia mistycznego. Nie traktował wejścia na szczyt wyłącznie jako wyczynu, ale zawsze widział w górach coś więcej. Jak to jest w twoim przypadku - podobnie jak u Kurtyki, czy masz podejście czysto sportowe?

Zdecydowanie zgadzam się z tobą, że Kurtyka jest osobą, która mówi o tym niezwykłym doświadczeniu, jakie generują góry i kontakt z nimi. Natomiast jeśli chodzi o ten podział wspinaczy, ja widzę to troszeczkę inaczej. Kurtyka w moim widzeniu, nie znam go osobiście, jest osobą, która ma wyjątkowy dar umiejętności mówienia o ważnych sprawach, o uczuciach, właśnie o tej mistycznej otoczce. Nie wszyscy mają ten dar w sobie...

... i mają też taką potrzebę...

.. i może nie mają potrzeby tego, ale też są osoby, które z siebie to wypierają. Nie wyobrażam sobie, że ludzie widzą wspinanie - jak my to zawsze nazywaliśmy w swoim środowisku - jako zginanie ręki w łokciu. To nie polega na tym, że się podciągasz na chwycie. Oczywiście, fizycznie tak, ale stoi za tym coś, co trudno jest uchwycić. Niektórzy mówią: "Nie, to tylko cyfra", ale w gruncie rzeczy nie daję wiary nawet tym zagorzałym zwolennikom teorii sportowych, że jest to wyłącznie sport. Przepraszam, no może z wyjątkiem wspinania ściankowego...

W pierwszej połowie roku, razem z Marcinem Tomaszewskim, wybrałeś się na kolejną wyprawę na Ziemię Baffina, czyli drugą co do wielkości - po Grenlandii - wyspę Arktyki, za kołem podbiegunowym. Pamiętam film, który udostępnił w internecie. Siedząc w namiocie, opowiadacie w nim o ekstremalnie trudnych warunkach - huraganie, potężnym mrozie... Nie mogliście się wspinać i zrealizować planów. On wrócił do kraju, ale ty zostałeś i długi czas spędziłeś tam samotnie...

Tak, 7 tygodni samotnie. Dwa i pół miesiąca spędziłem na Ziemi Baffina, ale w tym ponad 7 tygodni absolutnie sam, czyli tak, że nie widziałem żadnej innej osoby wokół siebie.

Biorąc pod uwagę ten niesamowity krajobraz wokół, jakie to przeżycie? Aura, okolica i samotność sprawiają, że wchodzi się w zupełnie inny stan umysłu?

Jeden z redaktorów czasopisma górskiego poprosił mnie o napisanie tekstu o tym i odpowiedziałem: "Jeśli chcecie, możecie sami napisać. Ja nie czuję się przygotowany". To zdarzyło się dla mnie jakby przed chwilą. Do tego potrzeba dystansu, zrozumienia. Szczerze powiedziawszy ciągle czekam na ten moment, w którym przyjdą do mnie odpowiedzi na pytania co się tam stało, ale dla potrzeb takiego ogólnego opisu na prelekcji podczas festiwalu w Lądku-Zdroju powiedziałem, że atmosfera arktycznej zimy nastraja i wyzwala potrzeby medytacji albo głębszego zrozumienia tego, co się dzieje wkoło. Bardzo szybko zrozumiałem, że bycie tam jest w gruncie rzeczy medytacją. Że tam nie trzeba tego specjalnie kreować, nie trzeba żadnego wysiłku. Po prostu samo istnienie jest absolutnie fenomenalne i pomijając szczegółowe opisy, na pewno jest to jedno z największych i najważniejszych doświadczeń, jakie w życiu miałem okazję przeżyć i ciągle czekam na zrozumienie tego. Wybaczcie, ale nie dam jakiejś jednoznacznej odpowiedzi.

W tych okolicznościach poprowadziłeś dwie nowe wspinaczkowe drogi na ścianie Ship's Prow, ale o Ziemi Baffina nie opowiada się tak łatwo jak o Himalajach, Karakorum lub Alpach. Jak możesz opisać ten rejon świata? To wspaniałe krajobrazy, wiele pięknych i niepokonanych wcześniej potężnych ścian... Patrząc na liczbę organizowanych tam wypraw - wygląda to jak prawdziwa ziemia obiecana dla wspinaczy. W najbliższych latach to będzie główny teren eksploracji, jeśli chodzi o wspinanie wielkościanowe?

Tak, zdecydowanie wydaje mi się, że potencjał eksploracyjny tego terenu jest po prostu absolutnie wyjątkowy w skali świata, ale każdy, kto buduje jakieś plany w związku z wyprawami w ten rejon, musi liczyć się z bardzo ciężkimi warunkami. W lecie jest tam deszczowo, bardzo dużo kruchej skały, z powodu tego, że właśnie ściany nie są eksplorowane, a zimy są bardzo ciężkie.

Gdy my przyjechaliśmy tam z Marcinem, to były ostrzeżenia dla lokalnej ludności. Było minus 50 stopni odczuwalnej temperatury. My nawet wychodziliśmy z namiotu, żeby ruszyć się na spacer. Wychodziliśmy pół godziny w jedną stronę, ale nie mogliśmy wrócić, bo okazywało się, że z wiatrem dało się iść, a pod wiatr było to absolutnie niemożliwe. Nawet jak zakładaliśmy gogle, to one natychmiast zamarzały. Zasłanialiśmy oczy, więc skręcaliśmy. Błyskawicznie pojawiały się odmrożenia na twarzy. To była katastrofa. Absolutnie nie dało się wspinać. Marcin miał odnowione jakieś stare odmrożenia i zdecydował się wrócić do domu. A ponieważ częścią całego projektu było też moje solowe wspinanie, to powiedziałem, że nie ma już dla mnie żadnej różnicy czy to są 4, czy 7 tygodni - i tak zostanę sam. I tak się stało, a dzięki temu przeżyłem tam niesamowity czas.

Ziemia Baffina to generalnie północna Kanada i krąg arktyczny. Morze dzieli ten obszar od Grenlandii. Surowe warunki klimatyczne są zwłaszcza na wschodnim wybrzeżu...

Teren wspinaczkowy, eksploracyjny to cała powierzchnia wyspy, czy też jest wyraźny podział na rejon bardziej zamieszkały i ten odludny, który odwiedzają wspinacze?

Wschodnie wybrzeże jest mniej zagospodarowane niż zachodnie, tak jak wspominałem, z powodu warunków klimatycznych. Żeby dostać się w góry, w ten rejon wysokich gór i wielkich ścian, to jest 5-7 godzin jazdy skuterem śnieżnym z ostatniej wsi, do której dolatuje samolot.

Inuici, którzy są tam lokalnymi mieszkańcami, zamieszkują te ziemie, bywają tam rzadko i wyłącznie na polowaniach. W momencie kiedy nas odwożą, odwracają się, jadą z powrotem i zostajemy sami. Bardzo rzadko, może raz na tydzień zdarzy się, że gdzieś daleko przejeżdża skuter z myśliwymi. Oni też bardzo szanują samotność ludzi, którzy tam przyjeżdżają, nie narzucają się. To są ludzie żyjący zgodnie z wielowiekową tradycją, bardzo tradycyjni. Mówią bardzo powoli, trzy razy wolniej niż ja, za to obdarzają swojego słuchacza niezwykłym dzisiaj darem słuchania i zrozumienia. Ja specjalnie zwalniam mówiąc, bo w pamięci trzymam sposób, w jaki ze mną rozmawiali. Jest to absolutnie niezwykłe doświadczenie i zawsze chętnie będę wracał w tamten rejon - i ze względu na góry, i ze względu na ludzi, których tam spotkałem.

To twój cel na kolejne lata? Jakie masz plany?

Po festiwalowej prelekcji jedna z osób zadała mi to samo pytanie. Odpowiedziałem na nie: "Nie mówię o swoich planach", ale powiem wam w tajemnicy, że wracam na Ziemię Baffina, a niech mnie...

Czyli jest tam coś magicznego, przyciągającego.

Nie mogę się oprzeć Ziemi Baffina.

Podczas tej ostatniej wyprawy pracowałeś ciągle nad "Zapisanym w kręgach", czyli twoją książką, która niedawno wyszła?

Książkę pisałem 7 lat. To taki okres, który sobie ułożyłem w głowie, wyciskając wodę z tego wszystkiego. Ale skończyłem pisanie bodajże 2 stycznia. 3 stycznia byłem już w Norwegii i samotnie wspinałem się na ścianie Trolli (Trollveggen - najwyższa pionowa skalna ściana w Europie - przyp. red.). Po miesiącu odpoczynku pojechałem na Ziemię Baffina. Tuż przed wyjazdem na Trolle wysłałem brudnopis do wydawnictw. Gdy wróciłem, zacząłem już dyskutować jak to ma być wydane, kiedy... Miałem to szczęście, że wydawca się tym tekstem zainteresował. Jak byłem na Baffinie, byłem odcięty od "Zapisanego w kręgach".

Książka mówi o wspinaniu, ale nie jest typowym przykładem literatury górskiej, mówiącej o osiągnięciach autora. Jest książką autobiograficzną, ale też nie jest książką o mnie. Jest książką mówiącą o faktach, ale nie jest książką historyczną. Starałem się uniknąć pokazywania wspinania przez pryzmat swoich własnych sukcesów. Pokazuję tam zwykłe wspinanie, dlatego że uważam, że jest wspaniałym darem w życiu człowieka, każdego z nas, kto miał okazję być w górach i warto o tym pisać. To jest książka o człowieku pochłoniętym pasją. Tą pasją jest wspinanie.

To subiektywny wybór ważnych momentów z twojego życia, a nie tych uznawanych za twoje największe sukcesy.

Dokładnie tak.

Jest w książce fragment, który szczególnie trudno było napisać, a może dokładnie sobie przypomnieć, a zależało ci na tym, żeby się pojawił?

Dobrze, teraz będę mówił takim kodem... Ostatnio byłem w Krakowie w Teatrze Słowackiego na narodowym czytaniu scenariusza "Rejsu". Wszyscy podnosili ręce po pytaniu: "Kto oglądał film?". Wiadomo, że widzieli go prawie wszyscy i wszyscy byliśmy na tej widowni jakby swojakami. Każdy rozpoznawał dowcip itd. Więc w tej chwili zaczynam mówić właśnie w taki sposób. Trudno mi było napisać fragment, który roboczo nazywam: "Samica zjada samca"... Wiem, że tobie to nic nie mówi... Trudno mi było napisać fragment o raperach, ale to są bardzo ważne wypowiedzi. Ciężko mi było pokazać historię Zdenka, a moją ulubioną jest historia warana z Komodo.

Chyba nie musimy rozwijać tych wątków, bo tym chętniej wszyscy sięgną po tę książkę...

Nie jestem zawodowym pisarzem i przez 7 lat pisania musiałem się tego nauczyć. Pisałem krótkie teksty do czasopism, opowiadając historie, ale książka to jest pewna podróż rozłożona w czasie. Akcja dzieje się między 1983 a 2006 rokiem. Są zmiany wydarzeń, zwroty, różne kraje - Indie, Singapur, więzienie w Kalkucie... Wiele różnych miejsc i wątków, w tym na wpół sensacyjnych, kryminalnych wręcz. Na pewno nikt się nie będzie nudził czytając te książkę.

Jest nie tylko dla tych, którzy fascynują się wspinaniem i górami.

Ktoś ostatnio mi powiedział tak: "Wczoraj skończyłem czytanie 'Zapisanego...'. Ty, ale to nie jest taka książka górska!". A ja odpowiedziałem: "Dziękuję, to jest największy komplement, jaki dotychczas usłyszałem".

Mieliśmy dla Was 10 egzemplarzy książki "Zapisany w kręgach", wydanej nakładem wydawnictwa Góry Books. Dziękujemy za odpowiedzi.

Rozmowę przeprowadzono podczas XXI Festiwalu Górskiego w Lądku-Zdroju.