Wicemistrz świata w rzucie dyskiem Piotr Małachowski uważa, że we wtorkowym finale był zbyt pewny siebie. Przez zęby cedził, że srebrny medal to sukces, ale był wyraźnie zły i zawiedziony. O 75 centymetrów lepszy był Niemiec Robert Harting.

Trochę mi ta złość i zawód już przechodzi. Przecież drugie miejsce na świecie też nie jest złe - powiedział Małachowski tuż po zakończeniu rywalizacji na stadionie Łużniki.

Podopieczny trenera Witolda Suskiego chciał już w pierwszym podejściu, podobnie jak dzień wcześniej Paweł Fajdek, załatwić sprawę i zapewnić sobie złoty medal. Ta próba jednak kompletnie mu nie wyszła i uzyskał 64,49 m.

Na początku byłem ostry jak papryczka chili - sarkastycznie przyznał. Ech, dobrze, że w ogóle dostałem się do wąskiego finału. Z drugiej strony Harting też sobie nie poradził. Gdyby machnął w pierwszej kolejce ponad 69 metrów, to wszystko byłoby pozamiatane, a tak jeszcze walczyłem - mówił.

Niemiec po raz trzeci z rzędu wywalczył tytuł mistrza świata. Jest też mistrzem olimpijskim i Europy. Przez niemal trzy lata był niepokonany i dopiero w czerwcu tego roku pokonał go w Hengelo właśnie Małachowski.

Teraz obudziłem się dopiero w czwartej kolejce. Miałem nadzieję, że go dogonię, ale trochę zabrakło. Zacząłem jednak w końcu rzucać, a nie pchać - ocenił Małachowski. 

Małachowski najdłuższy rzut oddał w piątej próbie - 68,36. Harting wygrał wynikiem 69,11.

"Byłem uśpiony, zero stresu"

Małachowski, mistrz Europy z Barcelony z 2010 roku, przyznał, że przed konkursem czuł się zbyt pewny siebie. To właśnie chyba o wszystkim zdecydowało. Zabrakło pozytywnej adrenaliny, bo wyszedłem na stadion i... zero stresu. Byłem uśpiony, całe szczęście, że udało się przynajmniej wywalczyć srebro - dodał.

Z drugiej strony doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że wicemistrzostwo świata to również wielki sukces.

Moja chora ambicja sportowa, że zawsze chcę być pierwszy, zawsze mnie jakoś przytłacza. Jest mi przykro. Powoli do mnie dociera, że jest już po konkursie, a to, co się stało, to historia. I mógłbym nawet leżeć krzyżem, a i tak tego teraz nie cofnę - powiedział.

"Majewski - dobra dusza. Dobrze mnie wspierał"

Na trybunach nie mogło zabraknąć dwukrotnego mistrza olimpijskiego w pchnięciu kulą i jego największego przyjaciela - Tomasza Majewskiego. To on później wręczył Małachowskiemu biało-czerwoną flagę.

Braci się nie traci, a on jest naprawdę dobrą duszą. Nie będę cytował, co mi mówił, ale dobrze mnie wspierał. Szkoda tylko piątego rzutu, bo gdybym szarpnął mocniej ręką, mogło być nawet powyżej 70 m - zauważył.

Wicemistrz świata z Berlina (2009) był bardzo pozytywnie zaskoczony wtorkowym dopingiem. Nawet byłem zdziwiony, że ludzie tak zareagowali, gdy poprosiłem o pomoc. Cieszę się, że w końcu stadion się zapełnił, a kibice mnie dopingowali - dodał Małachowski.

Szkoda mu jest także Roberta Urbanka (MKS Aleksandrów Łódzki), który uplasował się na szóstym miejscu z wynikiem 64,32. Brąz wywalczył Estończyk Gerd Kanter - 65,19.

Podium było w jego zasięgu i na pewno teraz czuje niedosyt. Jednak mimo wszystko jego występ należy ocenić bardzo wysoko. Nie wymagajmy zbyt dużo od tak młodego zawodnika - zaznaczył.

(mal)