Nie przepracowałem dobrze dwóch najważniejszych miesięcy, ale to jest sport i wszystko może się zdarzyć - mówi w rozmowie z RMF FM Piotr Małachowski. Polski dyskobol ocenia, że na rozpoczynających się w poniedziałek lekkoatletycznych mistrzostwach Europy może powalczyć o brąz. Będzie jednak niezwykle trudno, bo rywalizacja jest zacięta. Z Piotrem Małachowskim rozmawiał Paweł Pawłowski.

Paweł Pawłowski RMF FM: Jak czujesz się przed rywalizacją z twoim największym rywalem Andriusem Gudziusem?

Piotr Małachowski: Na razie jestem tłem dla Gudziusa na listach światowych. Jestem w okolicy 11. miejsca w rankingu europejskim. Ale spokojnie! To są mistrzostwa Europy i wszystko może się wydarzyć. Ja pochodzę z optymizmem i uśmiechem na twarzy. Czas pokaże i już wkrótce będziemy mogli wszystko ocenić.

A jak kolano i jak biodro? Bo straciłeś dwa miesiące przygotowań?

Teraz jest już dobrze, ale niestety dwa najważniejsze miesiące, czyli marzec i kwiecień - tam nie było dobrych treningów. Nie ma tej formy jaka powinna być. Ale jeśli ktoś chce mieć wyniki na światowym poziomie, to musi dawać z siebie 100 procent, albo nawet 110 procent. Kontuzje są wpisane w życie każdego sportowca. Mnie też się to przytrafiło. Nie pierwszy i nie ostatni raz.

W jednej z wypowiedzi deklarowałeś, że z Berlina przywieziesz brąz. Podtrzymujesz tę deklarację czy studzisz optymizm?

Powiedziałem i mówię, że będę walczył o ten brąz. To nie jest takie proste i łatwe. Trzeba zrobić rachunek sumienia. Nie przetrenowałem odpowiednio przez kontuzję. Nie jestem w takiej formie, jaką miałem rok czy dwa lata temu. Realnie stać mnie na walkę o brązowy medal. Gudzius, Daniel Ståhl, młody Harting - to są groźni zawodnicy. Ale wydaje mi się, że z jednym z nich można powalczyć o brązowy medal.

Rozmawiałem kilka miesięcy temu z prezesem PZLA, który powiedział, że wasza ekipa to nowy Wunderteam. Tak się czujecie?

Wunderteam to były trochę inne czasy. Ci ludzie bardziej trzymali się razem i trenowali wszyscy w jednym miejscu. To była naprawdę sportowa rodzina. U nas jest rodzina, kiedy zjeżdżamy na duże imprezy. Na co dzień trenujemy w różnych miejscach. Czasami spotykamy się na zgrupowaniach i jest okej. Tamci żyli razem. Ale te wyniki można już porównywać. Stworzyła się niesamowita drużyna. Chciałbym tylko, żeby nie skończyło się to na mistrzostwach Europy. Chcę, żebyśmy jako reprezentacja pokazali się też na igrzyskach olimpijskich. Tam chcielibyśmy powalczyć o dobre miejsca i o medale dla Polski.

Czy oczekiwania po świetnym drużynowym Pucharze Świata nie są zbyt duże?

Jeśli jako media tego nie rozdmuchacie... Wydaje mi się, że jeśli ktoś patrzy na wyniki, to wie na co stać Polaków. Na pewno po Londynie ludzie się cieszą tym drugim miejscem i mówią, że jesteśmy potęgą. Tak, jesteśmy potęgą, ale też pamiętajmy, że to jest sport i trzeba do tego podchodzić z dużym dystansem. Mnie cieszy to, że mamy wreszcie młodych zawodników. Ja jestem najstarszym zawodnikiem - już emerytem. Ale są młodzi, którzy garną się do tego sportu i widać w nich ducha walki. To bardzo dobry prognostyk przed igrzyskami olimpijskimi w Tokio.

Nie ma dystansu pomiędzy starszymi a młodymi?

Jest dystans, bo jadąc do Londynu zobaczyłem broszurkę, w której było napisane, kto startuje. Popatrzyłem i mówię: kto to jest? Oni są nawet o 10 lat lub więcej młodsi. Nie znam wszystkich, bo tak jak wspomniałem - nie trenujemy w jednym miejscu.