"Kontuzja to chyba najtrudniejsza rzecz dla sportowca. Uczy pokory, cierpliwości" - mówi Maja Włoszczowska, która dwa miesiące temu miała poważny wypadek we włoskim Livigno. Najlepsza polska kolarka w Londynie miała walczyć o medal, ale do Wielkiej Brytanii nie pojechała. "Jest mi przykro, że te doświadczenia tyle kosztują. Jeżeli nie muszę, staram się o tym nie myśleć, patrzeć do przodu. Wiem, że muszę ten etap przetrwać, potem będzie dobrze" - komentuje. Jak zresztą przyznaje, zwycięstwa są jak narkotyk, dlatego chce jak najszybciej wrócić.

Edyta Sienkiewicz: Od wypadku w Livigno minęły dwa miesiące. Na jakim etapie jest pani rehabilitacja, jak to wszystko wygląda?

Maja Włoszczowska: Przyznam, że bardzo mozolnie to idzie. Niestety kontuzja jest bardzo poważna. Sześć tygodni unieruchomienia też zrobiło swoje, więc w tej chwili walczę o to, żeby stopa znowu zaczęła się ruszać. Potem będzie walka o to, żeby odbudować mięśnie. To jest tak naprawdę dużo cięższa praca, niż byłam sobie w stanie wyobrazić. Sądzę, że przede mną jeszcze dwa miesiące rehabilitacji, kilka godzin ćwiczeń dziennie po to, aby ta noga wróciła do pełni sprawności.

Ile godzin dokładnie poświęca pani na ćwiczenia?

Jeżeli jestem w klinice w Bieruniu, to przeważnie pięć godzin. Dwa razy po dwie godziny zajęcia w klinice plus basen lub siłownia. Tak naprawdę wychodzi cały dzień.

Dwa miesiące temu lekarz powiedział, że to będzie cud, jeżeli pani w ogóle wróci do swojej dyspozycji sprzed urazu. Teraz możemy powiedzieć, że nie ma w ogóle takiego zagrożenia, że pani do tego sportu absolutnie wróci?

Do sportu jak najbardziej wrócę. Myślę, że nie będzie problemu, przynajmniej taką mam nadzieję. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem, nie ma żadnych komplikacji. Na pewno wymaga to pracy i czasu, dlatego uzbrajam się w cierpliwość, pracuję i czekam.

Ja przeczytałam na pani stronie internetowej, że pani już się szykuje do jazdy na rowerze. Może nie dosłownie, ale jednak.

Tak naprawdę rower jest jedną z najlepszych form rehabilitacji. Do kręcenia nie potrzeba pełnej sprawności, wystarczy że staw skokowy będzie się odrobinę ruszał. Pomału zaczynam wsiadać, robię delikatne ruchy. Są to jednak delikatne ruchy, więc jeszcze daleka droga do treningu. Natomiast powoli zaczynam kręcić po to, aby staw skokowy był bardziej ukrwiony, żeby już te tkanki lepiej się odżywiały, szybciej się regenerowały. Poza tym zaczynam pracować mięśniami uda i łydki. One też po tych sześciu tygodniach też dość mocno zanikły.

A czuje już pani ogromny głód ścigania po tych dwóch miesiącach rozbratu z rowerem?

Na rower mi się nie pali, bo wiem, że nie zaprezentowałabym najwyższej formy (śmiech). Przede wszystkim odczuwam głód pełnej sprawności, bo chodzenie o kulach jest mocno uciążliwe i niewiele rzeczy można robić. Dlatego pracuję intensywnie, żeby jak najszybciej wrócić do sprawności, żeby móc normalnie prowadzić samochód, żeby móc chodzić, normalnie funkcjonować.

"Kontuzja dla sportowca jest najtrudniejsza. Uczy pokory, cierpliwości. Wierzę, że mnie wzmocni"

Sukcesy dodają skrzydeł, mobilizują do dalszej pracy. A kontuzje?

Kontuzja to jest chyba najtrudniejsza rzecz dla sportowca, bo łatwiej znieść porażkę, wtedy akceptuje się, że tak wyszło. Człowiek zastanawia się, co poszło nie tak, odpoczywa, a potem bierze się do roboty. Kontuzja powoduje, że nie ma odpoczynku, bo trzeba walczyć o powrót do sprawności. Jeżeli jest odpoczynek, to z nogą w górze, więc dla osoby aktywnej fizycznie to marny odpoczynek. No i nie było nawet próby walki o medale w Londynie. Muszę przyznać, że psychicznie, motywacyjnie to jest bardzo ciężka sytuacja. Ale cały czas powtarzam to, co mówiłam wcześniej: Uzbrajam się w cierpliwość, wiem, że muszę ten etap przetrwać, a potem będzie dobrze.

To uczy pokory?

Zdecydowanie! To jest niesamowite, jak człowiekowi zmienia się widzenie świata, patrzenie na osoby niepełnosprawne, inne osoby z kontuzjami. Zawsze się wydaje, że to nie jest wielki problem, ale kiedy doświadcza się tego samemu, okazuje się, że problem jest olbrzymi. Więc kontuzja na pewno uczy pokory, uczy cierpliwości. Pewnie będzie to dobre oświadczenie, ale na pewno jest mi przykro, że te doświadczenia tyle kosztują. Wierzę jednak, że kontuzja naprawdę mnie wzmocni i po niej będzie jeszcze lepiej.

Trochę już mniej boli, że nie wystartowała pani w Londynie?

O tym ciężko jest zapomnieć. Tym bardziej, że co chwilę oglądam filmy, wspomnienia z innych wyścigów przy różnych okazjach. Ostatnio widziałam nagrania z Pekinu. I jak kurczę pomyślę o tym, że wszędzie była mowa o tym, że za cztery lata w Londynie będę walczyła o złoto, Londyn minął, a ja o to złoto nie walczyłam, to jest mi przykro. Jeżeli nie muszę, staram się o tym nie myśleć, patrzeć do przodu.

Lubi pani przebywać sama ze sobą?

A tak, nie mam z tym problemu, choć zdecydowanie wolę towarzystwo (śmiech).

Na rowerze spędza pani kilka godzin dziennie, jest pani całkiem sama. Stąd moje pytanie, czy lubi pani swoje towarzystwo?

Jeżeli chodzi o wysiłek fizyczny, to jak najbardziej tak. Mogę jeździć na nartach, na rowerze bez towarzystwa. Jest naprawdę w porządku. Wielką przyjemność sprawa mi kontakt z naturą, bo ja nie jestem sama. Miałabym problem, gdybym pływała na basenie. Przyznam, że podziwiam wszystkich pływaków, którzy tylko patrzą w kafelki. Ja mam to szczęście, że mam drzewa, lasy, zwierzęta. Wtedy towarzystwo nie jest potrzebne, aczkolwiek treningi w towarzystwie są przyjemniejsze.

"Mogę zobaczyć, jak wygląda normalne życie"

Kult pracy i treningu. Nie boi się pani, że złapie lenia?

To prawda, że w tej chwili mam okazję obserwować, jak wygląda normalne życie. Tego lenia niewątpliwie też łapię (śmiech). Jednak zdecydowanie bardziej brakuje mi ruchu. Wiem, że jak zacznę się ruszać, to zdecydowanie będę szczęśliwsza, choć zawodowy sport wymaga wielu wyrzeczeń, to więcej mi daje przyjemności, frajdy, satysfakcji, dlatego mam nadzieję, że pokonam tego lenia.

Ile kilometrów rocznie pokonuje pani na rowerze?

Prawdę powiedziawszy nie liczę, bo patrzę na czas. Natomiast powinno być to około 10-15 tysięcy kilometrów.

Jest pani przesądna?

Nieszczególnie.

Chodzi mi np. o talizman, kiedy jedzie pani na zawody?

Kiedyś malowałam paznokcie na biało-czerwono. To jest chyba bardzo popularne wśród polskich sportowców. A talizman? Moim talizmanem jest wiara we własne możliwości.

"Zwycięstwa są jak narkotyk, chcę do nich szybko wrócić"

To prawda, że chciałaby pani zostać dziennikarką sportową?

Pomysł na dziennikarstwo się pojawił. Kto wie? Zobaczymy, jak się przyszłość ułoży. Raczej jednak nie widzę siebie w tym zawodzie na całe życie. Są zdecydowanie lepsi, im to pole zostawię.

Ale chrzest bojowy ma pani za sobą?

Tak, nawet mogę powiedzieć, że niezły chrzest. Miałam przyjemność prowadzić wywiady na żywo podczas Tour de Pologne cztery lata temu. Wówczas poznałam kulisy tego zawodu i przekonałam się, że to nie jest proste zadanie. Znacznie łatwiej odpowiada się na pytania, niż je zadaje.

Radio, telewizja, a może gazeta, jeżeli chodzi o dziennikarstwo? Co pani się najbardziej podobna?

Wszystko ma swoje plusy i minusy. Na pewno nie widziałabym siebie w radiu.

A to dlaczego?

Bo trzeba mieć świetną dykcję, mówić wolno, głośno i wyraźnie. Ja mówię szybko. Poza tym trzeba cały czas mówić, a ja raczej jestem osobą, która mówi mniej niż więcej, więc lepsza jest telewizja lub prasa, która jest o tyle prostsza, że każdą rzecz można kilka razy przemyśleć, poprawić i zebrać w jedną, mądrą całość.

To na moment wymieńmy się rolami. O co sama zapytałaby pani wicemistrzynię olimpijską, mistrzynię świata?

Kurczę, bardzo trudne pytanie (śmiech). O co bym zapytała? Może o to, czy cieszą ją jeszcze zwycięstwa. Wiadomo, że wszystko, gdy zaczyna powszednieć, może się znudzić.

To zapytam. Cieszą panią zwycięstwa?

Tak, zdecydowanie mnie cieszą (śmiech). Są jak narkotyk, chcę jak najszybciej do nich wrócić.

Zapytałam, bo udziela pani wielu wywiadów, pytania się powtarzają. Sportowcy po prostu bywają zmęczeni.

To prawda. Nie cierpię pytania, jak zaczęła się moja kariera kolarska. Przeważnie odsyłam na moją stronę internetową, żeby sobie dziennikarz przeczytał. Ale wiem też, jak trudne jest zadawanie ciekawych pytań, więc jestem bardzo wyrozumiała.

A poza tym pytaniem o początki kariery? Jakich pytań pani nie lubi, co panią denerwuje?

Pytania dotyczące mojego życia prywatnego, czy pytania o sesje rozbierane. To wywołuje u mnie rozdrażnienie, zdecydowanie bardziej wolę mówić o wyścigach, treningu, pracy.

A co lubi pani robić w wolnym czasie?

Teraz wcale nie mam go tak dużo, cały czas narzekam na jego brak. Jeżeli już jest, to standardowe przyjemności przeciętnego Polaka - kino, książka, spotkania z przyjaciółmi, znajomymi, rodziną, bo na to w trakcie sezonu mam bardzo mało czasu. Cały czasem jestem poza domem, więc jeżeli mam trochę czasu, to te zaległości towarzyskie staram się nadrabiać.

"Temat Armstronga jest trudny. Ciężko jest uwierzyć, że to prawda"

O co pani sądzi o sprawie Lance'a Armstronga, bo to jest pani idol z dzieciństwa?

To jest trudna sprawa. Ciężko mi stwierdzić, czy jest winny. Na pewno jest wielkim bohaterem, bo przede wszystkim jest kolarzem, który pokonał raka i wrócił do pełni zdrowia, ciężkiego treningu. Te wszystkie sukcesy - nawet jeżeli oszukiwał - to nie jest tak, że on nie pracował. Na pewno pracował tak samo mocno jak inni. Aczkolwiek, jeśli prawdą jest to, co próbuje mu udowodnić Amerykańska Komisja Antydopingowa, to na pewno wielki zawód dla wszystkich jego fanów. Choć nie da się ukryć, że w tamtych czasach winnych, podobnie jak Armstrong, byłoby wielu. Nie wszystkich badali, Armstronga tak naprawdę badali najczęściej. Ten temat jest naprawdę trudny, ciężko jest uwierzyć, że to prawda.

Wróćmy na nasze krajowe podwórko. Minister Mucha zrównała nagrody dla olimpijczyków i paraolimpijczyków.

Wspaniałe rozwiązanie. Tak naprawdę niepełnosprawni sportowcy muszą włożyć w przygotowania znacznie więcej siły. Ja ich naprawdę szczerze podziwiam, że odnajdują jeszcze motywację, radość z życia i potrafią walczyć o olimpijskie trofea. Są oni na pewno motywacją dla wielu ludzi, którzy maja problemy. Za to trzeba ich nagradzać.

A jak pani ocenia propozycję minister Muchy, żeby zmienić ten sposób finansowania w polskim sporcie, żeby stawiać na te dyscypliny, w których mamy realne szanse na zdobycie medali?

Nie wiem, jak wygląda sytuacja z pozostałymi dyscyplinami, czy one nie dostają w tym momencie żadnego finansowania, czy dostają go mniej. Żeby wyrobić sobie dobrą opinię, potrzebowałabym znacznie więcej detali tego projektu. W jakimś stopniu jednak na pewno jest to przemyślane, wystarczy spojrzeć na model Brytyjczyków. Oni też postawili na kilkanaście dyscyplin, w nich zdobyli kilkanaście medali. Polski nie stać na kilkanaście dyscyplin, tylko na kilka. Z punktu widzenia sportowca nie chciałabym zostać zupełnie bez wsparcia. Wiele dyscyplin w Polsce w tym momencie upadnie. Podstawową sprawą jest, żeby nie upadł sport młodzieżowy, tego w Polsce brakuje, tej popularyzacji wśród najmłodszych. Mam nadzieję, że to się zmieni.

"Musimy uprawiać sport i zarażać tym młodych"

Nie ma pani wrażenia, że strasznie narzekamy, że nie cieszymy się z sukcesów, że wolimy piętnować porażki?

Niestety, to jest bardzo przykre. Sportowcy, którzy wrócili z Londynu z medalami, nie mogli się z nich cieszyć, bo wszyscy narzekali, że medali jest za mało. Tak naprawdę, jak na stan naszego sportu, to mamy dobre wyniki. Wystarczy, że spojrzę na ulice w Czechach, mieszkam bardzo blisko granicy, tam ludzie jeżdżą na rowerach, biegają. Całe rodziny spędzają czas aktywnie, w Polsce tego nie ma. Mam nadzieję, że w przyszłości to się zmieni, że nie tylko będzie to wynik decyzji polskiego ministerstwa, ale przede wszystkim wynik zmiany mentalności polskiego społeczeństwa. Chodzi o to, żebyśmy uprawiali sport i zarażali tym młodych ludzi.

Pani jest twarzą kampanii Ministerstwa Środowiska. Stosuje pani zasady ekojazdy?

Tak, staram się. Dorzuciłabym jeszcze jeden filmik: Zostaw samochód, przesiądź się na rower! Wtedy środowisko będzie bardziej zadowolone. korzystający z rowerów na pewno na tym zyskają - względy zdrowotne, lepsze samopoczucie.

A pani lubi szybką jazdę? Zdarzyło się, że dostała pani mandat? Proszę się przyznać, nikomu nie powiem.

Tylko wszystkim słuchaczom RMF FM (śmiech). Jasne, że się zdarzyło. Nie będę mówiła, że nie. Natomiast było to ładnych parę lat temu. Każdy, kiedy jest młody, musi mieć czas, żeby się wyszaleć, potem nabiera pokory. Teraz już nie szaleję na drogach, poza tym sama płacę za paliwo, więc wiem, że spokojniejsza jazda jest oszczędniejsza.