"Wstrząśnienie mózgu zawsze coś w sobie kryje. Nie sądzę, że ktoś nierozsądny pozwoli Robertowi Lewandowskiemu grać. Poza decydentami od strategii na szczęście są jeszcze lekarze" - tak sytuację napastnika Bayernu Monachium przed półfinałem Ligi Mistrzów z Barceloną komentuje lek. med. Marek Krochmalski z Centralnego Ośrodka Medycyny Sportowej. W rozmowie z dziennikarzem RMF FM Maciejem Jermakowem opowiada również, jak działa specjalna maska ochronna, którą ma dostać piłkarz, i jak się ją wykonuje.

Robert Lewandowski zderzył się z bramkarzem Borussii Dortmund w czasie meczu półfinałowego Pucharu Niemiec. Ma złamaną górną szczękę i kość nosową oraz wstrząśnienie mózgu.

Maciej Jermakow: Taką maskę wykonuje się w bardzo profesjonalnej piłce na wymiar, prawda?

Marek Krochmalski: Tak. Robert Lewandowski to gwiazda pierwszej wielkości, więc sądzę, że nikt nawet nie pomyślał, żeby wziąć maskę pierwszą lepszą z brzegu - dla niego trzeba zrobić maskę profilowaną. A ponieważ jest to maska z pleksy - materiału twardego, ale przezroczystego - da się ją uformować na kształt twarzy. Myślę, że dołożono tutaj wszelkich starań, żeby była komfortowa, wygodna, bardzo dobrze dopasowana.

Jakie jest główne zadanie takiej maski?

Taka maska - tak jak gips - po prostu chroni kość, ale i tkanki miękkie przed powtórnym urazem. Na twarzy nie założymy innego unieruchomienia. Najwyżej, powiedzmy, przy złamaniach żuchwy, szczęki czy okolicy zębów odpowiednio się szynuje.

Zawodnik w takiej masce może grać na sto procent czy musi jednak trochę uważać?

Myślę, że zostaje uraz psychiczny. Poza tym złamanie kości - a kość jest unaczyniona - powoduje krwawienia. Oczywiście krew nie leje się cały czas strumieniem, bo organizm ma mechanizmy obronne i zatrzymuje krwawienie, ale sądzę, że tych krwawych podbiegnięć na twarzy Roberta trochę będzie.

Czyli nie będzie wchodził w każdą akcję tak, jak wchodziłby, gdyby tej maski i tego urazu nie miał?

W ferworze walki, jak ktoś ma hart ducha, zapomina się o pewnych rzeczach. Adrenalina jest duża. Tu walczymy o olbrzymie sukcesy sportowe, walczymy o olbrzymie pieniądze, to nie jest gra podwórkowa. Tu system jest zero-jedynkowy.

Według mnie, jakby ważniejszym elementem jest wstrząśnienie mózgu, chociaż trudno mówić, co tu jest ważniejsze - czy wstrząśnienie mózgu, czy złamanie. Ale wstrząśnienie mózgu trzeba obserwować parę dni. Jeżeli zawodnik miał niepamięć wsteczną - a to jeden z tych sztandarowych objawów - to znaczy, że miał wstrząśnienie mózgu.

Kilka dni między tymi dwoma meczami - Pucharu Niemiec i Ligi Mistrzów - to jednak trochę mało.

Wydaje mi się, że mało. Z samym złamaniem pewnie byłoby prościej - wstrząśnienie mózgu zawsze coś w sobie kryje. Nie sądzę, że ktoś w niemieckim zespole jest nierozsądny i pozwoli Robertowi grać. Poza decydentami od strategii na szczęście są jeszcze lekarze i nikt nie pozwoli Robertowi grać, jeżeli będzie miał jakikolwiek cień wątpliwości. Według mnie, zawodnik w jakimś sensie nie powinien mieć tu swojego zdania - że on się czuje dobrze, że fajnie - bo decydują badania i dopiero one mówią, czy zawodnik jest zdolny do gry, czy nie. Po wstrząśnieniu mózgu pięć, siedem, dziesięć dni powinno wystarczyć.

(edbie)