Pogrzeb wybitnego pięściarza, dwukrotnego mistrza olimpijskiego Jerzego Kuleja odbędzie się w piątek w Warszawie. Uroczystości pogrzebowe rozpoczną się o godz. 11 mszą w Katedrze Polowej Wojska Polskiego. Jerzy Kulej, który zmarł 13 lipca, zostanie pochowany na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.

Zobacz również:

Wybitny sportowiec urodził się 19 października 1940 roku w Częstochowie. Stoczył 348 walk w karierze; 317 wygrał, sześć zremisował, 25 przegrał. Nigdy nie leżał na deskach. Oprócz złotych medali olimpijskich, które zdobył w Tokio (1964) i Meksyku (1968), w dorobku miał tytuły mistrza Europy (1963, 1965) i wicemistrza (1967).

Były sportowiec chorował na serce. Zmarł w stołecznym Szpitalu Bródnowskim. O zdrowotnych problemach Jerzego Kuleja głośno było pod koniec ubiegłego roku. 10 grudnia były pięściarz zasłabł na benefisie Daniela Olbrychskiego w Warszawie. Został wtedy przewieziony do pracowni hemodynamiki warszawskiego szpitala przy Banacha, a stamtąd trafił na oddział intensywnej opieki kardiologicznej. Lekarze stwierdzili u niego rozległy zawał serca. Stan byłego sportowca był bardzo ciężki - przez pięć dni utrzymywano go w stanie śpiączki farmakologicznej.

Imponował energią i walecznością

Jerzy Kulej urodził się w 1940 roku w Częstochowie. Boks zaczął trenować w wieku niespełna 15 lat. Był niższy i wątlejszy od większości swoich rówieśników. Jego pierwszym szkoleniowcem był Wincenty Szyiński. Traktował swych podopiecznych bardzo ciepło, serdecznie. Wszyscy byliśmy mu potrzebni - wspominał Kulej. W podobny sposób mówił o Feliksie Stammie - trenerze, pod opieką którego odnosił największe sukcesy. Był naszym najlepszym przyjacielem, opiekunem - mówił. Stamm był w jego narożniku w 1964 w Tokio i w 1968 roku w Meksyku, gdy dwukrotnie zdobywał olimpijskie złoto w wadze lekkopółśredniej. Za pierwszym razem Polak pokonał reprezentanta ZSRR Jewgienija Frołowa. Cztery lata później obronił tytuł po zwycięstwie nad Kubańczykiem Enrique Regueiferosem.

Pojedynek o złoty medal z Frołowem był rewanżem za przegraną stosunkiem głosów w styczniu 1964 r. w meczu ZSRR - Polska. Stamm widząc moje zdenerwowanie w Tokio wziął mnie za rękę i spytał: "Coś taki spięty? Chodź na spacer". Mówił mi, że to moja wielka szansa, że w Moskwie nie przegrałem i trzeba Frołowa zaskoczyć. "Zmieniamy twój styl walki. Tym razem nie zaatakujesz, a poczekasz na jego ofensywę" - wyjaśniał Papa. Byłem znany z tego, że idę do przodu, a tymczasem miałem udawać kogoś, kto się boi - wspominał Kulej.

W decydującej potyczce igrzysk w Meksyku Polak pokonał zaś Regueiferosa 3:2. W drugiej rundzie dostałem taką lufę, że zapomniałem, gdzie jestem, widziałem jedynie czarną plamę. Udało się przetrwać kryzys, dotrwać do gongu oznaczającego koniec walki i w napięciu czekaliśmy na werdykt. Siedzący obok sędziego głównego zawodów polski działacz Roman Lisowski miał umówiony ze Stamem znak - jeśli Polak przegrał, to pochylał się nad papierami, a jeśli wygrał, wówczas siedział wyprostowany. I... siedział wyprostowany - wspominał pięściarz.

Kulej zawsze imponował walecznością i niespożytą energią w ringu. Stosował ofensywny styl walki, "zamęczał tempem swych rywali". Jego bokserska energia dawała o sobie znać także poza ringiem. W 1968 roku, po zakończeniu zgrupowania przedolimpijskiego w Zakopanem, brał udział w głośnej na cały kraj bójce z góralami pod kinem Giewont.