Lech Poznań i Śląsk Wrocław staną wieczorem przed szansą na awans do czwartej rundy eliminacji Ligi Europejskiej. Poznaniacy muszą odrobić straty w meczu z Żalgirisem Wilno. Śląsk spróbuje zachować minimalną przewagę z pierwszego meczu z FC Brugge.

Nikt już nie ma wątpliwości, że Lech Poznań na początku sezonu jest bez formy. W Ekstraklasie gra słabiutko, a na domiar złego przegrał pierwszy mecz z Żalgirisem Wilno 0:1. Kamil Biliński, który nie potrafił się przebić w naszej lidze przed tygodniem nie miał kłopotów z ustawianiem obrońców "Kolejorza". Dziś także będzie nękał defensywę poznaniaków. Wiemy, o co gramy i co musimy zrobić w tym meczu. Chcemy pokazać, że potrafimy wyciągać wnioski. Dużo mówimy o tym jak chcemy grać, ale w końcu trzeba to pokazać na boisku - mówi obrońca Lecha Marcin Kamiński, ale przecież Żalgiris nie przyjeżdża do Wielkopolski w roli chłopca do bicia. Dla mnie to najważniejszy mecz jaki rozegram w roli trenera, ale też dla Żalgirisu, Wilna i całej Litwy - twierdzi trener Marek Zub. Wystarczy dodać, że na wniosek mera Wilna mecz pokaże litewska telewizja, choć przecież piłka nożna nie cieszy się w tym kraju wielką renomą. Lechowi nie sprzyjają statystyki. Jeszcze nigdy "Kolejorz" nie przeszedł do kolejnej rundy europejskich rozgrywek, jeśli przegrał pierwszy mecz na wyjeździe 0:1. Awans na pewno jest w zasięgu ręki. W przypadku odpadnięcia w Lechu może dojść do poważnych zmian. Kibice już dwa razy dali piłkarzom do zrozumienia, że kolejnych słabych meczów nie chcą już oglądać.

W lepszej sytuacji jest Śląsk Wrocław, choć skromna zaliczka 1:0 w wyjazdowym rewanżu z FC Brugge może nie wystarczyć. Szczególnie, że gospodarze są bardzo pewni siebie. Nie ulega wątpliwości, że pojedynek z tym polskim rywalem jest niezwykle ważny dla przyszłości naszego klubu. Awans do kolejnej rundy to po prostu nasz obowiązek. Mimo porażki 0:1 we Wrocławiu mamy wrażenie, że to my byliśmy lepsi. Myślę, że kibice, którzy oglądali ten mecz w telewizji, mają podobne odczucia - zapewnia trener belgijskiego zespołu Juan Carlos Garrido. Na pewno humor poprawili mu Maxime Lestienne i Victor Vazquez. Obaj nie grali we Wrocławiu, ale teraz wrócą do składu. 20-letni Lestienne to nadzieja belgijskiej piłki - ostatnio CSKA Moskwa chciała go kupić za 10 milinów euro, ale klub odrzucił ofertę. Na taką decyzję nie pozwoliłby sobie żaden klub znad Wisły. Vasquez jest wychowankiem Barcelony i choć w pierwszej drużynie praktycznie nie występował to w piłkę grać potrafi. I Śląsk, i FC Brugge lubią ofensywne styl gry, więc możemy spodziewać się ciekawego meczu. Jeśli zespół Stanislava Levego znów zagra bez kompleksów i dopisze mu odrobina szczęścia może dojść do niespodzianki.